Co wiemy o abp. Dziwiszu?

www.kul.lublin.pl/a.

publikacja 03.06.2005 12:16

Abp Dziwisz często mówił dziennikarzom "Pamiętajcie, że mnie nie ma". Zawsze był w cieniu. Co o nim wiadomo?

Bp Stanisław Dziwisz - biskup tytularny San Leone, sekretarz osobisty Ojca św., drugi prefekt Prefektury Domu Papieskiego, wiceprzewodniczący Rady Administracyjnej Fundacji Jana Pawła II w Rzymie, kanonik Kapituły Metropolitalnej w Krakowie, kanonik Kapituły Katedralnej we Lwowie, kawaler Orderu Wyzwolenia im. św. Marcina. Urodził się 27 kwietnia 1939 roku w Rabie Wyżnej. Po ukończeniu w 1957 roku Liceum Ogólnokształcącego w Nowym Targu wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. 23 czerwca 1963 roku otrzymał święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Karola Wojtyły. W latach 1963-1965 pracował jako wikariusz w parafii Maków Podhalański, od 1966 roku był kapelanem arcybiskupa Karola Wojtyły. W roku 1978 obronił pracę doktorską na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie. Po wyborze kardynała Wojtyły na Stolicę Piotrową został jego osobistym sekretarzem. W 1995 r. Kapituła Katedralna we Lwowie przyznała ks. Dziwiszowi tytuł honorowego kanonika Lwowskiej Katedry Obrządku Łacińskiego. W roku 1996 otrzymał godność infułata. Ojciec Święty mianował swojego sekretarza tzw. infułatem numerowanym, jednym z siedmiu mających uprawnienia do stwierdzenia autentyczności papieskiego podpisu. W tym samym roku ks. Dziwisz został kanonikiem generalnym Kapituły Metropolitalnej w Krakowie. W 1998 roku Ojciec Święty Jan Paweł II udzielił mu sakry biskupiej, czyniąc go biskupem tytularnym San Leone (Kalabria). Powierzył mu także obowiązki drugiego prefekta Domu Papieskiego; biskup Stanisław Dziwisz stał się tym samym odpowiedzialnym za organizację i przygotowanie audiencji oraz papieskich spotkań. Jego dewiza brzmi: Sursum corda - w górę serca.

Więcej na następnej stronie

Laudacja Doktoratu honoris causa dla J. E. Ks. Biskupa, Proprefekta Domu Papieskiego Ks. Dr. Stanisława Dziwisza (31 maja 2001 r.)

Czuję się wyjątkowo zaszczycony ale i głęboko wzruszony, że powierzone mi zostało zadanie dopełnienia pierwszej części aktu udzielenia godności doktoratu honoris causa Jego Ekscelencji Księdzu Biskupowi Doktorowi Stanisławowi Dziwiszowi, Prefektowi Domu Papieskiego. Doniosłość tego wydarzenia podnosi fakt, że ma ono miejsce w klimacie 20. rocznicy wydarzenia, które wycisnęło głęboki ślad na dziejach obecnego Pontyfikatu i współczesnego Kościoła, co nie tylko przywodzi na pamięć suche fakty historyczne, ale obecność na tej sali Kogoś, kto wydarzenia tego był najbliżej, i to tak w jego tragicznej warstwie skondensowanego zła, ocierania się o granicę życia i śmierci, jak w błogosławionym toku wychodzenia z niego łaską i cudem wyzdrowienia. Okoliczność ta sprawia, że nadawana przez KUL godność doktora honoris causa ks. biskupowi Stanisławowi Dziwiszowi nabiera zarazem swoistego waloru bo doktoratu testimonii causa, grandi testimonii grandissimae causae. Przecież to, co owego 13 maja 1981 r. rozegrało się na Placu Św. Piotra, a tu w Lublinie i całej katolickiej Polsce z Krakowem na czele, pootwierało kościoły i wypełniło żarliwym błaganiem o ratunek dla walczącego o życie Jana Pawła II, dziś zostało nam niejako przyniesione na żywo przez ks. biskupa Stanisława, wyrzeźbione złotymi zgłoskami w Jego duszy i pozostaje tam jako nieoceniony skarb, żywy na zawsze. Podejmując jednak ten rutynowy tok procedury przewidzianej jako uzasadnienie promocji, jaką jest godność doktora honoris causa, trzeba rozpocząć od danych personalnych i naukowych Czcigodnego Doktoranta J. E. Stanisława Dziwisza. Ksiądz Biskup urodził się 27 kwietnia 1939 roku w Rabie Wyżnej pow. Nowy Targ, w rodzinie rolniczo-kolejarskiej. Studia średnie odbył w Nowym Targu. Po zdaniu egzaminu dojrzałości wstąpił do Metropolitalnego Seminarium w Krakowie i po skończonych sześcioletnich studiach filozoficzno-teologicznych, otrzymał 23 czerwca 1963 r. święcenia kapłańskie. Dwa lata praktyki duszpasterskiej w jednej z wzorcowych parafii Metropolii - Makowie Podhalańskim, nie zgasiły Jego zainteresowań naukowych w dziedzinie historii liturgii, wiążąc się z Metropolitalnym Studium Liturgicznym w Krakowie, w ramach którego, po otrzymaniu licencjatu prowadził zajęcia dydaktyczne w zakresie historii liturgii. Osobiste studia nad przygotowaniem rozprawy doktorskiej prowadził pod kierunkiem inicjatora liturgicznej szkoły lubelskiej na KUL - ks. prof. Wacława Szenka. O głębokich związkach naukowych ks. Dziwisza z ks. prof. Szenkiem świadczył wymowny fakt skierowania zdolnego doktoranta na teren badań bliskich Mistrzowi, bo na teren historii kultu św. Stanisława na obszarze Polski. Sam pracował nad historią tego kultu na Śląsku, ks. Dziwiszowi powierzył dział tej historii w Krakowie. Ostatecznym rezultatem prowadzonych przez ks. Dziwisza badań, była rozprawa doktorska pt. Kult Św. Stanisława w diecezji krakowskiej do Soboru Trydenckiego (Kraków 1987, wyd. Rzym 1984), którą ostatecznie obronił w r. 1981, zdobywając stopień doktora teologii.
Więcej na następnej stronie

