Kościół węgierski wychodzi z cienia Kádára

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 03.09.2007 05:40

Zawsze gdy papież mianował nowego biskupa komunistyczny rząd Kádára wyławiał ze swej rezerwy agentów trzech kandydatów akceptowalnych dla Watykanu - napisała Gazeta Wyborcza.

Na Węgrzech w miejsce mitu Kościoła milczącego zaczyna z wolna wkraczać mit Kościoła kolaborującego, a wręcz Kościoła agentów pisze w Gazecie Wyborczej Nicolas Bauquet. Jakie są źródła nagłego wtargnięcia tej kwestii do sfery publicznej? Na ile odzwierciedla ona rzeczywistość historycznych związków Kościoła z władzą komunistyczną, a szczególnie jego infiltracji przez agentów policji politycznej? W maju 1991 roku w archikatedrze w Esztergomie [pol. Ostrzyhom, biskup tej diecezji jest prymasem Węgier] kardynał László Paskai, prymas Węgier od roku 1987, odprawił uroczysty pogrzeb kardynała Józsefa Mindszentyego [prymas Węgier w latach 1945-74, w 1949 r. skazany za zdradę stanu na dożywocie, wypuszczony w czasie rewolucji węgierskiej '56 roku, do 1971 przebywał na terenie Ambasady USA w Budapeszcie, potem na wygnaniu w Wiedniu, zmarł w 1975 r.]. Zaledwie kilka lat wcześniej ten sam Paskai obarczył go publicznie odpowiedzialnością za trudności napotykane przez Kościół w okresie tworzenia socjalistycznych Węgier. Tylko kilka głosów, wśród nich ks. Jánosa Szöke, protestowało wówczas przeciw temu aktowi straszliwej hipokryzji, który był także pogwałceniem ostatniej woli nieboszczyka. Mindszenty życzył sobie, by jego prochy nie wracały do ojczyzny, póki nie opuści jej ostatni żołnierz radziecki. To nastąpiło dopiero miesiąc po pogrzebie kardynała. Na Węgrzech był to czas rekompensowania strat poniesionych przez instytucję, która bez wątpienia należała do głównych ofiar właśnie obalonego reżimu. Dyskusje o ewentualnej "lustracji" byłych członków Partii lub agentów policji politycznej dotyczyły stanowisk politycznych, wyższej administracji lub mediów, lecz nie hierarchii kościelnych. Piętnaście lat później za sprawą osobliwej alchemii, z mieszanki interesów politycznych, postępów badań historycznych i zmiany pokoleniowej, coraz częściej stawia się pytanie o postawę Kościoła katolickiego na Węgrzech w okresie komunistycznym. Odkrycia, które wstrząsnęły Kościołem na Węgrzech, nie dotyczą jedynie zbłąkanych lub parszywych owieczek, lecz także samych pasterzy. W lutym 2005 roku, w trakcie gorącej debaty nad zniesieniem ograniczeń w ujawnianiu nazwisk byłych agentów policji politycznej, pewna strona internetowa opublikowała faksymile listy 219 nazwisk. Wszystko wskazuje na to, że jest to słynna lista wybranych agentów infiltrujących lub werbowanych w najwyższych sferach prasy, życia kulturalnego i mediów, przekazana w roku 1990 premierowi Józefowi Antallowi przez jego komunistycznego poprzednika. Dwie z 17 stron dotyczą duchowieństwa, obejmują 50 nazwisk, w tym 6 spośród 21 członków katolickiego episkopatu. O ile autentyczność listy nie budzi raczej wątpliwości, o tyle jej wiarygodność jest ograniczona. Obok nazwisk biskupów, których związki z policją polityczną były już znane, figurują na niej nazwiska takie jak ks. Jánosa Szöke, co karze domyślać się manipulacji. Tym bardziej że dokument powstał nie w trakcie działań operacyjnych tajnych służb, lecz w celu politycznym w rozstrzygającym momencie transformacji demokratycznej. Kolejny szok przyniósł w lutym 2006 r. artykuł młodego historyka Krisztiána Ungváryego. Analiza sześciu skrzyń akt dotyczących agenta "Tanár" ("Profesor") przyniosła dokładniejszą wiedzę o związkach między policją polityczną a pierwszym nazwiskiem na liście z roku 1990 - kard. László Paskaiem. Rok wcześniej emerytowany w 2002 r. prałat nie zdementował oskarżeń, prosząc tylko o to, "by zostawić to wszystko, by to wreszcie wszystko zamknąć". Z badanych przez historyka dokumentów wynika, że Paskai pozostawał w stałym kontakcie z policją polityczną od roku 1965, czyli od kiedy został rektorem w głównym budapeszteńskim seminarium.

