Biskupi i teczki

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 04.05.2005 10:00

O teczkach księży w Gazecie Wyborczej wypowiadają się abp Damian Zimoń i abp Alfons Nossol.

- Zbyt łatwo feruje się wyroki w głośnych ostatnio przekazach o współpracy duchownych ze służbami PRL-u - uważa abp Damian Zimoń i dodaje, że Kościół nie boi się prawdy. - Trzeba nie mówić tyle o tych ludziach, którzy może zostali złamani, ale więcej mówić o tych, którzy łamali sumienia ludzkie, którzy byli katami. Ta przeszłość nam stale jeszcze ciąży - powiedział arcybiskup po wtorkowej mszy za ojczyznę w katowickiej katedrze. Zdaniem arcybiskupa na problem współpracy duchownych z SB nie można patrzeć jednostronnie. - To były bardzo trudne czasy i w kontekście tych czasów trzeba wyprowadzać wnioski - mówił Zimoń. Podkreślił, że Kościół nie boi się prawdy, z ewangelii nie wykreślono przecież opowieści o zdradzie Judasza czy zaparciu się Piotra. Pytany, czy w ogóle potrzebne jest szukanie agentów w Kościele, arcybiskup powiedział: - Pytanie, czy wszystko trzeba upubliczniać. To jest wielkie pytanie, to jest wezwanie do naszej odpowiedzialności. Może ktoś nas też kiedyś tak będzie powierzchownie osądzał i też byśmy wtedy może nie byli zbyt z tego zadowoleni. Arcybiskup zaprzeczył, że w Katowicach powstała kościelna komisja badająca PRL-owską przeszłość księży: - Ale ku temu idziemy - stwierdził. Nasz Kościół już kiedyś przeszedł swoistą lustrację - opowiada "Gazecie" opolski ordynariusz Alfons Nossol. - Była dość humanitarnie przeprowadzona, bo księżom, którzy współpracowali z PRL-owskim reżimem, dawała szansę wytłumaczenia się i przynosiła ulgę. Przecież sam fakt, że współpracowali z bezpieką znaczył, że utracili radość kapłaństwa, radość życia, że sami siebie zdradzili. Do "lustracji", o której wspomina abp Nossol doszło w 1977 r., pierwszym roku od przyjęcia przez niego sakry biskupiej. Na polecenie prymasa Stefana Wyszyńskiego miał on rozeznać się we wpływach w diecezji tzw. księży caritasowców podejrzewanych o współpracę z bezpieką. - Koła upaństwowionego w 1950 r. Caritasu były tworzone de facto przez UB, które prowadziło do nich "nabór", choć formalnie organizatorem tych kół były placówki terenowe urzędu ds. wyznań - wyjaśnia ks. Alojzy Sitek, wieloletni kanclerz opolskiej kurii, który studiował w IPN materiały SB dotyczące opolskiej diecezji. Do Caritasu trafiali - jego zdaniem - najczęściej ci, którzy mieli na sumieniu jakiś występek i ich szantażowano, że jak się nie zapiszą, to pójdą do więzienia. - Inne powody to kieliszek lub kiecka - kwituje ks. Sitek.

Więcej na następnej stronie

Byli też tacy, którzy godzili się na współpracę w zamian za stałe zasiłki ze specjalnego funduszu urzędu ds. wyznań bądź doraźne korzyści materialne, także w postaci dobrze płatnych stanowisk w Caritasie. Jak wspomina abp Nossol, caritasowcy mieli zagwarantowane 50 proc. zniżki na kolej i raz w roku wyjazd do sanatorium. Pod koniec lat 60., wedle raportów szefów SB, w całej Polsce było od 8 do 15 proc. księży caritasowców. Mieli donosić bezpiece o wszystkim, co dzieje się w ich otoczeniu. - Wiedzieliśmy, kogo złamano, kto z nas donosi, kto jest w Caritasie. Ale nie dotknął tych księży żaden poważny ostracyzm. Po prostu nie mówiliśmy przy nich o ważnych sprawach - twierdzi ks. Sitek. Alfons Nossol tuż po mianowaniu na ordynariusza diecezji otrzymał od prymasa Wyszyńskiego polecenie zmierzenia się z "lustracją" caritasowców. Wysłał więc ankiety do wszystkich księży diecezji z pytaniami, czy i w jakim czasie należeli do Caritasu, jakie informacje przekazywali bezpiece, czy brali za to wynagrodzenie. Duchowni mieli rozważyć odpowiedź we własnym sumieniu. - Myślę, że byli szczerzy - twierdzi abp Nossol. Ci, którzy przyznali się, byli wzywani do niego na rozmowy. Mogli opowiedzieć, co ich skłoniło do współpracy. - Boże drogi, co ja się nasłuchałem, bo każdy chciał o tym opowiedzieć. Byłem żółtodziobem, jeśli chodzi o pracę na parafii, wszak w tej materii jestem teoretykiem, i wtedy oczy mi się otwierały na to, co niektórzy wycierpieli. Wielu płakało - wspomina arcybiskup. Prymas Wyszyński chciał radykalnego oczyszczenia. Ci, którzy się przyznali, musieli w dwa tygodnie od rozmowy z biskupem wysłać pismo do centrali, że występują z Caritasu, i przynieść do kurii potwierdzenie, że to zrobili. W przeciwnym wypadku tracą wszelkie przywileje kościelne. - Byli tacy, ale nie wymienię z nazwiska, którzy mówili, że są już w tym wieku, że żadnych listów nie będą pisać, tylko wolą odejść z parafii. Większość jednak wystąpiła z Caritasu, choć dodam, że w naszej diecezji nie było wielu caritasowców - zauważa abp Nossol. Ks. kanclerz Sitek doznał wielu krzywd ze strony bezpieki. Dostawał anonimy z groźbami, był wielokrotnie przesłuchiwany, inwigilowany m.in. za udzielanie pomocy rodzinom opolskich internowanych i więzionych. Nie zamierza jednak dowiadywać się, kto na niego donosił. - Wierzę, że człowiek może się zmienić. Jan Paweł II powiedział wszak, że jedyną drogą do pokoju jest przebaczenie. Miłość do tych, którzy nas skrzywdzili, może przemienić nawet pole bitwy w miejsce solidarnej współpracy - przekonuje. - Nie chcę też, by sami sprawcy zła i prawdziwi prześladowcy, funkcjonariusze UB i SB, spokojnie chodząc po ulicach Opola, zacierali ręce i cieszyli się, że sobie skaczemy do gardeł, że w każdym doszukujemy się potencjalnych szpiclów i donosicieli - kończy ks. Sitek.