Przełomowym jednak momentem w życiu ks. Dziwisza było powołanie Go w roku 1966 na kapelana ówczesnego Arcybiskupa Metropolity ks. Karola Wojtyły. Sprawowane w międzyczasie różne funkcje w zakresie organizacji życia liturgicznego Archidiecezji, nie przeszkodziły Mu w coraz to głębszym wchodzeniu w doniosłą rolę wiernego syna, zatroskanego o co tylko można było się zatroszczyć w stosunku do Arcypasterza odgrywającego coraz to donioślejszą rolę w życiu Polskiego Kościoła doby komunistycznej walki z Narodem i Kościołem. Z dnia na dzień z troszczącego się o marginesowe sprawy życia i działalności ks. arcybiskupa Wojtyły, stawał się towarzyszem Jego drogi prowadzącej błyskawicznie w górę. Zaczyna się ocierać o sprawy coraz to donioślejsze, stykać z ludźmi o coraz to większych wymiarach w życiu Kościoła, Narodu. Jako wierny i zatroskany Syn Wielkiego Ojca, gotów jest zawsze robić wszystko, ażeby oszczędzić Mu drogocennego czasu, niepotrzebnych kłopotów, pojawiających się na horyzoncie zagrożeń. Te lata 1963 - 1978 to również były lata wielkiej nauki i dynamicznego w niej postępu, nauki obejmującej coraz to szerszy i głębszy krąg problematyki, od życia Archidiecezji poczynając, a na śmiertelnym zmaganiu się Kościoła polskiego z antyludzkim systemem kończąc. W tym wielorakim i głęboko pochłaniającym energię kard. Wojtyły okresie znalazły się, jak wiadomo, skomplikowane sprawy nauki katolickiej i jej niezależności od zachłannej ideologii, dotykające także i spraw naszego Uniwersytetu. I w tych więc sprawach ks. Dziwisz nie mógł nie podzielać trosk i kłopotów przeżywanych przez sięgającą coraz to wyżej i szerzej działalność krakowskiego Kardynała. Już wtedy, zwłaszcza zaś w ostatniej dekadzie swojego pobytu u boku głęboko przeżywającego fakt bycia następcą św. Stanisława Biskupa Męczennika kard. Wojtyły, ks. Stanisław Dziwisz z niemniejszym zaangażowaniem przeżywał sprawy związane z kultem Męczennika ze Skałki, dodając do prowadzonych nad tą wyjątkową postacią badań żar sumiennego, naukowego zaangażowania. Nadawało to ks. Dziwiszowi rangę wyjątkowego znawcy historycznej i liturgicznej problematyki św. Stanisława Szczepanowskiego. Uchylało to z pewnością okno, przez które młody, ale coraz to bardziej doświadczony sekretarz osobisty ks. Kard. Wojtyły wglądał coraz głębiej w niezwykłość duchowości swojego Arcypasterza, odbieranego jako kochającego ojca, który nie mógł nie być przedmiotem odwzajemnianej synowskiej miłości. Lata te były więc dla ks. Dziwisza latami swoistego studium kochającego, ale i zaprawionego w poszukiwaniu rzetelnej prawdy zarówno tej zamkniętej w księgach, jak też, a nawet przede wszystkim tej zamkniętej w kręgach odsłaniającej się z aktualnych dziejów wnętrza niezwykłej osobowości Kardynała z Krakowa. I tu już przychodzi mi mówić o motywacji drugiej strony tego wydarzenia naszej Uczelni, jakiego jest ona dziś uprzywilejowanym gospodarzem, a Ksiądz Biskup dramatis persona. W ubóstwie swojego języka i posiadanej wiedzy ośmieliłem się to wydarzenie nazwać doktorat maximi testimonii, maximae causae.

Więcej na następnej stronie

A zaczęło się to wszystko o czym chcę mówić dnia 16 października 1978 r., od którego to dnia Kardynał z Krakowa został wybrany na Głowę Kościoła, a tym samym zmuszony do zmiany swojego stałego pobytu z grodu nad Wisłą na Wieczne Miasto z nad Tybru. Za swoim Arcypasterzem i Ojcem udał się i ks. Stanisław Dziwisz jako osobisty Sekretarz Papieża Jana Pawła II, z przydomkiem właściwie towarzyszącym Mu do dzisiaj: "Don Stanislao". O ile przed Papieżem Janem Pawłem II otwierał się nowy szeroki gościniec życia, o tyle dla ks. Stanisława Dziwisza rozpoczynała się równolegle do tego gościńca biegnąca na razie wąziutka ścieżka. Ileż na tej ścieżce czaiło się niewiadomych. Jedna wszakże nie ulegała wątpliwości: nie wolno było opuścić Ojca, który stał się Ojcem podwójnie bo Głową Kościoła, potrzebującym jakżeż szerokiego, ale nade wszystko synowskiego zatroskania na tym niewiarygodnie szerokim i niewyobrażalnie długim gościńcu jaki miał przemierzać Pontyfikat Jana Pawła II. Mikroskopijny Watykan miał poszerzyć swoje granice o 100 odwiedzonych krajów wszystkich kontynentów, przebieganych z papieską pochodnią ewangelizacji wypełniającej 88 pielgrzymek apostolskich poza Italią i kilkaset wewnątrz Italii, pokonując przestrzenie wyrażające się w przekraczających milion kilometrów. Próbuję to wyliczyć nie po to, by o tym dokładnie informować, ale żeby powiedzieć, że obok tego niesamowitego gościńca, ścieżka ks. prałata Dziwisza snuła się nieprzerwanie i to nie pasywnie, jako bierny świadek, ale wkraczając w jej meandry z niezmiennie synowskim zatroskaniem, aby Papież-Pielgrzym nie zawadził nogą o wystającą ostrą skałę, nie znalazł się w orbicie morowego powietrza, czy nie natknął się na nieprzewidziane zagrożenie. Musiał do bólu wytężać słuch i napinać wzrok. A nie było to synowskie zatroskanie możliwe bez uczenia się Kościoła na całym okręgu globu ziemskiego. To zaś oznaczało, że nie miał czasu na troskę o własne zdrowie, siły i zainteresowania. Życie osobistego Sekretarza Papieża było ciągle otwartym oknem na życie i niezmordowaną działalność Głowy Kościoła. I tak jest nie tylko w czasie papieskiego pielgrzymowania po świecie, ale również, a nawet przede wszystkim wtedy, gdy pozostaje On w Watykanie, a więc w toku względnie spokojnego kierowania Kościołem. Zupełnie bowiem spokojnym nie jest ono nigdy. Echa bolesnych fermentów wijącego się w konwulsjach współczesnego świata, przenikają bowiem grube mury Watykanu, zakłócając panującą tam ciszę i atmosferę modlitwy. I głównym gwarantem i stróżem tej jedynej w swoim rodzaju atmosfery i racjonalnie wydozowanej miary zakłócenia tej atmosfery jest ks. biskup Stanisław Dziwisz. To On ma prawo i obowiązek zajęcia się stopniem fizycznej wydolności, gotowości i woli Głowy Kościoła zrezygnowania z izolacji od hałasu świata nie wiele znaczących jego odgłosów. I tu tkwią korzenie niespotykanego w przeszłości wyniesienia ks. prałata Dziwisza osobistego Sekretarza Papieża do godności biskupiej oraz wysokiej godności pro-Prefekta domu papieskiego. W pierwszym przypadku stanowi to wskazówkę jak głębokie jest zanurzenie Księdza Biskupa w rytm pracy Głowy Kościoła, w drugim stopień odpowiedzialności za stworzenie optymalnych warunków, żeby Papież tę jedyną w swoim rodzaju misję troski o Kościół jak najskuteczniej mógł wykonać.

