Wierni na wsi, wierni w mieście - tacy sami czy różni?

Życie Warszawy/a.

publikacja 01.09.2007 06:20

Dawniej uważano, że wieś jest ostoją zdrowego katolicyzmu. Że na wsi pewnych rzeczy nie da się ukryć, że opinia wiejska czy małomiasteczkowa piętnuje grzeszników. Ale dziś do ludzi w terenie docierają te same grzechy, co w mieście - powiedział w rozmowie z Życiem Warszawy ks. dr Zbigniew Godlewski.

Czy mieszkańcy Warszawy, zajęci sprawami dnia codziennego, są mniej religijni od ludzi żyjących w małych miasteczkach i na wsi? Czy łatwiej wybaczają sobie grzechy? – rozważa w bardzo ciekawej rozmowie z Życiem Warszawy ks. dr Zbigniew Godlewski, kiedyś proboszcz w Przybyszewie, dziś parafii na warszawskim Kole. - Utarła się opinia, że Warszawa jest mniej religijna w porównaniu z małymi miasteczkami. Czy to prawda? - Dostrzegam pewne podobieństwa, które są jednak pozorne. Na przykład w Warszawie do kościoła chadza regularnie jedna trzecia parafian i na wsi, gdzie byłem przez ponad cztery lata, też jedna trzecia. A dlaczego tak mało na wsi? Bo niektórzy mieszkają pięć, osiem kilometrów od kościoła i nie mają, jak dojechać. Tam wyznacznikiem porządku nabożeństw jest rozkład jazdy PKS. A w wielkim mieście wystarczy czasami przejść przez ulicę... - Tam Ksiądz znał swoich parafian? - Znałem, kiedy przez parę lat byłem w niewielkiej miejscowości – Przybyszewie. W wielkim mieście istnieje duża anonimowość. W Warszawie mieszkają dziesiątki tysięcy osób pochodzących z innych części kraju. Na weekendy wracają do domów w miasteczkach i na wsi. Skąd oni naprawdę są? Mam problem, jak tych parafian zakwalifikować. - To wielu Ksiądz w ogóle nie zna? - Niestety, tak jest, mimo że ci ludzie mieszkają w mojej parafii. Niezbyt długo jestem proboszczem u św. Józefa Oblubieńca NMP na Kole, więc parafian znam jeszcze słabo, szczególnie tych, z którymi kontakt ogranicza się do wizyty kolędowej. Ale i tu ciekawostka: co roku chadzam po kolędzie. Przykładowo – w bloku, gdzie mieszka 50 rodzin, przyjmuje mnie 15, które znam. A reszta otwiera drzwi ze zdziwieniem i mówi: „My tu tylko wynajmujemy, studiujemy, pracujemy...”. Mija rok, znów idę, a tam już inne twarze – kolejni lokatorzy. Na wsi wiedziałem, kogo zastanę za drzwiami, teraz nie mam pojęcia. Na pytanie czy między tymi wiernymi wiernymi w mieście i na wsi jest jakaś różnica w religijności ks. Godlewski odpowiedział: - Jak już powiedziałem – na pewnych płaszczyznach. Środowiska parafii małomiasteczkowych i wiejskich są społecznościami bardziej lub mniej zamkniętymi. Tam ludzie kierują się opiniami sąsiadów. Popatrzmy znów na wizytę duszpasterską zwaną kolędą. Jak to wygląda na wsi? Na 800 rodzin, bo tyle było w Przybyszewie, przyjmowało mnie 750. Czyli przyjmowało mnie ponad 90 proc. A w Warszawie ok. 60 proc. ŻW zapytało też, czy dla duchownego lepsze jest życie na prowincji czy w Warszawie: - W Przybyszewie mogłem wyjść w krótkich spodenkach, a każdy powiedział: „O, nasz proboszcz” i się ukłonił. Byłem rozpoznawalny. A tutaj wystarczy przejść na trzecią ulicę i człowiek wtapia się w tłum. Tam każdy interesował się każdym, tam było ciepłe środowisko, księdzu nie mogła stać się krzywda. Poza tym na wsi łatwiej było dotrzeć do człowieka. A w mieście duchowni muszą wykonać więcej pracy duszpasterskiej, by dotrzeć do ludzi. - Dostrzegł Ksiądz inne różnice?