Równolegle do swej błyskotliwej kariery kościelnej (w roku 1969 został mianowany profesorem Akademii Teologicznej, w 1973 jej rektorem, w 1978 został biskupem, arcybiskupem zaś w 1982) László Paskai przechodził z wolna kolejne etapy od "kandydata na agenta", poprzez "agenta", aż po "tajnego współpracownika", którym został w 1973 r. Określenie to było zastrzeżone dla tych, którzy współpracowali ze służbami nie tylko w wyniku szantażu, lecz także z powodów ideologicznych. Od tego momentu agent "Tanár" przygotowywał pisemne raporty i - po długim okresie spotykania się z oficerami prowadzącymi w kawiarniach i cukierniach Budapesztu - umawia się z nimi w mieszkaniu innego agenta. Ostatni zapis umieszczony na pierwszym tomie jego teczki pracy w 1977 r. wskazuje, że dostarczane przezeń dane są "niezwykle wartościowe z punktu widzenia operacyjnego". Dokładniejsza analiza tych raportów daje jednak wrażenie dokładnie przeciwne. Wspomniane działania operacyjne dotyczyły dwóch uprzywilejowanych celów władzy: kleryków głównego seminarium w Budapeszcie i węgierskich duchownych na Zachodzie. W obu przypadkach Paskai troszczył się o to, by dostarczać jedynie informacji ogólnikowych, nieużytecznych z policyjnego punktu widzenia, najczęściej nie podając nawet konkretnych nazwisk. W roku 1966, a następnie w 1968 odmówił podania określonych informacji na temat kleryków, którymi zajmował się jako rektor. Wysyłany wielokrotnie na Zachód, zwłaszcza do jezuitów w Louvain, w celu zebrania informacji na temat emigracyjnych księży węgierskich przywoził z nich raporty, które zdaniem oficera prowadzącego "nie zawierały zbyt wielu nowych elementów". Zauważalnym wyjątkiem od tej nieszkodliwości jest raport z 17 marca 1971. Donosi w nim, że proboszcz franciszkańskiej parafii Pasaréti w Budapeszcie ujawnił swojemu otoczeniu, że ma obowiązek wysyłać raporty do urzędu do spraw wyznań i do ministerstwa spraw wewnętrznych. Informacja ta mogła narazić owego księdza na wielkie ryzyko i skłonić tajne służby do umieszczenia nowego agenta w jego parafii. Dzięki owej względnej nieszkodliwości przekazywanych przez Paskaia informacji inny historyk ks. Ferenc Tomka mógł zaprzeczyć temu, że przyszły prymas Węgier był prawdziwym agentem. W książce opublikowanej wcześniej niż artykuł Ungváryego wykorzystuje te same dokumenty, interpretując je jako produkt klasycznej manipulacji ze strony oficerów policji politycznej. Księży przymuszano do rozmów, od których trudno im się było wymówić. Z urzędu kwalifikowano ofiary jako "kandydatów na agentów" i nazywano "raportami" zapisy wypowiedzi księży, bez względu na to, czy były to informacje szczodre, czy błahe. Oficer prowadzący, komentując "raport" Paskaia z wyjazdu do Louvain, stwierdził, że "kandydat na agenta" dostarczył niewiele interesujących informacji. Zanotował zarazem, że "jego raport można przede wszystkim wykorzystać w celu stopniowego uzależniania naszego kandydata, skompromitowania go poprzez związek z naszymi służbami". Jedno wszakże nie ulega wątpliwości. Kiedy Paskai przyjął w roku 1987 odpowiedzialność za kierowanie węgierskim Kościołem, w roku następnym zaś otrzymał z rąk Jana Pawła II kapelusz kardynalski, przypieczętował swą spolegliwość wobec reżimu znamiennym gestem. Czy to z powodu słabości, czy kierując się przekonaniem, pozostał aż do końca, aż poza granice absurdu wierny sojuszowi z władzą i "dialogowi" z urzędem do spraw wyznań. 