Więcej na następnej stronie

Nie oznacza to jednak bynajmniej zamknięcia Papieża w wieży z kości słoniowej, polegającego na hermetycznej izolacji Ojca Świętego od tętniącego życiem Kościoła i świata. Wzorcowa roztropność, głębokie doświadczenie, wnikliwa znajomość życia Kościoła, przez Ks. Biskupa mającego do dyspozycji wyspecjalizowane służby Stolicy Apostolskiej, wszystko to zapewnia Ojcu Świętemu optymalny wgląd we wszystko, co jest niezbędne i miarodajne w skutecznym pełnieniu Jego roli jako Następcy Świętego Piotra. Ten harmonijny tok kroczenia swoją niepozorną ścieżką synowskiego zatroskania o kroczącego coraz to szerszą drogą Pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II doznał 13 maja 1981 roku gwałtownego wstrząsu. Na tej szerokiej drodze Pontyfikatu pojawił się jak grom z jasnego nieba śmiertelny zator, który sprawił, że ta niepozorna ścieżka nie tylko stała się jaskrawo wyrazista, ale gwałtownie wdarła się na ten papieski szeroki dotąd szlak Pontyfikatu. Odtąd ks. Stanisław to już nie tylko troskliwy i wierny Syn ukochanego Ojca, ale maksymalnie czujny, miłujący Samarytanin śmiertelnie ugodzonego Papieża, Pasterza Kościoła powszechnego, Ojca obejmującego swoim wielkim sercem wszystkich ludzi. A więc w imieniu ich wszystkich i w imieniu nas wszystkich pełni ks. Biskup Dziwisz od tamtego dnia, od tamtej godziny 1717 targanych krzykiem serc: Boże pomóż, Boże daj zwycięstwo tego gasnącego życia nad czającą się śmiercią. Ten krzyk usiłujący przebić niebiosa zmartwiałych z bólu rodaków i nie tylko, najdonioślej brzmiał Księże Biskupie w Twoim sercu. Słyszeliśmy go wszyscy patrząc na Jego zmienioną konwulsją umierania twarz i na Twoją Księże Biskupie Stanisławie, twarz nie tylko do głębi przerażoną, ale równocześnie napiętą do bólu pytaniem i co teraz: odległe Gemelli, czy bliskie na wyciągnięcie ręki "Santo Spirito". Wybrałeś, jak wiadomo Gemelli i dobrze wybrałeś. Ale to ani ten nasz ziemski krzyk "Boże ratuj", ani Twoja po ludzku krańcowo ryzykowna decyzja, to samo niebo, a w nim Ona, Matka Boża, jak powie sam Ojciec Święty, pokierowała torem wystrzelonej ręką szaleńca kuli tak, iż ten tor ostatecznie prowadził nie ku śmierci, a ku życiu. I Ty Księże Biskupie byłeś tego misterium ścierania się życia i śmierci Papieża, z nas śmiertelników najbliżej, z duszą wypełnioną najżarliwiej tym naszym krzykiem "Boże ratuj". I Tyś był tego wszystkiego "Testis maxime proximus". I tam i wtedy zrodził się ten fundamentalny argument dzisiejszego pokornego proponowanego podarku, który nazwałem na początku tej wypowiedzi doktor maximi testimonii maximae causae. Bo czujemy się szczerze wdzięczni, mało, głęboko dłużni za to bycie tam i wtedy, my członkowie tego Uniwersytetu, którego korytarzami On chodził a sale wykładowe wypełniał swoją nieprzeciętną wiedzą. Dziękujemy i spłacami pokornie dług za to, co było potem, spowodowane kilkakrotnymi pobytami w Gemelli i wycisnęło piętno na tym życiu do dzisiaj, wobec tego iż Pontyfikat Jana Pawła II stawał się coraz to bardziej niesieniem krzyża, bycie przy Nim Jego Ekscelencji stawało się drogą pełną miłości wiernego zatroskania, by ta droga przez mękę była do zniesienia. A więc Cyrenejczyk nie z przymusu, ale z synowskiej potrzeby miłującego serca, czujny, gotowy do każdej pomocy, zatroskany by ta droga była jak najmniej wyboista i uciążliwa. A nie było to łatwe przy tytanicznej pracy, dyscyplinie wewnętrznej i gotowości do ryzyka Papieża. I to jest kolejna serdeczna racja motywująca promocję z jaką stajemy przed Księdzem Biskupem.

