Francja: Rząd kształci imamów

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 06.01.2005 08:41

Jedna trzecia imamów, muzułmańskich duchownych, nie mówi po francusku - alarmuje francuski minister spraw wewnętrznych. Rząd bierze się za ich dokształcanie - informuje Gazeta Wyborcza.

Dalekosiężny cel to umiarkowany islam godzący wartości religijne i republikańskie Od stycznia na kilku francuskich uczelniach pojawią się nietypowi studenci, w długich szatach i brodaci. W Paryżu, Lyonie i Lille, Marsylii, gdzie mieszka dużo muzułmanów, uczyć się będą francuskiego, historii i prawa. "Islam musi znaleźć swe miejsce przy stole Republiki" - powiedział minister spraw wewnętrznych Dominique de Villepin. Przymusu uczęszczania na kursy w zasadzie nie ma, ale związane będą z nimi korzyści, np. tymczasowe prawo pobytu i stypendia, więc minister spodziewa się, że chętnych nie zabraknie. Francja ma kłopoty ze swoją pięciomilionową, źle asymilującą się imigracją arabską nie od dziś, ale dopiero po 11 września zaczęła je wiązać z agitacją w niektórych meczetach. Rząd zrozumiał, że dla sfrustrowanego młodego Araba z francuskiego przedmieścia imam to często jedyny autorytet, duchowny dociera do muzułmańskich więźniów i może ich skaptować dla dżihadu. Cela to jedno z najbardziej typowych miejsc rekrutacji przyszłych ekstremistów islamskich. Laicka Francja uświadamia sobie, że ma już na swoim terytorium 1200 imamów, o których mało wie. "Jedna trzecia z nich nie mówi po francusku, trzy czwarte to cudzoziemcy" - ujawnił niedawno Dominique de Villepin w wywiadzie dla "Le Monde". - Imam, który pełni swą posługę we Francji, nie znając francuskiego, to rzecz "nie do przyjęcia" - dodał. W imię własnego bezpieczeństwa laicka Francja chce mieć wpływ na kształcenie imamów. W przyszłości ma powstać instytut kształcenia imamów. Czy nie kłóci się to z zasadą rozdziału religii od państwa? Nie - uważa przywódca francuskiej centroprawicy, były minister Michel Sarkozy. - Przecież istnieje już państwowa wyższa szkoła rabinacka. Instytut prowadzony przez islamskich teologów będzie finansowany ze źródeł prywatnych, również z zagranicy. Rząd chce jednak utworzyć fundację, przez którą płynąć będą wszelkie darowizny, które w ten sposób zostaną poddane kontroli. Wielu francuskich imamów, podobnie jak ich wierni, wylądowało we Francji prosto ze swojej wioski. Wobec braku muzułmańskich duchownych arabscy imigranci ściągają pobożnych ziomków z Maroka, Algierii czy Tunezji. Konserwatywnych, słabo wykształconych, podatnych na wpływy wygadanych głosicieli dżihadu. Imamowie mają te same powody do frustracji co inni imigranci. To bieda i niski status społeczny. W krajach muzułmańskich są na państwowej posadzie, we Francji przysługuje im minimum socjalne.

Więcej na następnej stronie

Niektórym płaci rząd algierski, garstce innych - marokański, ale większość imamów utrzymują wierni. Nic dziwnego, że z wdzięcznością przyjmują datki od bogatych fundacji charytatywnych naftowych szejkatów czy Arabii Saudyjskiej. Wiadomo, że część tych funduszy finansuje terroryzm i że laicka administracja niechcąca się mieszać do życia wspólnot religijnych nie ma nad nimi kontroli. To ma ulec zmianie. Villepin mówi o zacieśnieniu kontroli nad mniejszością muzułmańską, o walce z fundamentalizmem i jednocześnie starać się o powstanie "umiarkowanej francuskiej odmiany islamu", która respektuje prawa człowieka i zasady republikańskie. W każdym z 22 regionów Francji ustanowione zostaną wkrótce zespoły policyjne do śledzenia radykalnych kaznodziejów muzułmańskich i meczetów. Będą też miały na oku muzułmańskie restauracje, księgarnie, rzeźników halal i centra, z których imigranci dzwonią tanio za granicę, a które są często skrzynkami kontaktowymi ekstremistów. Pierwszy taki działa już w Paryżu. Dotąd przesłuchał 1000 osób i doprowadził do deportacji 14 fundamentalistów, w tym siedmiu imamów. Meczetów we Francji jest dziś 1685, ekstremistyczne stanowią niewielką ich część, ok. 20. O tym, że kształcenie imamów po europejsku może się okazać trudne, świadczą doświadczenia Europejskiego Instytut Nauk Humanistycznych. Pod tą nazwą kryje się arabski instytut teologiczny prowadzony od lat 90. w Burgundii. W zamku wśród winnic 180 studentów, obywateli francuskich i cudzoziemców, studiuje Koran. Czesne wynosi 2000 euro rocznie. Wykłady w St Leger de Fougeret, gdzie wcześniej mieściła się szkoła biznesu, są jednak prowadzone po arabsku, języku Koranu. Język kształcenia imamów i wygłaszania kazań to pierwsza sprawa, o którą rząd i muzułmanie mogą się pokłócić. Rząd chce, by imamowie nauczali po francusku. Studentom pomysł się nie podoba. "Chcę uczyć arabskiego, bo to wynika z mojej religii, a arabski jest językiem Raju - mówi 19-letnia Hadżar, francuska Arabka. - Nie sądzę, by imami powinni wygłaszać kazania po francusku. Arabski jest bardzo skomplikowany, to język Koranu, w tłumaczeniu to już nie to samo". Sporna będzie i kwestia funduszy. ST Leger ufundowano z pieniędzy saudyjskich, choć jego dyrektor Zuhair Mahmood twierdzi, że dziś sponsorami są muzułmanie z Europy.