Czyli co Polaków łączy i co może łączyć. Analiza subiektywna.
Coraz gęstsza atmosfera wokół sporu wiadomego sprawiła, że rzuciwszy okiem na zawartość numeru uzupełniłem nim trzymany w ręku koszyk. I – jak to zwykle bywa – lekturę zacząłem od końca. Co mnie uratowało przed kolejnym rozczarowaniem. Ale o tym na koniec.
Wiosenny numer Więzi prowokuje pytaniem. Co łączy Polaków? Sens pytania rozwija wprowadzenie do dyskusji, w której wziął udział między innymi Piotr Gliński i Aleksander Smolar. Punktem wyjścia jest diagnoza: „Polacy podzielili się na wrogie sobie plemiona, które nie potrafią ze sobą rozmawiać. Opisywanie tych podziałów wydaje się już mało twórcze, dlatego chcemy spytać dzisiaj, co czyni z nas wspólnotę – pomimo istnienia tych różnych plemion podzielonych przez politykę?”
Tak postawione pytanie zaostrza apetyt czytelnika. Przedwcześnie, bo rozmówcy, po wskazaniu powtarzanych od kilku lat łączących wartości: rodzina, praca, zdrowie, niechęć do polityki, deklaracja wiary i – nowość – potrzebę cyfryzacji i ograniczonego, ale odpowiedzialnego państwa, więcej dyskutują o tym, co dzieli, niż o tym, co łączy.
Z czego bierze się trudność odkrywania tego, co czyni z nas wspólnotę? Być może stąd, że „odkąd żyjemy w Europie bez granic – a w coraz większym stopniu w świecie bez granic – miejsce urodzenia, język, religia czy obyczaje nie są już gwarancją przynależności narodowej czy państwowej, zachowania identyfikacji przez całe życie (…) Odchodzi w przeszłość tradycyjne pojmowanie wspólnotowości odwołujące się do takich czynników, jak wspólnota języka (dialektu, gwary), obyczaju, religii, kultywowanie pamięci znaczących postaci historycznych i legendarnych bohaterów” (B. Gąciarz, Dobre rządzenie buduje więzi lokalne). Czyżby autorka potwierdzała tezę, lansowaną przez Jacka Żakowskiego w ostatnim (z ubiegłego tygodnia) numerze Polityki? O świecie, w którym, cytując Zygmunta Baumana, „na miejsce kolumn marszowych nadciągają rojowiska”?
Nie do końca. Dla Barbary Gąciarz ratunkiem dla więzi są dobrze zarządzane wspólnoty lokalne. „Warto żyć w społeczności, która zapewnia lepsze zaspokajanie najważniejszych potrzeb osobistych i potrzeb rodziny; warto angażować się w życie publiczne i wspierać takie władze, które sprzyjają moim interesom, zapewniając mi dobre perspektywy…” Tylko czy to wystarczy? Podążając za tokiem myślenia Żakowskiego można mieć wątpliwości. „Nasz problem polega na tym, że polskie rojowiska unoszą się nad pustynią. W starych demokracjach północy społeczne terytoria porasta gęstwina ideologicznych, tożsamościowych tradycji. Wyposażonych w bezlik strzegących ich okrzepłych, bogatych instytucji, od wielkich uniwersytetów, poprzez potężne think tanki, po poważne media. Rojowiska wirują, kędy chcą, ale pod nimi trwają rezerwuary klasycznych idei, dbające o to, by myśli w miarę możliwości przystawały do siebie i do rzeczywistości. Można z nich nie korzystać, ale w razie potrzeby jest się do czego odwołać. Rojowiska unoszą się wokół swoich rezerwuarów rozsądku jak gołębie wokół gołębnika. W Polsce i w innych młodych demokracjach z gołębnikiem jest kiepsko.”
Zgadzam się z Żakowskim. Wspólnotowość to nie tylko miejsca pracy, dobre drogi i szkoły, konkurencyjność. Wspólnotowość potrzebuje gołębnika. Bez niego jednostka pozostaje klientem hipermarketu. Co prawda stojącym przed wypełnionymi towarem regałami, ale dokonującym wyboru w totalnej samotności.
Dotarłszy do gołębnika chcę wskazać tekst jakby „z innej beczki”, bo ze świata muzyki i liturgii. Jerzy Sosnowski w Więzi „dotyka ciszy”, w dwóch próbach analizując wypowiedzi popularnego swego czasu kompozytora, Arvo Pärta i dzieląc się osobistym doświadczeniem liturgii, przeżywanej z Monastyczną Wspólnotą Jerozolimską. Dla Pärta „droga do kompleksowości, do całości, jest skomplikowana dlatego, że musi prowadzić przez prostotę i redukcję” oraz „wyciszenie, mniej, a uważniej, na samej granicy dźwięku, tylko jedno słowo zamiast dziesięciu.” Sosnowski tę prostotę i redukcję odkrył we wspomnianej liturgii Wspólnoty. Zatem odkrył w rytuale, obrzędowości, czymś, co zostało uznane za „odchodzące w przeszłość pojmowanie wspólnotowości”.
Ostatnie zdanie przywołało wspomnienie rocznicy, przypomnianej w niedzielę na Twitterze przez Marka Kamińskiego. Siódmego kwietnia minęło siedemdziesiąt lat od ukazania się pierwszego wydania „Małego Księcia”. W kontekście rozważań Jerzego Sosnowskiego trudno nie wrócić do lekcji, jakiej udzielił małemu bohaterowi lis. Właśnie o budującym więzi rytuale. „O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotować… Potrzebny jest obrządek.”