Więcej na następnej stronie

Ale Katolicki Uniwersytet Lubelski, poza tymi racjami głęboko religijnymi związanymi z Osobą Ojca Świętego, posiada poczucie zadłużenia wobec Księdza Biskupa z tytułu na różne sposoby przejawiającej się życzliwości Jego Ekscelencji wobec tejże Uczelni. I tak, jako wiceprzewodniczący Rady Administracyjnej Fundacji Jana Pawła II w Rzymie na różne sposoby animuje jej aktywność w kierunku naszej Uczelni. Jedną z najdonioślejszych takich inicjatyw cieszących się wyjątkową życzliwością Waszej Ekscelencji jest dom dla młodzieży ze Wschodu studiującej na naszym Uniwersytecie. Dom ten, w którym obecnie mieszka 145 studentów z 9 krajów Europy ma swoją prehistorię. Składa się na nią fakt przyznania przez Ojca Świętego, z dużym udziałem Księdza Biskupa, 50 zamiast proszonych 10 stypendiów naukowych na KUL dla studentów z Rosji. Była to pierwsza cegiełka w budowanym w szybkim tempie domu studentów dla krajów na Wschodzie. Wyszła z niego po skończonych studiach poważna grupa absolwentów, w tym także ze stopniami doktoratu i pracuje obecnie na szerokim polu Kościoła w Rosji i na Białorusi. Oprócz domu studentów im. Jana Jana Pawła II funkcjonuje w Lublinie ośrodek wydawniczy, który usiłuje skutecznie dokonywać przekładów na język rosyjski i białoruski poważnych dzieł zachodnio-europejskich, w tym także polskich. Stanowią one poważną pomoc duszpasterską na wyżej wspomnianych terenach. W ramach tego ośrodka prowadzone są również badania archiwalno-dokumentalne dotyczące dziejów Kościoła katolickiego w Rosji. Owocem tej ofiarnej pracy jest także pokaźny dorobek wydawniczy w języku rosyjskim i białoruskim. Niesposób przecenić tej inicjatywy z punktu widzenia procesu integracji Europy i przekraczania barier dzielących Europę Wschodnią od Zachodniej. Fundacja ta przy skutecznym poparciu Ks. Biskupa, zaangażowana jest w materialną pomoc dla funkcjonującego w jej ramach Polskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej. Doniosłym, a może głównym dla nas owocem zangażowania Fundacji Jana Pawła II w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim jest Instytut Jana Pawła II i współwydawany przez niego kwartalnik "Ethos", odgrywający na terenie polskiego piśmiennictwa naukowego coraz donioślejszą rolę. Nie można pominąć wkładu Ks. Biskupa w rzuceniu idei zorganizowania I Kongresu Teologicznego Środkowo-Wschodniej Europy oraz wydania jej materiałów w formie książkowej. A wreszcie poważny udział miał Ksiądz Biskup w powierzeniu Instytutowi Jana Pawła II troski o polskie wydanie książki Ojca Świętego "Przekroczyć próg nadziei". Widzieliśmy w tym znaczący gest ojcowskiej miłości Ojca Świętego dla Jego i naszej Almae Matris i szczególny powód do wdzięczności za Jego do nas zaufanie oraz tytuł do dumy, a ze strony Waszej Ekscelencji nowy przejaw życzliwej troski o Katolicki Uniwersytet, a zwłaszcza działający w nim Instytut. Wiemy aż nadto dobrze z jaką czujną uwagą śledzi Ksiądz Biskup jego rolę w strzeżeniu myśli Jana Pawła II oraz jej propagowaniu w myśli polskiego Kościoła i Narodu. Mogę z całą stanowczością i uroczyście zapewnić, że tej szczytnej misji ze wszystkich sił staramy się być wierni, widząc w tym dziejowy imperatyw wobec Kościoła i Narodu i głęboką potrzebę serca wobec ongiś Profesora naszej Alma Mater, a dziś następcy Św. Piotra. Składamy to w ręce Waszej Ekscelencji Księżę Biskupie Stanisławie, w te ręce, które nie tylko świadczyły tyle dobra naszej Uczelni, ale przede wszystkim są rękami wiernego, troskliwego Stróża Domu Papieskiego, ale bardziej jeszcze miłującego Syna, który dar swojego życia składa na co dzień Ukochanemu Ojcu, aby mógł On jak najskuteczniej pełnić jedyną w swoim rodzaju misję spadkobiercy Piotrowego charyzmatu. A mając to wszystko na uwadze, my, cała społeczność uniwersytecka z Prześwietnym Senatem i Radą Wydziału Teologicznego oraz Instytutu Jana Pawła II z Redakcją "Ethosu", jako spłatę zaciągniętych długów, które mamy wobec Waszej Ekscelencji Księże Biskupie, ofiarujemy Ci to, co najcenniejszego mamy do dyspozycji, a mianowicie godność Doktora honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. ks. prof. dr hab. Stanisław Nagy

Przemówienie Doktora honoris causa J. E. Ks. Biskupa, Proprefekta Domu Papieskiego Ks. Dr. Stanisława Dziwisza

Magnificencjo, Drogi Księże Rektorze, Dostojni goście Dzisiejsze spotkanie odbywa się w szczególnej okoliczności. Dziś bowiem mija dwadzieścia lat od dnia, w którym Boża Opatrzność, przez wstawiennictwo Matki Najświętszej, zachowała Ojca Świętego od śmierci z ręki zamachowca. Data 13 maja nie może być dla nas obojętna, zwłaszcza dla tego Uniwersytetu, który szczyci się, że wydał spośród swoich profesorów papieża Jana Pawła II. Ta ceremonia niech będzie zatem okazją do przeżycia na nowo tego wydarzenia, którego byliśmy świadkami. W jego kontekście wydaje się słuszne wpisanie dzisiejszego spotkania w wymiar "daru i tajemnicy", przed którymi trzeba schylić głowę i uszanować ich głęboką treść. Darem jest życie Ojca Świętego, które trwa i nie przestaje przynosić owoców dla Kościoła i świata, tajemnicą zamach, który mimo dramatu, jaki przyszło nam przeżywać, staramy się dziś widzieć w perspektywie zbawczych planów Bożej Opatrzności. Prosiłem, aby nie było laudacji. Dziękuję jednak Ks. Prof. Nagyemu za jego słowa, które ujął w formie kommemoracji. Nie będzie też wykładu. Będzie raczej świadectwo - świadectwo człowieka, który zaledwie dotknął tajemnicy, choć może był w niej także - chociaż trudno mi to powiedzieć - narzędziem w planach Bożych, za to z cała pewnością jest naocznym świadkiem tego, jak przez dwadzieścia lat wypełnia się ów dar - dar życia Ojca Świętego. Pragnę przypomnieć z historii niezbyt odległej, ale ważnej, niektóre fakty związane z datą 13 maja 1981 roku. Zapisał}' się one głęboko w moim sercu i dopiero dziś ośmielam się o nich publicznie mówić. Wiem. że tych wydarzeń nie da się do końca opowiedzieć ani zrozumieć. Sądzę jednak, że warto do nich wrócić pamięcią. Wierzę, że przytoczenie szczegółów tamtego wydarzenia, które nie są ogólnie znane, nie posłuży jedynie zaspokojeniem ciekawości, ale nade wszystko pomoże dostrzec, że zachowanie Ojca Świętego przy życiu było rzeczywiście cudowną laską Bożą, za którą nieustannie winniśmy dziękować.
* * *
Więcej na następnej stronie
* * *
Rok 1981 był w Polsce rokiem napięć społecznych ł politycznych; był też zapowiedzią nowych czasów. W świadomości ludzi pozostały słowa Ojca Świętego, wypowiedziane w Gnieźnie, w czasie pielgrzymki w 1979 roku, o poszanowaniu godności ł praw człowieka - praw narodów i społeczeństw do wolności, suwerenności i samostanowienia. Brzmiały jeszcze echa homilii papieskiej wygłoszonej w czasie Mszy św. inaugurującej pontyfikat: "Non abbiate paura! Aprite, anzi spalancate le porte a Cristo!" - Nie bójcie się, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! We Włoszech maj 1981 roku był również burzliwy. Miało odbyć się referendum w sprawie ustawy o aborcji. Na 13 maja zapowiedziano wielki wiec w tej kwestii, zwołany do Rzymu przez partię komunistyczną. W tym samym dniu Ojciec Święty miał powołać Instytut dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim oraz utworzyć przy Stolicy Apostolskiej Papieską Rade ds. Rodziny. 11 maja z polecenia Ojca Świętego odwiedziłem wieczorem kardynała Wyszyńskiego w jego rezydencji. Prymas Tysiąclecia leżał już złożony ciężką chorobą.. Ksiądz Kardynał zatrzymał mnie na długą rozmowę, w której chciał przekazać Papieżowi swoją, ostatnią wole. Wystosował też do Ojca Świętego list. Liczył się ze śmiercią. Wydawał się bardzo słaby i całkowicie pogodzony z wola Bożą. Cieszył się z zapowiedzianej na 8 czerwca uroczystości zawierzenia Kościoła i świata Matce Najświętszej, którego miał dokonać Ojciec Święty wraz z biskupami. Ksiądz Prymas ogromnie chciał uczestniczyć w tym akcie, o który całym sercem zabiegał, jednak ze względu na stan zdrowia wyznaczył tylko delegację do Rzymu.
Więcej na następnej stronie