30 kwietnia 1989 roku Paskai napisał list do dyrektora tego urzędu Imre Miklósa, wyrażając żal z powodu jego odejścia i wychwalając jego "dobroczynność". To ten list, nie zaś raporty agenta o kryptonimie "Tanár", jest najbardziej przygnębiającym dokumentem "teczki Paskaia". Wiedzę o zakresie i mechanizmach inwigilacji węgierskiego episkopatu znacznie poszerzyła analiza dwóch wielkich teczek zachowanych w archiwach tajnych służb. Chodzi o czterotomową teczkę "Episkopat" zawierającą dokumenty z lat 1950-59 oraz o szesnastotomową teczkę "Kanał" założoną w perspektywie węgierskiego udziału w Soborze Watykańskim II i obejmującą lata 1961-66.

Podobnie jak na wielu innych płaszczyznach, także i na tym obszarze reżim Kádára odniósł błyskotliwy "sukces" tam, gdzie reżim Rákosiego napotkał "ograniczenia dyktatury". W apogeum stalinowskiej przemocy episkopat - zastraszony, podzielony i okrojony - pozostał jednak w większej części niepodatny na próby infiltracji przez policję polityczną. Jeśli władza dysponowała co najmniej jednym agentem wewnątrz konferencji episkopatu, to tylko dlatego, że w jej posiedzeniach uczestniczył wikariusz generalny Esztergomu i przywódca "księży na rzecz pokoju" Miklós Beresztóczy (kryptonim "Balassa"), przy pogwałceniu prawa kanonicznego. Kiedy w kwietniu 1956 r. zmarł przewodniczący episkopatu Gyula Czapik, władza wprowadziła w życie obmyślany kilka miesięcy wcześniej plan. József Grösz, aresztowany i skazany w roku 1951 arcybiskup Kaloscy, został zwolniony pod warunkiem współpracy z policją polityczną. Lecz działalność agenta "Lajtai Márton" rychło przyniosła rozczarowanie. To wręcz z inicjatywy Grösza Beresztóczy został wykluczony z prac konferencji episkopatu. W czasie rewolucji roku 1956 w szeregach episkopatu nie było już żadnego agenta. Władze znów musiały zainstalować mikrofony, by odtwarzać jego posiedzenia. Nowa fala terroru, jaka ogarnęła Kościół wraz z całym węgierskim społeczeństwem w latach "konsolidacji", wyznacza prawdziwy punkt zwrotny w sposobach i zakresie jego infiltracji. Na sukces tej nowej fazy werbunku złożyło się kilka czynników: załamanie moralne, które brutalnie zajęło miejsce rewolucyjnej euforii, decyzja ułożenia się z władzą, której obecność wydawała się odtąd faktem niepodważalnym, możliwości szantażu i zastraszania stworzone przez nierozważne działania w dniach rewolucji, czy wreszcie nieznośne napięcie wzbudzane przez rozpoczęte w marcu 1957 r. rewizje i aresztowania. Ścisła koordynacja działań ministerstwa spraw wewnętrznych i urzędu do spraw wyznań, sprawującego od tego czasu niemal całkowitą kontrolę nad nominacjami na stanowiska kościelne, stworzyły błędne koło represji, kontroli i infiltracji i znacznie przyspieszyły werbunek i awans agentów w łonie hierarchii katolickiej. W dwa lata po zdławieniu rewolucji policja polityczna miała już dwóch szczególnie oddanych agentów w łonie konferencji episkopatu. Pierwszy z nich - Pál Brezanóczy - kierował archidiecezją