Między cesarskim a Bożym

Andrzej Macura

publikacja 02.09.2006 07:40

Parę dni temu prasa podała kolejną informację o tym, jak próbuje się w Polsce walczyć z piratami drogowymi. Policja wpadła na pomysł, aby zaostrzyć kary dla łamiących przepisy drogowe. Za przekroczenie prędkości o ponad dwa razy, przewidziano odbieranie prawa jazdy. I to niezależnie od tego, czy ktoś jedzie z prędkością 180 kilometrów na godzinę (zamiast 90) czy 40 (zamiast 20).

Pomysł w zasadzie słuszny. Łamiący przepisy ruchu drogowego rzeczywiście narażają innych na spore niebezpieczeństwo. Jest jednak w tej sprawie coś niepokojącego. Nie chodzi o to, że znacznie bardziej niebezpieczne niż jeżdżenie po osiedlowej drodze z zawrotną prędkością 40 km/h prowadzenie samochodu przez pijanych kierowców ciągle jest traktowane bardzo łagodnie. Problem w tym, że ograniczenia prędkości są często traktowane przez służby drogowe jako rodzaj kary dla kierowców. Ktoś jechał przez wieś 90 km/h i spowodował wypadek? My wam pokażemy! Będzie ograniczenie do 30! Nie zważa się przy tym na to, że szykanuje się w ten sposób wszystkich, którzy zawsze zwalniali do ostrożnych, przepisowych 50 km/h. Podobne przykłady niezrozumiałego utrudniania życia kierowcom można mnożyć. Ustawiony zimą z powodu możliwości zalodzenia drogi znak, ograniczający prędkość na wiadukcie do 70 km/h, latem nie znika. Usuwa się tylko ten informujący o powodzie ograniczenia. Teren zabudowany to nie miejsce, gdzie stoją domy, a ludzie w każdej chwili mogą wejść na ulicę. To także opłotki, na których pies z kulawą nogą nie przechodzi na drugą stronę jezdni, bo by wszedł w jakieś krzaki. Ale przepis to przepis. Dlaczego piszę o tym w komentarzu na stronie poświęconej sprawom wiary? Ostatnimi czasy coraz częściej mówi się o łamaniu przepisów ruchu drogowego jako o grzechu. I słusznie. Stwarzanie niebezpieczeństwa na drodze jest grzechem przeciw piątemu przykazaniu. Podobnie, choć w mniejszym stopniu, nieliczenie się z innymi użytkownikami jezdni (choćby przez zaparkowanie w ten sposób, że uniemożliwia się poruszanie innym). Gdy jednak stawiający znaki nic nie robią sobie ze zdrowego rozsądku, a wręcz prowokują łamanie zasad, przepisy przestają wyznaczać, co jest rzeczywiście niebezpiecznym zachowaniem na drodze. W ocenie wielu stają się tylko narzędziem utrudniania życia. Tłumaczenie, że chodzi o bezpieczeństwo na nic się wtedy nie zda. Problem nie dotyczy tylko ruchu drogowego. Podobnie jest też np. z podatkami czy zasadami dotyczącymi działalności gospodarczej. Prawo państwowe nie jest automatycznie wyznacznikiem moralności. Jeśli tworzący różne zasady nie będą się kierowali sprawiedliwością i roztropnością, rozdźwięk między prawem a moralnością będzie coraz większy.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..