Wróciłem z Polski następnego dnia po wizycie u Księdza Prymasa. 13 maja Ojciec Święty gościł na obiedzie światowej sławy genetyka i wielkiego obrońcę życia prof. Jerome'a Lejeuna z Paryża. Po południu, o godz. 17.00, na Placu św. Piotra miała odbyć się środowa audiencja generalna. Godzina 17.17. Przy drugim okrążeniu placu rozległy się strzały wymierzone w Jana Pawła II. Mahmed Ali Agca, zawodowy zabójca, strzelił z pistoletu, raniąc Ojca Świętego w brzuch, prawy łokieć i w palec wskazujący. Kula przeszyła ciało i upadła między Papieża a mnie. Słyszałem dwa strzały. Kule zraniły dwie inne osoby. Mnie oszczędziły, chociaż siła naboju była taka, że mogła przeszyć 8 osób. Zapytałem Ojca Świętego: -Gdzie? Odpowiedział: - W brzuch -Boli. Odpowiedział: -Boli. I w tym momencie zaczął się osuwać. Stojąc za nim, mogłem go podtrzymać. Tracił siły. To był dramatyczny moment. Dziś mogę powiedzieć, że w tamtej chwili jakaś moc niewidzialna wkroczyła, aby ratować zagrożone śmiertelnie życie Ojca Świętego. Nie było czasu na myślenie, nie było też w pobliżu lekarza. Jedna błędna decyzja mogła okazać się katastrofalną w skutkach. Nie próbowaliśmy udzielać pierwszej pomocy, nie zastanawialiśmy się nad przewiezieniem rannego do mieszkania. Liczyła się każda minuta. Natychmiast wiec przewieźliśmy go do karetki, znalazł się też osobisty lekarz Ojca Świętego, dr Renato Buzzonetti, i w ogromnym pędzie udaliśmy się do Polikliniki Gemelli. W drodze Ojciec Święty miał jeszcze świadomość, którą utracił przy wejściu do Polikliniki. Dopóki mógł modlił się półgłosem. W Poliklinice konsternacja - i trudno się dziwić. Przeniesiono rannego do pokoju na dziesiątym piętrze, który był zarezerwowany na szczególne wypadki, ale natychmiast po interwencji zawieziono Ojca Świętego na salę operacyjną. W tym momencie na lekarzach zaciążyła ogromna odpowiedzialność. Szczególną rolę miał chirurg, prof. Francesco Crucitti. Zwierzył mi się później, że nie miał wtedy dyżuru, był w domu i jakaś siła pchała go do Polikliniki. W drodze usłyszał z radia o zamachu. Natychmiast podjął się prowadzenia operacji, zwłaszcza, że kierownik kliniki chirurgicznej, prof. Castiglioni, przebywał w Mediolanie - wrócił pod koniec zabiegu. Profesorowi Crucittiemu asystowali inni lekarze. Na sali operacyjnej panował tłok. Sytuacja była bardzo poważna.

Więcej na następnej stronie

Organizm był wykrwawiony. Krew. która podano, aby uzupełnić stan, nie przyjęła się. Znaleźli się jednak w Poliklinice lekarze z tą samą grupą krwi, którzy bez wahania oddali ją Ojcu Świętemu dla ratowania jego życia. Sytuacja była poważna. Dr. Buzzonetti w pewnym momencie zwrócił się do mnie, abym udzielił Sakramentu Namaszczenia Chorych, ponieważ stan Pacjenta był bardzo ciężki: ciśnienie spadło, a bicie serca było zaledwie wyczuwalne. Transfuzja krwi przywróciła taki' stan, że można było rozpocząć operację, która była niezwykle skomplikowana. Trwała 5 godzin i 20 minut. Z minuty na minutę rosły jednak nadzieje na życie. Do Polikliniki przybyło mnóstwo osób: kardynałowie, pracownicy Kurii.. Nie było Sekretarza Stanu. Kard. Agostino Casaroli. Był w drodze do Stanów Zjednoczonych. Przybyli politycy z prezydentem Sandro Pertinim, który trwał przy Ojcu Świętym aż do godz. 2.00 w nocy. Nie chciał odjechać, dopóki Ojciec Święty nie opuścił sali operacyjnej. Wzruszające było zachowanie prezydenta, dalekie od wszelkiej kalkulacji. Przybyli też przywódcy partyjni: Craxi, Berlinguer, Piccoli, Forlani i inni. Na marginesie dodam, że Berlinguer odwołał manifestację w sprawie aborcji, wyznaczoną przez komunistów na wieczór 13 maja. Po operacji Ojca Świętego przewieziono do sali reanimacyjnej. Lekarze obawiali się infekcji oraz innych komplikacji. Po odzyskaniu świadomości Ojciec Święty zapytał: - Czy odmówiliśmy kompletę? Było to nazajutrz po zamachu. Przez dwa dni Papież bardzo cierpiał, ale nadzieje na życie rosły. Na reanimacji pozostał aż do 18 maja. W pierwszym dniu po operacji Ojciec Święty przyjął Komunię św.3 zaś w następne dni wtaczał się do koncelebry, leżąc w łóżku. Zaczęło się mówić o konsultacji międzynarodowej. Nalegał na niąkard. Macharski. W niedzielę rano 18 maja Ojciec Święty nagrał krótkie przemówienie na "Anioł Pański". Były to słowa podziękowania za modlitwy, przebaczenia dla wykonawcy zamachu i zawierzenia Matce Bożej. Zamach zjednoczył Kościół i świat przy osobie Ojca Świętego. Był to pierwszy owoc Jego cierpienia. Polska trwała na klęczkach. W Krakowie odbył się niezapomniany Biały Marsz młodzieży. Poliklinika była oblegana przez dziennikarzy, osobistości z życia kościelnego i świeckiego i tysiące prostych ludzi. Przychodzili do Papieża z miłością. Napłynęły telegramy z całego świata, naliczono ich w pierwszych dniach 15 tysięcy. . 18 maja przyjechali eksperci - dwóch lekarzy z USA, po jednym z Francji, z Niemiec, z Hiszpanii i z Krakowa. Wydali oni pozytywne opinie o stanie zdrowia i o przebiegu leczenia. W tydzień po zamachu odśpiewaliśmy Te Deum.

