Analfabeci i Pismo Święte

Brak komentarzy: 0

Radio Watykańskie/a.

publikacja 28.06.2008 05:52

A chrześcijańscy mnisi? Mówiliśmy już o tym, że bardzo często byli analfabetami. Co jednak nie oznacza, że nie znali Pisma Świętego. Wprost przeciwnie.

Także Epifaniusz, który był eremitą, zanim jeszcze został biskupem Salaminy na Cyprze, mawiał, że czytanie Pisma Świętego zabezpiecza mnichów przed popadaniem w grzechy (por. Geront. 204), a jego nieznajomość sprawia, że chrześcijanin staje nad wielką otchłanią i ryzykuje upadek w głęboką przepaść (por. Geront. 205). Jednak ojcowie na pustyni mieli świadomość, że sama znajomość świętych słów Pisma nie wystarcza, że trzeba nimi żyć naprawdę. Dlatego kiedy abba Ammun z Raithu zwrócił się do abba Sisoesa, mówiąc: „Kiedy czytam Pismo Święte, mam ochotę uczyć się go na pamięć, choćby po to tylko, żeby jego słowami móc odpowiadać na postawione pytania”, starzec mu odpowiedział: „To niepotrzebne. Raczej bacz, byś przez czystość swoich myśli osiągnął spokój i tak doszedł do poznania słowa, które naprawdę daje życie” (por. Geront. 820). Bo przecież nawet Chrystus mówi w Ewangelii, że „jeśli wasza sprawiedliwość nie przewyższy sprawiedliwości uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” (por. Mt 5, 20). Mnisi egipscy modlili się przez cały dzień recytując Psalmy. Ale przecież uczyli się na pamięć także tekstów proroków Starego Testamentu. Mniszy kronikarz Palladiusz opowiadał o abba Herionie, że kiedyś podróżowali razem do Sketis, a mieli do przejścia około 40 mil. Po drodze, by nie tracić czasu na nieużyteczne rozmowy, odmówili najpierw 15 psalmów, potem jeszcze tzw. Wielki Psalm, a więc ten oznaczony numerem 118., potem recytowali List do Hebrajczyków, potem Księgę Izajasza, część Jeremiasza, Ewangelię Łukasza i wreszcie Księgę Przysłów. A kiedy doszli do celu..., to się jeszcze pomodlili z innymi braćmi... (por. Palladiusz, Żywot Herona, 2). Jak widać mnisi czytali i lgnęli do wszelkiej formy słowa. Chcieli być dziedzicami prawdziwej mądrości. Ale nie zawsze było tak różowo. Kiedyś prości mnisi egipscy naczytali się arcytrudnych dzieł Orygenesa. I chociaż niewiele z nich zrozumieli, to jednak wyuczyli się ich na pamięć i zaczęli bezrozumnie powtarzać niektóre tezy wielkiego teologa niczym prawdy absolutne. Nie trzeba dodawać, że wszystko im się w głowach pomieszało, tak że wielokrotnie ingerować musieli lokalni biskupi. Wreszcie wszystkim zakazano tej niełatwej lektury, a biednego Orygenesa, w trzysta lat po śmierci, cesarz Justynian ogłosił heretykiem i kazał palić wszystkie jego dzieła. Na szczęście nie do końca się to udało. Jak widać, jeśli kto zabiera się za studia, nie wystarczy, że będzie nieprzytomnie recytował wykute fragmenty. Bo studiować nade wszystko trzeba z głową, a nie na kolanach. Księgi wymagają szacunku, tak samo dziś jak i w starożytności. Jeśli już zaczynamy czytać, ale warto za ich pomocą podążać do Tego, który jest źródłem prawdziwej mądrości. Mawiał abba Epifaniusz, biskup Cypru, że posiadanie książek jest dla chrześcijanina rzeczą niezwykle korzystną. Już bowiem sam ich widok osłabia w nas chęć do grzechu i pobudza do ćwiczenia się w doskonałości, a co dopiero ich studiowanie... (por. Geront. 203). R. Zarzeczny SJ

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona