Niemcy: Nie odsyłać polskich księży!

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 07.01.2005 10:53

Polscy katolicy mieszkający w Niemczech protestują przeciwko decyzji o odesłaniu do kraju ich duszpasterzy - informuje Gazeta Wyborcza.

- Możemy się integrować z Niemcami na każdym innym polu, ale chcemy modlić się po polsku - mówią Pod koniec zeszłego roku wierni z parafii w Essen (Zagłębie Ruhry) prowadzonej przez polskich księży z zakonu chrystusowców usłyszeli, że w maju 2005 r. pracę straci ich wikary Sławomir Klim. Jedynym polskim księdzem w kilkunastotysięcznej społeczności pozostanie proboszcz Andrzej Sołopa. Wiernym powiedziano, że powodem tych decyzji są kłopoty finansowe Kościoła katolickiego w Niemczech. Inaczej niż w Polsce utrzymywany jest on nie tylko ze zbiórek na tacę, ale przede wszystkim z podatków płaconych przez wszystkich wiernych. W ostatnich latach w przeżywającym kłopoty gospodarcze kraju chętnych do płacenia podatku kościelnego ubywa. Żeby być z niego zwolnionym, wystarczy zadeklarować w urzędzie bezwyznaniowość. Tak robią nie tylko bezrobotni, ale i dobrze sytuowani. Z tego powodu niemiecki Kościół biednieje. Pracę tracą księża, trzeba zamykać też katolickie przedszkola, domy starców, szpitale i ochronki. W archidiecezji kolońskiej (do niej należy Essen) budżet ma być obcięty o 20 proc., ale wobec Polskich Misji Katolickich nawet o 66 proc.! Z dziesięciu pracujących na tym terenie polskich księży oprócz wikarego z Essen do Polski ma wrócić jeszcze pięciu innych duchownych. Polacy z Essen powołali Komitet Obrony Parafii. - Po niemiecku możemy recytować wiersze i rozmawiać przy stole, ale spowiadać się można tylko w języku serca, a dla nas zawsze będzie to język polski - mówi Piotr Płonka, jeden z założycieli komitetu. Przyjechał z Wrocławia sześć lat temu, ale zachował polski paszport. Na polskie lekcje religii wysyła swojego syna, który dzięki temu całkiem dobrze jeszcze mówi po polsku. Płonka zapewnia, że nikomu z Polaków nie zależy na konflikcie z niemiecką hierarchią. - Wychodzimy z założenia, że niemiecka kuria nie miała właściwego rozeznania, i liczymy na to, że wszystko jeszcze uda się naprawić - mówi. Z jego wyliczeń wynika, że polscy wierni odprowadzają co roku do kościelnej kasy w Niemczech 15 mln euro, z czego tylko dwie trzecie powinno wystarczyć na utrzymanie polskiego duszpasterstwa. W samym Essen do jednego kościoła na polskie msze święte chodzi 15 tys. osób. - Czasami myślę, że Niemcy nam po prostu zazdroszczą tych tłumów na mszach, bo u nich przychodzi zaledwie po kilkanaście osób - mówi Płonka - To nie jest żaden antypolski spisek. Diecezji w Essen na polską misję katolicką nie stać - tłumaczy ks. dr Henryk Rak, kapłan z Górnego Śląska pracujący w jednej z parafii w Duisburgu. Sytuacja Kościoła w Zagłębiu Ruhry jest dramatyczna. Diecezja stanęła przed groźbą bankructwa, w kasie zabrakło przeszło 40 mln euro. Wcześniej zbankrutowały już diecezje w Berlinie i Akwizgranie. Nowy biskup Essen Felix Genn zarządził drastyczne oszczędności. W ciągu kilku lat chce spłacić długi i zaoszczędzić 75 mln euro. By tak się stało, z kościelnych instytucji musi odejść tysiąc osób. Ulrich Lota, rzecznik biskupa Essen: - Nic nie jest jeszcze przesądzone. Nad cięciami dyskutujemy od kilku miesięcy. Fundusze obetniemy również misjom włoskim i chorwackim. W końcu dlaczego mszy dla obcokrajowców nie miałby odprawiać niemiecki ksiądz? - pyta retorycznie. Los polskiej misji katolickiej rozstrzygnie się w przyszłym tygodniu. 10 stycznia biskup Genn ma opublikować szczegółowy plan ratowania finansów diecezji. - Biskup Genn na pewno odpowie na list Polaków i będzie szukał z nimi kompromisu - zapewnia Lota. Polski ksiądz (anonimowo): - Mnie nie dziwi, że Niemcy chcą pozbyć się polskich księży. Polskie parafie dublują pracę niemieckich, a są niezwykle kosztowne w utrzymaniu - mówi polski ksiądz.