Więcej na następnej stronie

Zaczęto mocno wiązać datę zamachu z objawieniami fatimskimi. Coraz częściej mówiło się o cudownym uzdrowieniu za przyczyną Matki Bożej Fatimskiej. Ojciec Święty, gdy poczuł się mocniejszy, zaczął przyjmować wizyty, zwłaszcza współpracowników, kardynałów, a także przedstawicieli innych wyznań. Mszę św. odprawialiśmy zazwyczaj wieczorem o 18.00, po czym śpiewaliśmy z naszymi siostrami majówkę. Tymczasem z Warszawy dochodziły wiadomości o agonii Księdza Prymasa Wyszyńskiego, którą Ojciec Święty bardzo przeżywał. 24 maja przekazał mu jeszcze przez telefon - za pośrednictwem ks. Goździewicza - -pozdrowienie i błogosławieństwo. Dnia następnego o 12.15 doszło do ostatniej rozmowy z umierającym Prymasem. Rozmowa była krótka. Zapamiętałem słowa: "Przesyłam błogosławieństwo i ucałowanie". 27 maja Ojciec Święty nagrał na taśmę magnetofonową przemówienie do pielgrzymów w Piekarach Śląskich. Poczuł się jednak zmęczony. Skarżył się na ból serca. Stan Pacjenta pogarszał się. Włączono monitory. Przez całą noc czuwali kardiolodzy. Kłopoty sercowe, jak tłumaczyli lekarze, były spowodowane małym skrzepem w płucach, który szybko się zresorbował. Z dnia na dzień znikały ślady z elektrokardiogramu. 28 maja - uroczystość Wniebowstąpienia. Nastąpiła poprawa, ale czas pobytu w szpitalu musiał być przedłużony. Tego dnia o godz. 4.40 zmarł Ksiądz Prymas Wyszyński. Jego śmierć nie była zaskoczeniem, ale poruszyła nas wszystkich do głębi. Wiadomość oficjalna przy szła około godz. 10.00. Prywatnie ks. Piasecki dał znać już o 6.30. Poinformowałem Ojca Świętego trochę później. Przyjął wiadomość z głębokim wzruszeniem. 30 maja Ojciec Święty spotkał się z kard. Casarolim i wręczył mu list do odczytania na pogrzebie ks. Prymasa. Sekretarz Stanu brał udział w pogrzebie w imieniu Papieża, który bardzo chciał osobiście w nim uczestniczyć. 31 maja. w niedzielę, Ojciec Święty nagrał na taśmę rozważanie przed Regina Caeli. Głos miał już mocniejszy. O 17.00 Papież uczestniczył w uroczystościach pogrzebowych Księdza Prymasa za pośrednictwem Radia Watykańskiego. Równocześnie z Mszą św. pogrzebowa, odprawiał swoją Mszę św. W Poliklinice. Po Eucharystii powiedział: "Bidzie mi go brakowało. Łączyła mnie z nim przyjaźń, potrzebowałem jego obecności".

Więcej na następnej stronie

1 czerwca rano Jak zawsze: medytacja, modlitwy, po nich wizyty lekarzy. Oprócz lekarzy z kliniki, stale obecny był lekarz z Watykanu, a wszystko śledził dr Buzzonetti. W godzinach późniejszych Ojciec Święty przyjmował wizyty urzędowe, a także przyjacielskie. Tego dnia po wieczornej Mszy św. rozpoczęliśmy nabożeństwo do Serca Pana Jezusa. 3 czerwca - powrót do domu. Msza św. była celebrowana o godz. 12.30, Przed opuszczeniem Polikliniki Ojciec Święty przyjął rektora uniwersytetu prof. Lazattiego, po południu zaś, lekarzy i służbę medyczna. O godz. 19.00 wyjechał do Watykanu. Spotkanie z Kuria ł mieszkańcami Pałacu było rzewne i wzruszające. Obecność Ojca Świętego napełniła Stolicę Apostolską nowym życiem. Tak zakończył się pierwszy etap po zamachu i dramatycznych chwilach walki o życie.

* * *
Ojciec Święty pozostawał w dalszym ciągu pod opieką lekarzy z Polikliniki i z Watykanu. W piątek, 5 czerwca, nagrał przemówienie na uroczystość Zesłania Ducha Świętego, na którą zostali zaproszeni biskupi z całego świata. Okazją była 1600. rocznica I Soboru Konstantynopolitańskiego i 1550. Soboru Efeskiego. W czasie tych uroczystości Ojciec Święty pragnął - w duchu orędzia fatimskiego - zawierzyć Matce Najświętszej Kościół i świat, zwłaszcza te kraje, które na takie zawierzenie najbardziej oczekiwały. 7 czerwca, w Zesłanie Ducha Świętego, liturgii w bazylice św. Piotra przewodniczył kard. Carlo Confalonieri, dziekan Kolegium Kardynalskiego. Homilię Ojca Świętego odtworzono z taśmy magnetofonowej, a on sam na zakończenie liturgii ukazał się na wewnętrznym balkonie bazyliki i udzielił błogosławieństwa. Zapanowała wielka radość. Przemówienie poprzedzające modlitwę Regina Caeli było również odtworzone z taśmy. Ojciec Święty ukazał się tylko w oknie swojej biblioteki prywatnej, by udzielić licznie zebranym na placu św. Piotra błogosławieństwa. Po południu odbyła się wielka uroczystość w Santa Maria Maggiore, z udziałem delegacji biskupów z całego świata, podczas której Ojciec Święty dokonał zawierzenia Matce Bożej Kościoła i świata. Słowa zawierzenia, przygotowane przez Ojca Świętego, przekazane zostały za pośrednictwem Radia Watykańskiego. Całą uroczystość Papież śledził przez telewizje. Celebrze przewodniczył kard. Otunga z Nairobi, a procesję prowadził kard. Corripio z Meksyku. Tak spełniło się wielkie pragnienie Episkopatu Polski i Prymasa Stefana Wyszyńskiego, wyrażone jeszcze w czasie Soboru Watykańskiego II. Od wtorku, 9 czerwca, znów wystąpiła gorączka, a z nią nawrót złego samopoczucia. Rozpoczęły się badania i poszukiwanie przyczyn. Pojawiły się ostre bóle. Papież zaczął tracić siły. W dodatku nieustanne badania okazały się bardzo męczące, a nie przynosiły rezultatów. Gorączka sięgała 40. stopni i utrzymywała się całymi dniami, coraz bardziej osłabiając organizm. Do ekipy lekarzy włączono dwóch profesorów - internistę prof. Giunchi i słynnego chirurga prof. Fecitza.
Więcej na następnej stronie

