Kazanie jak siekiera

Komentarzy: 10

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 01.03.2008 06:10

Kazanie powinno być jak siekiera, którą rozrąbuje się zamarznięty staw, tymczasem kaznodzieja często gdacze jak kura nad zniesionym jajem - powiedział Gazecie Wyborczej ks. Eugeniusz Burzyk, duszpasterz środowisk twórczych diecezji bielsko-żywieckiej.

Ewa Furtak, Anna Stańczyk: Co myśli ksiądz, stając przed tłumem wiernych, do których ma wygłosić kazanie? Ks. Eugeniusz Burzyk: Kiedyś konferansjer, zapowiadając Korę przed występem, powiedział: "Kora, bierz ich". Kiedy staję przed amboną, słyszę głos, który mówi mi: "Bierz ich". To głos z góry. Kazaniem muszę porwać słuchaczy do nadprzyrodzonej rzeczywistości. - Chyba się udaje, bo na księdza kazania przyjeżdżają ludzie z całego Bielska. - Kazanie nie jest katechezą, wykładem czy referatem. To nie czas na tłumaczenie prawd wiary, do tego służą inne formy działalności duszpasterskiej. Kazanie ma wstrząsnąć ludźmi, którzy zmęczeni i zobojętniali raz w tygodniu przychodzą do kościoła. Zanudzanie ich wzniosłymi słowami jest bezsensowne i szkodliwe. W kościele często mamy do czynienia z ludźmi, o których Czesław Miłosz pisał w poemacie "Ksiądz Seweryn": "Tak naprawdę to trochę wierzą, a trochę nie wierzą. Chodzą do kościoła, żeby kto nie pomyślał, że są bezbożni. Podczas kazania myślą o piersiach Julki, o słoniu, o cenie masła i o Nowej Gwinei". Treść i forma kazania powinna ich zaskoczyć, zainteresować życiem religijnym, wyrwać z codzienności. A w konsekwencji doprowadzić do Boga. - Stąd pomysł na pięciominutowe kazania? - Czasami trwają trzy minuty, innym razem sześć, ale zawsze są krótkie, bo inaczej ludzie nie będą słuchali. W Hollywood wyliczono, że przeciętny widz skupia uwagę na filmowej fabule nie dłużej niż przez 15 minut i tylko w takim czasie musi się ona trzymać kupy. Jeśli coś wtedy nie zostanie wytłumaczone, już nie trzeba tego robić, bo po kwadransie widz może nawet nie pamiętać, że któryś drugoplanowy bohater został zastrzelony, i gdy pojawi się on znowu, widz nie zauważy pomyłki. To samo dotyczy kazania. Kiedy byłem lektorem w rodzinnej parafii. Mój kolega podczas mszy przez pomyłkę przeczytał to samo czytanie, co ja wcześniej. Wstydził się potem wyjść z kościoła. Niepotrzebnie, bo ludzie go nie słuchali. Pomyłki nie zauważył nawet ksiądz odprawiający mszę. Wychodzę z założenia, że każdą sytuację można opisać w pięciu wierszach, a ze strony książki zrobić jedną dziesiątą i niczego nie braknie. Niepotrzebne słowa tylko zaśmiecają pamięć słuchaczy. Marian Eile, długoletni redaktor naczelny "Przekroju", przyjmując tekst do druku, w ciemno skreślał pierwszy akapit. Zakładał, że to niepotrzebny wstęp.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 4 Następna strona Ostatnia strona