Głosić, ale jak?

Joanna Kociszewska

Wydaje się, że jest jeden, znany z Ewangelii wzór. Znaleźliśmy Mesjasza, chodź, zobaczysz! Najprostsza sekwencja: spotkanie ze świadkiem, zaintrygowanie, zachwyt, wejście we wspólnotę.

Głosić, ale jak?

Czytam wywiad z o. Raniero Cantalamessą: [w nowej ewangelizacji] nie chodzi o nauczanie moralności ani o pielęgnowanie cnót, ale o ogłaszanie Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego. Najpierw trzeba doprowadzić człowieka do osobistej relacji z Chrystusem, a dopiero potem można włożyć na jego barki obowiązki wypływające z wiary. To ważne spostrzeżenie, ważne przesunięcie akcentu. Pozostaje jednak pytanie: jak głosić?

Wydaje się, że jest jeden, znany z Ewangelii wzór. Znaleźliśmy Mesjasza, chodź, zobaczysz! Najprostsza sekwencja: spotkanie ze świadkiem, zaintrygowanie, zachwyt, wejście we wspólnotę.

Zaintrygowanie i zachwyt to dwa pierwsze klucze. Pierwszy – by zechcieć zobaczyć i drugi - by dać się porwać. Czy jest możliwe ewangelizowanie bez tych pierwszych dwóch kroków? Bez zaintrygowania nie. Ono jest potrzebne, by otworzyć człowieka na to, co nowe. Bez zachwytu? Zachwyt ma różne wymiary. Bywa ulgą. Bywa radością. To pierwszy dar, ułatwiający zmianę. Nawrócenie to poważna decyzja, wysiłek. Po cóż miałbym wchodzić w coś, co jawi mi się wyłącznie jako obciążenie?

Ale nie na emocjach opiera się wiara. Emocje mają to do siebie, że mijają. Są tylko szansą na pierwszy krok, tak jak zakochanie jest pierwszym krokiem do miłości. Zauroczenie mija, a człowiek ma szansę naprawdę wybrać miłość. Trzeba jednak, by nie został sam. By obok niego byli ludzie. Wspólnota, podobnie jak on zmagająca się z życiem i zawierzeniem Bogu.

Ważne, by człowieka – często zupełnie „zielonego”, nie umiejącego się odnaleźć w nowym dla siebie świecie, nie zostawić samemu sobie. To nieprawda, że wystarczy doprowadzić do Kościoła. Trzeba jeszcze człowieka w nim zakorzenić. Owszem, motywacje do trwania we wspólnocie bywają różne, niekoniecznie związane z wiarą. Jestem jednak przekonana, że Bóg sobie z nimi poradzi. W swoim czasie. Na razie ważne jest, by człowiek nie został sam.

Mówi się często o katechezie dorosłych przy okazji sakramentów przyjmowanych przez dzieci. Można człowieka skłonić do posłuchania mądrych nauk. Być może coś z nich dla siebie wyciągnie. Czy jednak dostrzeże Chrystusa? Pojawił się w kościele, jednak ile w nim wiary, ile religijności, ile przywiązania do obyczaju czy społecznego rytuału? Co tak naprawdę znaczy dla niego imię Jezus Chrystus?

Relacji z Chrystusem nie zbuduje się w człowieku w kilku słowach. Człowiek, którego spotykamy, wróci do swojego życia. Środowiska, które często nie wspiera, a oddala od Boga. Warto jednak zasiać ziarno. Ziarno, którym jest Chrystus. Ziarno dobra ze względu na Chrystusa.

Bóg da mu wzrost w swoim czasie.