14 czerwca, w niedzielę, Ojciec Święty ukazał się jeszcze na modlitwę Regina Caeli 17 czerwca na krótko spotkał się z "Solidarnością Rolników". Konsylium lekarskie, zaniepokojone stanem zdrowia, a nawet obawiając się zagrożenia życia, podjęło decyzję o powrocie do Polikliniki. Ojciec Święty był tak słaby, że nie mógł nawet samodzielnie odmawiać brewiarza. 20 czerwca, o godz. 16.30, Papież znowu został przewieziony do Polikliniki na badania szczegółowe, które jednak nie wykazały przyczyn stanu chorobowego. 22 czerwca pokazały się nacieki w płucach, które stopniowo ustępowały. W tym dniu pierwszy raz zidentyfikowano megalovirus, który okazał się powodem komplikacji, i to bardzo poważnych. Wykrycie przy czyn choroby pozwoliło zastosować odpowiednią terapie. W Poliklinice Ojciec Święty załatwia wiele spraw urzędowych. Przyjmuje współpracowników, wśród nich obecnego tu Nuncjusza, a także bpa Rakoczego, którzy wówczas stanowili Sekcje Polską Sekretariatu Stanu. W tym czasie miała nastąpić nominacja nowego Prymasa Polski. Zajmowało, to umysł i serce Ojca Świętego. Po szerokiej konsultacji z Episkopatem wybór padł na biskupa Józefa Glempa. Do Rzymu przybył kard. Franciszek Macharski. Przyjechał także bp Józef Glemp. 6 lipca Ojciec Święty pisze list do Kościoła w Polsce w związku z nominacją nowego Prymasa. Stan zdrowia Papieża na tyle się poprawił, że lekarze zaczęli myśleć o drugiej operacji, mającej na celu zamknięcie przewodu pokarmowego. Większość profesorów proponowała jednak odroczenie zabiegu, ze względu na mała odporność organizmu Pacjenta. Ojciec Święty był za tym, ażeby nie odciągać w czasie operacji. Chciał wyjść ze szpitala całkiem zdrowy. 10 lipca nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia. Pojawił się wysięk w płucach. Te poważne zmiany chorobowe i komplikacje, zdaniem lekarzy, nadal były powodowane obecnością megalovirusa. Muszę tu podkreślić ogromne poświęcenie i troskę lekarzy z Polikliniki i z Watykanu. Szczególną wdzięczność żywimy do pielęgniarek i do sióstr Sercanek - wiernych, służebnic Najświętszego Serca Jezusowego. 16 lipca, w dniu Matki Boskiej z góry Karmel, nastąpiło przesilenie choroby i poprawa samopoczucia. Ojciec Święty znową żywotnością podejmuje codzienne sprawy. Z abp. Józefem Tomko ustala program przyszłego synodu, siedzi prace Kurii przyjmując codziennie kard. Casaroliego, abpa Martineza i innych przełożonych dykasterii. Śledzi sprawy polityczne, zwłaszcza sytuacje w Polsce. 20 lipca rozpoczął się proces zamachowca. Sprawa była delikatna dla Ojca Świętego i Stolicy Apostolskiej. Ojciec Święty przebaczył sprawcy, ale włoskie organy sprawiedliwości chciały wykonać swoje powinności zgodnie z prawem.

Więcej na następnej stronie

23 lipca Ojciec Święty bierze udział w konsylium lekarskim, na którym przedstawia swój punkt widzenia odnośnie leczenia, prosząc, aby lekarze uwzględnili jego życzenie. Z całą stanowczością nalegał, by go operowano, tak aby mógł w pełni sprawny wrócić do domu. Lekarze byli zakłopotani, ale nie wykluczyli możliwości drugiego zabiegu. Zwłaszcza prof. Crucitti tłumaczył, że trzeba uwzględnić wolę Pacjenta. Ojciec Święty czuje się coraz lepiej, chociaż odporność organizmu jest jeszcze niska. Mimo warunków szpitalnych zachowuje dużą aktywność. Zaczyna, dzień od Godzinek i modlitw porannych, medytacji, później są wizyty lekarzy, brewiarz, przyjmowanie gości - tych urzędowych i tych okolicznościowych. Naturalnie spotyka się również z przyjaciółmi z Polski. W rozmowach często poruszane są zasadnicze tematy z życia Kościoła i zagadnienia z różnych dziedzin nauki i kultury. Eucharystię sprawował Ojciec Święty w koncelebrze w godzinach wieczornych. Uczestniczyła w niej zawsze grupka osób zaproszonych. W ostatnich dniach przychodziło pod Poliklinikę sporo pielgrzymów; grupy parafialne, folklorystyczne, chóry oraz osoby indywidualne. Papież z okna pozdrawiał ich udzielając apostolskiego błogosławieństwa. 31 lipca miała zapaść decyzja lekarska odnośnie drugiej operacji. Po .burzliwej dyskusji jej termin ustalono na 5 sierpnia. Sam Ojciec Święty wybrał na ten zabieg dzień Matki Bożej Śnieżnej. Operacja zaczęła się o 7.00 rano i trwała godzinę. Przeprowadził ją ponownie prof. Crucitti w asyście innych profesorów. Wszystko przebiegło pomyślnie. Zabieg przyniósł Ojcu Świętemu prawdziwą ulgę ł pozwolił mu na normalne życie. Jego najbliżsi współpracownicy w czasie operacji odprawiali Mszę św. w kaplicy szpitalnej. 6 sierpnia Pacjent już mógł przejść się po pokoju. W tym dniu odwiedził Ojca Świętego Prymas Józef Glemp z bp. Bronisławem Dąbrowskim. Wspólnie odprawili Mszę św. w intencji Pawła VI, w rocznicę jego śmierci. Następne dni to stopniowy powrót do zdrowia, już bez komplikacji. 10 sierpnia - pierwsze rozmowy o powrocie do domu. Z okna szpitala coraz częściej Ojciec Święty pozdrawia liczne grupy pielgrzymów, zwłaszcza z Polski. Oprócz troski o cały Kościół żyje sytuacją w Polsce. Dochodzą wiadomości o manewrach wojskowych, o protestach "Solidarności", o zwołaniu plenum Komitetu Centralnego. 13 sierpnia zbierają się lekarze, którzy po naradzie wydają komunikat o zakończeniu leczenia szpitalnego i o powrocie Ojca Świętego do domu.