Eger od wiosny 1956 r., początkowo jako przewodniczący kapituły, później wikariusz generalny, od 1959 r. administrator apostolski, a od września 1964 pełnoprawny biskup. To w trakcie tej łapczywie robionej kariery Brezanóczy, od samego początku grający kartą władzy, wstąpił na usługi policji politycznej w okolicach roku 1958 pod kryptonimem "Kékes". Nie znamy dokładnie okoliczności werbunku duchownego. Możemy się domyślać, że stały za tym jego gwałtowna ambicja lub pokusa korzyści finansowych. Możliwe, że mając rodzinę na radzieckiej Ukrainie Podkarpackiej, był szantażowany. Brezanóczy jako wpływowy członek konferencji episkopatu, odpowiedzialny za rozszerzone kontakty z Zachodem, aż do śmierci w roku 1972 był cennym nabytkiem aparatu władzy w łonie Kościoła katolickiego. Podczas międzynarodowych spotkań towarzyszył mu między innymi Sándor Klempa, który wiele lat przed nim został współpracownikiem policji politycznej pod kryptonimem "Laszló". Narzucony przez urząd do spraw wyznań na kluczowe stanowisko kanclerza diecezji w Veszprém w roku 1957, po aresztowaniu swojego biskupa Bertalana Badalika, sam się ogłosił wikariuszem generalnym. W czerwcu 1959 r. Rzym mianował go administratorem apostolskim. W składzie delegacji węgierskiej, która w roku 1962 udała się do Rzymu na pierwsze posiedzenie Soboru Watykańskiego II, z dziewięciu członków siedmiu było agentami policji politycznej. Wśród nich osobistości cieszące się dużym poważaniem w świecie katolickim zarówno na Węgrzech, jak i za granicą, takie jak Vid Mihelics (kryptonim "Molnár Béla"), centralna postać katolickich środowisk intelektualnych, czy Miklós Esty (kryptonim "Pátkai"), który nim objął kierownictwo Akcji Katolickiej, był bliskim współpracownikiem Mindszentyego. Z wyprawionym do Rzymu oficerem prowadzącym nie musieli kontaktować się tylko dwaj kierujący delegacją biskupi - Endre Hamvas, biskup Csanádu, i Sándor Kovács, biskup Szombathely.

Natomiast w listopadzie 1964 r., kiedy papież przyjmował nową delegację węgierską w przededniu trzeciego posiedzenia soboru, agentami byli trzej z obecnych w niej biskupów. Wszyscy oni zostali kilka dni wcześniej - wraz z dwoma innymi biskupami - konsekrowani przez Pawła VI. Kolejne fale nominacji biskupich (w 1972 r., 1974 r., dwie w 1975 r. i w 1978 r.) jedynie zwiększały proporcję agentów w łonie episkopatu. W przeciwieństwie do episkopatu odsetek agentów w łonie węgierskiego duchowieństwa niższych szczebli nie był wysoki. W roku 1958 współpracownicy policji politycznej stanowili mniej niż 4 proc. ogółu katolickiego duchowieństwa. W latach 70. i 80. z policją polityczną bezpośrednio współpracowało od 10 do 15 proc. księży katolickich. Masowy werbunek węgierskich biskupów nie tłumaczy się więc jakimś szczególnym natężeniem jednostkowych słabości. Był konsekwencją umowy, jaką reżim Kádára podpisał ze Stolicą Apostolską. "Częściowe porozumienie" z września 1964 r. było pierwszą i jedyną umową podpisaną kiedykolwiek między Watykanem a państwem komunistycznym. Co znamienne, jej tekst nigdy nie został ujawniony. Dotyczyła zasadniczo sposobów mianowania nowych biskupów. Zarówno Kádár, jak i Paweł VI traktowali tę kwestię priorytetowo. Jednak