Niekończąca się emigracja

Andrzej Macura

Gdzie my właściwie jesteśmy? U siebie czy wśród obcych?

Niekończąca się emigracja

Przeglądam informacje z Kościoła. Wśród nich – relacja z uroczystości w parafii Miłosierdzia Bożego w Gostyninie. Homilię wygłasza biskup Piotr Libera. I pyta: „Czy naprawdę chcemy Polski bez Dekalogu, Ewangelii, katedr i kościołów? Czy naprawdę chcemy żyć w kraju, w którym Pismo Święte drze się na strzępy, historię redukuje do historii Europy, lekcję religii na nowo ruguje ze szkół, a krzyż usuwa z przestrzeni publicznej? Czy chcemy żyć w kraju, w którym szlachetną wiarę w Boże Miłosierdzie i Opatrzność zastępuje wiara w czary i wróżby, w magów i astrologów?”

Ale moja myśl powędrowała już gdzie indziej. Czy ja chciałbym żyć w takim kraju?

Mam wrażenie, że w pewnym stopniu już w takim kraju żyję. Ot, choćby tocząca się w ostatnich dniach dyskusja na temat in vitro, w której wierzący traktujący na serio nauczanie swojego Kościoła zaszufladkowani zostali jako tępe oszołomy. Odpowiedzią, której udziela wielu katolików na taki stan rzeczy jest oburzenie. „Jak tak można! Przecież żyjemy w katolickim kraju!”. Ano można. Nic nie pomoże besztanie, obrażanie się i odwoływanie się do tradycji. Biskup podał receptę, jak do takiej sytuacji nie dopuścić. „(…) Jeśli ktoś nie chce żyć w takim kraju, musi w domu, pracy, szkole, we wspólnotach liturgicznych, w kołach różańcowych, w grupach pielgrzymich, w Caritas parafialnej «promieniować szlachetną i mądrą wiarą w Boże miłosierdzie i opatrzność», promieniować modlitwą, ale również kulturą i rozrywką, cenić wzór bł. Jana Pawła II – «Papieża Miłosierdzia»(…) ”.  

Rodzi się jednak jeszcze pytanie, co zrobię, jeśli to nic nie da? Jeśli nasz kraj, mimo obecności wielu wzorowych chrześcijan, będzie coraz gorszy, to czy powinienem gdzieś wyemigrować? Ale gdzie, skoro w każdym zakątku świata bywa podobnie?

Autor jednej z klasycznych książek o historii Izraela, pisząc bodaj o klęsce powstania Bar Kochby (135 rok po Chrystusie), po którym przestała istnieć jakakolwiek żydowska państwowość, zakończył nieco poetycko (cytuję  z ułomnej pamięci) „I odtąd domem dla Żydów stał się cały świat, a świątynią ich własne serca”. Myślę, że w tym zdaniu zawarta jest także odpowiedź na pytanie o to, co mają zrobić chrześcijanie, kiedy  we własnym kraju zaczynają się czuć jak obcy.

Bo przecież nie chodzi o to, by zatriumfować i zmusić wszystkich do przyjęcia własnego systemu wartości.  Zresztą powierzchowne chrześcijaństwo niewiele różni się od pogaństwa i często przynosi zgorszenia. Bardziej o to, by zachowując roztropność węża i nieskazitelność gołębicy być solą ziemi i światłem świata. Choćby przynosiło to niewygodne poczucie ciągłego przebywania wśród obcych.