Więcej na następnej stronie

14 sierpnia rano, po modlitwach i adoracji, Papież wygłosił przemówienie do chorych w szpitalu, pożegnał się z profesorami i służbą medyczną, która sprawowała nad nim opiekę. W holu Polikliniki i przed budynkiem zebrał się tłum ludzi, w tym wielka ilość dziennikarzy. Ojciec Święty pożegnał jeszcze raz lekarzy, a następnie udał się samochodem do Watykanu. Przejechał przez plac św. Piotra i skierował się do bazyliki. Na dziedzińcu św. Damazego powiedział do zebranych kardynałów i pracowników Kurii: "Nawiedziłem św. Piotra, aby mu podziękować, że zechciał zostawić swojego następcę przy życiu. Nawiedziłem groby Pawła VI i Jana Pawła I, bo przecież mógł stać już trzeci grób obok". 15 sierpnia - uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej - był pierwszym dniem od zamachu, kiedy Ojciec Święty mógł poczuć się wolny od lekarzy i szpitala. Dziesiątki tysięcy ludzi przybyło na Plac św. Piotra, by w południe uczestniczyć w modlitwie "Anioł Pański" z Papieżem. Był to dzień zakończenia wielkiego dramatu i wielkiego doświadczenia dobroci, troski i opieki Matki Najświętszej. Tak to przeżywał i przeżywa do dziś Ojciec Święty. Gdy po czterech miesiącach wrócił na Plac św. Piotra, by znowu spotkać się z wiernymi podczas audiencji generalnej, dziękował wszystkim za modlitwy i wyznał: "Stałem się-na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych Patronów. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na Placu Świętego Piotra miało miejsce w tym dniu i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli" (7 października 1981). Dar i tajemnica Darem był powrót - powiem: cudowny powrót Ojca Świętego do życia i zdrowia. Tajemnicą w ludzkich wymiarach pozostał zamach. Nie wyjaśnił jej proces ani długie przetrzymywanie w więzieniu zamachowca.'Byłem świadkiem odwiedzin Ojca Świętego u Ali Agcy w więzieniu. Papież przebaczył mu publicznie już w pierwszym przemówieniu. Nie słyszałem słowa przepraszam ze strony więźnia. Był tylko zainteresowany tajemnicą fatimską- zaniepokojony siłą, która go przerosła. On strzelał dobrze, a Ofiara żyje. W roku Wielkiego Jubileuszu Ojciec Święty zwrócił się listownie do prezydenta Republiki Włoskiej o uwolnienie Agcy, do czego przychylił się prezydent Carlo Azelio Ciampi. Ojciec Święty przyjął z ulgą. wypuszczenie na wolność Ali Agcy. Wiele razy przyjmował jego matkę i rodzinę. Często pytał o niego kapelanów Zakładu Karnego. Tajemnicą w wymiarze Bożym jest całe to dramatyczne wydarzenie, które mocno nadwerężyło zdrowie i siły Ojca Świętego, a równocześnie nie pozostało bez wpływu na kształt i owocność jego apostolskiej posługi w Kościele i świecie. Pamiętam, że w pewnej rozmowie Ojciec Święty wyznał; "To była wielka łaska Boża. Widzę tu pewną analogię z uwięzieniem Prymasa. Tyle, że tamto doświadczenie trwało przez trzy lata, a to..."

Więcej na następnej stronie

Myślę, że nie będzie przesadą zastosowanie w tym przypadku starożytnego powiedzenia: Sanguis martyrum semen christianorum. Może trzeba było tej krwi na placu św. Piotra, w miejscu męczeństwa pierwszych chrześcijan. Nasuwaj a mi się w tym kontekście trzy refleksje. Otóż, niewątpliwie pierwszym owocem tej krwi było zjednoczenie całego Kościoła w wielkiej modlitwie o ocalenie Papieża. Przez całą noc po zamachu pielgrzymi, którzy przybyli na audiencje i coraz większe rzesze rzymian, modlili się na Placu św. Piotra. W kolejnych dniach w katedrach, kościołach i kaplicach świata organizowano Msze św. i modlitwy w jego intencji, Sam Ojciec Święty tak o tym mówił: "Trudno mi o tym nie myśleć bez wzruszenia. Bez głębokiej wdzięczności dla wszystkich. Dla tych, którzy w dniu 13 maja zgromadzili się na modlitwie. Dla tych, którzy na niej trwali przez cały ten czas. Jestem wdzięczny Chrystusowi Panu i Duchowi Świętemu, który poprzez wydarzenie, jakie miało miejsce na Placu św. Piotra w dniu 13 maja o godzinie 17.17, natchnął tyle serc do wspólnej modlitwy. I nie mogę - myśląc o tej wielkiej modlitwie - zapomnieć o tych słowach z Dziejów Apostolskich, które odnoszą się do Piotra: "Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga" (Dz 12, 5)" (7 października 1981). W tamtych dniach docierały także wyrazy życzliwości z wielu środowisk nie związanych z Kościołem - od głów państw, przedstawicieli organizacji międzynarodowych i różnych organów politycznych i społecznych z całego świata. Wydaje się, że uczucia wyrażane wówczas, do dziś kształtuj podniesienie wielu przywódców państw, narodów i organizacji ponadnarodowych do Ojca Świętego, jako moralnego autorytetu w świecie. W końcu, troska o życie i zdrowie Papieża objawiła się nie tylko w Kościele katolickim, ale również we wspólnotach innych wyznań, a nawet innych religii. Pamiętam, że do Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan napływały setki telegramów od ich przedstawicieli. Z Konstantynopola przyjechał specjalny wysłannik Patriarchy Demetriusza, aby wyrazić głębokie uczestnictwo w cierpieniach biskupa Rzymu. Były telegramy od Patriarchy Moskwy, Jerozolimy, Armenii i wielu innych Kościołów prawosławnych. Były telegramy-od Prymasa Wspólnoty Anglikańskiej, a także od przywódców wielu wspólnot protestanckich. Jestem głęboko przekonany, że cierpienie Papieża było ogromnym wkładem w dzieło jednoczenia chrześcijan, któremu tak bardzo jest oddany. Z pewnością można by wnikać w tajemnicę zamachu, walki o życie i ocalenia Ojca Świętego, przywołując coraz to nowe owoce, jakie dostrzegamy z perspektywy dwudziestu lat od tamtego dnia. Mam jednak świadomość, że jej ostateczny sens pozostanie w niezbadanych wyrokach Opatrzności Bożej. Niemniej pragnę W tym miejscu wyrazić głębokie przekonanie, że krew przelana na Placu św. Piotra w dniu 13 maja zaowocowała wiosną Kościoła Roku 2000. Za ten dar i tajemnicę, których Bóg pozwolił mi być naocznym świadkiem, nie przestaję Mu dziękować.