przewaga informacyjna władzy węgierskiej nad Watykanem, a zwłaszcza zasięg kontroli państwa nad wszystkimi poziomami hierarchii kościelnej spowodowały, że to oficerowie policji politycznej rozdawali karty w tej grze. Rząd Węgier zawsze był w stanie wyłowić ze swojej rezerwy agentów trzech kandydatów akceptowalnych dla Rzymu, a jeśli to Watykan wysuwał kandydatury, wśród trzech nazwisk zawsze znalazło się jedno mające swoją "teczkę werbunku". W taki to właśnie sposób László Paskai został w 1987 r. prymasem Węgier. Na Węgrzech temat agentów w łonie Kościoła był tematem tabu z powodu licznych wątpliwości. Jak wydać sąd na podstawie dokumentów okaleczonych, zmanipulowanych, wytworzonych przez system nastawiony co najmniej w równym stopniu na brukanie i kompromitowanie jak na gromadzenie informacji? Jak osądzić ludzi poddawanych wszelkiego rodzaju naciskom w świecie mentalnym, którego okrucieństwa i przewrotności dziś już, po piętnastu latach, nie możemy sobie wyobrazić? Jakim prawem wystawiać na publiczny widok prywatne życie zarówno katów, jak i ofiar, przyznając tym samym reżimowi ostatnie, pośmiertne zwycięstwo? Jak stawiać pod pręgierzem owe "pionki", jakimi byli agenci, nie uwzględniając podstawowej odpowiedzialności elit reżimu i oficerów prowadzących? Tematu tabu stał się kwestią publiczną głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, udostępnienie ofiarom i historykom dokumentów policji politycznej stworzyło substytut publicznego dostępu do nich, zwłaszcza w czasach, gdy za sprawą internetu reguły publikowania takich dokumentów stają się przestarzałe. Po drugie, zadziałały interesy polityczne. Węgierski projekt ustawy przygotowany przez rząd Medgyessyego na początku roku 2005, przewidujący znaczne poszerzenie publicznego dostępu do teczek policji politycznej, zawdzięczał niemało pragnieniu socjalistów i liberałów, aby ujrzeć małe i duże sekrety Kościoła wystawione na widok publiczny. W tym sensie nie mylił się András Veres, sekretarz konferencji episkopatu Węgier, dopatrując się w kolejnych piekielnych rewelacjach na temat węgierskich biskupów operacji politycznej. Pozostaje jednak prawdziwe pytanie: jak to możliwe, że węgierski Kościół może być nadal - piętnaście lat po upadku reżimu - zakładnikiem komunistycznej przeszłości? Choć trudno i niebezpiecznie wydawać sądy o ludziach zmuszonych grać w grę na zasadach z góry wyznaczonych przez władzę, można się jednak zdumiewać, że ci sami ludzie pragnęli nadal pełnić wysokie funkcje w nowym demokratycznym kontekście. Jeśli, jak niektórzy twierdzą, obrona interesów Kościoła wymagała kontaktów z organami władzy, a zwłaszcza z policją polityczną, to te same względy powinny skłaniać do odesłania na emeryturę ludzi zmuszonych się w ten sposób uginać. Ostatnie kłopoty węgierskiego Kościoła są tedy czymś więcej niż tylko dziedzictwem epoki Kádára. Są również skutkiem polityki symbolicznego zerwania bez wymiany kadr uświęconej przez uroczysty pochówek kard. Mindszentyego celebrowany przez kard. Paskaia w roku 1991. Tekst za La Nouvelle Alternative, skróty, tytuł i śródtytuły Gazeta przeł. Adam Ostolski Nicolas Bauquet jest historykiem z paryskiego Instytutu Nauk Politycznych