- Parafia to wspólnota. Jeżeli liczy kilka tysięcy ludzi, to funkcjonuje inaczej niż wtedy, gdy liczy ponad 20 tys., tak jak w mieście. Oczywiście, są parafie niezwykle żywe i w mieście, i na wsi, ale nie wszędzie. Poza tym na wsi jest inna świadomość odnośnie materialnej odpowiedzialności za kościół. Są też w tym względzie mniejsze możliwości, a także inne relacje finansowe, choćby z dawaniem na tacę. W trzytysięcznym Przybyszewie nie byłem w stanie ogrzać zimą kościoła. On był, jest i prawdopodobnie będzie zawsze niedogrzany. A tu grzejemy. Na to idą ogromne sumy, ale w mieście jest inne poczucie pieniądza. Zrozumiałem to, bo na wsi ofiary na tacę są znacznie mniejsze. Kiedy ktoś daje mi tam 5 złotych, to daje 15-kilogramową skrzynkę jabłek, ale za tę samą skrzynkę jabłek zapłacimy w Warszawie 40 złotych. Natomiast na wsi mogłem liczyć na większą pomoc w naturze: ktoś pożyczył ciągnik, przywiózł materiał budowlany. Niezwykle ciekawa jest odpowiedź ks. dr. Godlewskiego na pytanie o różnice w podejściu do kwestii duchowych w mieście i na prowincji: - W małym miasteczku i na wsi były mniejsze oczekiwania duszpasterskie od księdza, chciano, bym o stałej porze odprawił mszę, ochrzcił dziecko, udzielił ślubu. A w mieście to dopiero podstawa, poza którą istnieje cała sfera spotkań i dyskusji. W terenie można było przewidzieć całą aktywność religijną. Można było też przewidzieć problemy ludzi, którzy przyszli. A w mieście nie. Mimo ponad 20 lat kapłaństwa nie wiem, jak niektóre z nich rozwiązać z punktu widzenia czysto administracyjnego. Muszę się posiłkować telefonem do kurii, bo powiedzmy ktoś przychodzi ze skomplikowanym problemem małżeńskim. Na wsi to najwyżej była prosta kwestia wyznania – oboje byli chrześcijanami, ona przyjechała na przykład z Ukrainy, poznała chłopaka, zaiskrzyło między nimi. A w Warszawie – ona jest katoliczką, a on muzułmaninem z Bliskiego Wschodu. - Wróćmy do sprawy religijności... - W obu środowiskach występują podobne problemy. Po pierwsze, mamy katolików selektywnych: wierzą w Pana Boga, w Jezusa Chrystusa, ale już w Ducha Świętego jakby mniej, jeszcze mniej w szatana, wielu akceptuje środki antykoncepcyjne i kontakty przedmałżeńskie. Mamy wierzących i praktykujących oraz wierzących i niepraktykujących – mniej więcej tak samo w małych, jak i w wielkich miastach. Ale pojawia się też problem niewierzących, a praktykujących. Ich życie nie ma nic wspólnego z wiarą. Sądzę, że tych ostatnich jest więcej w mieście. To współcześni faryzeusze. Życie Warszawy zapytało też o poczucie grzechu. Czy ludzie z wielkiego miasta są bardziej tolerancyjni wobec siebie i innych? Łatwiej wybaczają? - Dawniej uważano, że wieś jest ostoją zdrowego katolicyzmu. Że na wsi pewnych rzeczy nie da się ukryć, że opinia wiejska czy małomiasteczkowa piętnuje grzeszników. Ale dziś do ludzi w terenie docierają te same grzechy, co w mieście, i tak samo łatwo sobie je wybaczają. Podobnie wyglądają sprawy związane z seksem, jak i z sięganiem po cudzą własność. Niestety, często kapłan dopiero w konfesjonale uświadamia wiernemu, że to grzech. Jeśli idzie o sprawy ducha, sprawy wewnętrzne oraz o pojęcie grzechu, to małe miasteczko i Warszawa są do siebie podobne, bo, jak wspomniałem, ci sami ludzie mieszkają i tu, i tam. rozmawiał Rafał Jabłoński