W drodze na Ruwenzori

W porze deszczowej lodowce Stanleya i Margherita otwierają się dziesiątkami szczelin, a opady śniegu skutecznie je maskują, czyniąc wspinaczkę bardzo niebezpieczną i praktycznie, odcinając szczyt. Niemniej próbujemy!

W drodze na Ruwenzori   Ruwenzori - wyprawa Nowaka i Sztafety AfrykaNowaka Wysunięty łącznik „kongijski”, w osobie Kuby Gurdaka, sprawnie przejmuje sprzęt i radosny klimat sztafety. Jeszcze następnego dnia, wieczorem, zastajemy go z barze White House Hotel z rozbrajającym uśmiechem na twarzy i błyskiem w oku. Pędząc na Brenaborze ciemnymi uliczkami, prowadzi naszego Defa wprost do klimatycznego hotelu Zebra (5$ doba), przy okazji, pozdrawiając na prawo i lewo „starych” znajomych – w końcu cztery dni w Kasese zobowiązują, a cztery dni wg standardów Kuby, to… wieki!

W hotelowym pokoju wielkości stołu bilardowego, zastajemy rowery oraz całą górę sprzętu. Przez krótką chwilę lokalizujemy łóżka, które praktycznie wyczerpują wolną przestrzeń. Siłą rzeczy rowery wędrują na podwórze, a reszta sprzętu zostaje spiętrzona pod jedyną wolną ścianą. Pomagamy sobie w zaśnięciu, licząc sakwy, worki, woreczki, części zapasowe oraz mnóstwo innych rzeczy, które będą nam towarzyszyć przez następne tygodnie.

Budzimy się wcześnie rano. Dziś dzień pełen zadań. Sprawnie lokalizujemy agencję, która ma wyłączność na organizację wypraw w Góry Ruwenzori. Przez kwadrans doprecyzowujemy warunki finansowe, kolejno rezygnując z takich zbędnych ozdobników jak: transport (na wyraźne żądanie naszego Defa), trzy noclegi i wyszukana kuchnia. W efekcie osiągamy przyzwoitą cenę 1130$ za osobę, obejmującą siedem noclegów, dwóch przewodników, dziesięciu porterów i kucharza – no, nijak mniej się nie dało!;)

Już za trzy godziny spotykamy się pod bramą Parku z naszymi nowymi przyjaciółmi, z którymi dane nam będzie spędzić kolejne długie dni. Nasz podziw wzbudza fakt niezwykle sprawnego zebrania ludzi, jedzenia i sprzętu. Jesteśmy w „deep low season”, a mobilizacja ekipy trwała tak szybko, jakby grali w bierki za rogiem, przypadkowo mając przy sobie całe wyposażenie.

Jeszcze tego samego dnia docieramy do obozu pierwszego na 2700 – drobne tysiąc metrów podejścia, pobudza krew w żyłach. Ostatnie kilkaset metrów pokonujemy już w strugach tropikalnego deszczu (czytaj: ściany wody).

Camp Nyabitaba położony na grani, stwarza miłe wrażenie. Lokujemy się wygodnie na piętrowych pryczach zbitych z desek, jemy kolacje, trochę rozmawiamy.

Zasypiając, nikt z nas nie przypuszcza, jak wiele wrażeń przyniesie noc w wysokogórskiej dżungli… (ze względu na dobro śledztwa oraz na wyostrzoną troskę naszych najbliższych, pozwolę sobie opisać nocne wypadki po powrocie).

Kolejne trzy dni to podejście do Elena Hut, schroniska położonego na 4500m. Droga wije się wysokogórską dżunglą. Wśród wszechobecnych paproci, drzew pokrytych soczystym mchem i wypłowiałymi porostami. Górska stroma ścieżka przechodzi coraz częściej w bagniste płaskowyże ozdobione lobeliami, kwiatami i drzewami kandelabrowymi.

Jesteśmy w środku pory deszczowej, wiec poziom błota jest zdecydowanie wyższy niż powszechnie przyjęty w relacjach naszych poprzedników, których artykuły nie omieszkałem przestudiować (pozdrawiam Boguś;).

Pomimo przepięknej przyrody, strzelistych szczytów porośniętych dżunglą, jakby żywcem przeniesionych z „Parku Jurajskiego”, ilość „evionro” (błota) powoduje pod koniec każdego dnia uczucie potwornego zmęczenia. Nie sądziliśmy, że banalne przemieszczanie może angażować tyle mięśni oraz zmysłów. Uzbrojeni w wodery po pachy mieliśmy za nic błota Ruwenzori. Niestety, już pierwsze dni pokazały, w jakim byliśmy błędzie.

W drodze na Ruwenzori   AfrykaNowaka.pl Wspinaczka na Ruwenzori W porze deszczowej lodowce Stanleya i Margherita otwierają się dziesiątkami szczelin, a opady śniegu skutecznie je maskują, czyniąc wspinaczkę bardzo niebezpieczną i praktycznie, odcinając szczyt. Niemniej próbujemy! Po dziesięciu godzinach zmagań, wypatrywania drogi we mgle i śnieżycy, docieramy do kopuły szczytowej Margherity i…. stajemy przed szeroką na kilka metrów szczeliną brzeżną lodowca. Miną tygodnie zanim opady śniegu wypełnią głęboką na kilkanaście metrów rozpadlinę – tyle czasu nie mamy;) [docierają na wys. 5030 m - dop. red. Afryka Nowaka.pl]

Dwa następne dni to zejście, ale już inną drogą. Znów piękna przyroda, malownicze jezioro Kitandara, zielone doliny, ale także strome, ośnieżone skały, wyżłobione w zboczach ścieżki, zamienione w potoki oraz spokojne rzeki, pędzące teraz dziką masą spienionej wody. Śnieg, deszcz, zimno, błotniste trawersy i bagienne płaskowyże – to wszystko zestawione z niesamowitymi widokami i endemiczną przyrodą, dają mieszaninę jakby z innej planety.

Wracamy po siedmiu dniach niezapomnianych wrażeń, gór dzikich, twardych, gór tylko dla nas.

„Deep low season” ma swoje zalety…

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
14°C Czwartek
wieczór
12°C Piątek
noc
9°C Piątek
rano
15°C Piątek
dzień
wiecej »