Zadanie, które trzeba wykonać

Nasz Dziennik/a.

publikacja 03.09.2007 05:57

Ta diecezja żyje, ma swój rytm i swoją historię. Nade wszystko pragnę być otwarty. Chcę się tej ziemi i tego Kościoła najpierw nauczyć. Poznać ludzi, poznać ich troski i problemy - mówi w wywiadzie dla Naszego Dziennika bp Edward Dajczak.

- Jak Ksiądz Biskup przyjął decyzję Ojca Świętego Benedykta XVI o nominacji na pasterza diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej? - Powiem szczerze, że docierały do mnie już wcześniej informacje na temat mojego przyjścia do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Z przymrużeniem oka przyjmowałem to jako plotki. Nawet przeczytałem w internecie, że już zrezygnowałem. Nie przejmowałem się tym i spokojnie myślałem o dalszej posłudze biskupiej w poprzedniej diecezji. Już miałem przygotowane na jesień terminy wizytacji parafii w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Oczywiście wiedziałem, że jestem jednym z kandydatów. W takiej sytuacji zawsze jest ich trzech i wybrany jest jeden. Ja naprawdę nie spodziewałem się tej nominacji na ordynariusza koszalińsko-kołobrzeskiego. Byłem nią zupełnie zaskoczony, podobnie jak 17 lat temu decyzją Sługi Bożego Jana Pawła II o nominacji na biskupa pomocniczego ówczesnej diecezji gorzowskiej. Nominacji na ordynariusza nie traktuję jako awansu. Dla mnie to nowe zadanie, które na mojej kapłańskiej drodze postawił Pan. Dla mnie Pomorze nie jest całkowicie nowe. Do 1972 r. diecezja gorzowska obejmowała także dzisiejszą diecezję koszalińsko-kołobrzeską. Struktura ludnościowa diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej jest bardzo podobna do tej w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Zarówno jeden, jak i drugi obszar to teren migracyjny do dziś niezintegrowany. Objąłem nową dla mnie diecezję z pełną pokorą i nadzieją w sercu. Ta diecezja żyje, ma swój rytm i swoją historię. Nade wszystko pragnę być otwarty. Chcę się tej ziemi i tego Kościoła najpierw nauczyć. Poznać ludzi, poznać ich troski i problemy. Ufam, że z pomocą Pana będę dalej z radością głosił Ewangelię i dzielił się miłością Chrystusa. I jestem przepełniony nadzieją, że w moim pasterzowaniu sprostam Jego oczekiwaniom. - Jakie było pierwsze doświadczenie Księdza Biskupa na początku posługi w nowej diecezji? - Powiem o moim doświadczeniu w pierwszym dniu pobytu w Koszalinie. Nocowałem w domu rekolekcyjnym na terenie koszalińskiego seminarium duchownego. To był pierwszy poranek po ogłoszeniu decyzji Benedykta XVI o mojej nominacji na ordynariusza. Na poranną modlitwę poszedłem do kaplicy domu rekolekcyjnego. Wziąłem teksty czytań przypadających na ten dzień. Dotarły do mnie znamienne słowa Pisma Świętego: "Pan powiedział do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał...". Abraham zostawił swoją przeszłość, by skierować się ku przyszłości. Tak bezgranicznie zaufał Bogu, że jego prawdziwą siłą stała się nadzieja. Ona zawsze jest przekraczaniem "wczoraj" i "dzisiaj" ku temu, czego jeszcze nigdy nie było, a co dane jest od Boga. Tajemnicy swego powołania Abraham nie przeżywał jednak sam, lecz ze wspólnotą ludzi. Pośród nich odkrywał nowe obdarowania i wezwania, które Bóg do niego kierował. Doświadczenie Abrahama odczytałem jako osobiste przeżycie wiary na początku mej biskupiej posługi w tej diecezji. Pomyślałem, że zwykle życie właśnie tak się zaczyna.

Tak też pragnę przeżywać swoje powołanie. Chcę zawsze być człowiekiem gotowym pomagać innym ludziom. W mojej poprzedniej bulli nominacyjnej - na biskupa pomocniczego w Gorzowie - jest cytat ze św. Augustyna, zadedykowany mi przez Jana Pawła II. Parafrazując - pasterze mają być ludźmi, którzy nie zajmują się sobą. Te słowa są nadal aktualne teraz - w Koszalinie. Pasterz jest obrazem Kościoła. Podejmując się tego zadania, muszę wychodzić do ludzi, być z nimi. Być otwartym na drugiego człowieka, zajmować się nim, pomagać mu. Szczerze pragnę, aby tak już pozostało w moim sercu do końca życia. Chcę tu, w Koszalinie, wrosnąć jak drzewo. W tej mojej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej chcę zakończyć życie. - Jak Ksiądz Biskup postrzega dzisiaj Kościół na Pomorzu? - Kościół na Pomorzu jest Kościołem, który - podobnie jak w mojej poprzedniej diecezji - nie może bazować na mocnej tradycji chrześcijańskiej. Ta tradycja została rozchwiana po wojnie. Ówczesnej władzy państwowej zupełnie nie zależało na tym, aby Polacy na tych terenach pozbierali się i zintegrowali. I tu jest zadanie jakby podstawowe - żeby się pozbierać, żeby troszeczkę poscalać. Żeby pozwolić ludziom stać się jedno. A ponieważ nie ma siły tradycji takiej jak w centralnej Polsce czy na wschodzie lub południu, to pozostaje jedna jedyna ścieżka. Poprzez świadka wiary ktoś powie "wierzę". I w tym momencie - można tak powiedzieć - pojawia się jeszcze jeden człowiek w Kościele. Wierzący człowiek! Do tego potrzebni są świadkowie. Po prostu inaczej się nie da. Współczesny człowiek z reguły nie ufa, jest podejrzliwy. On patrzy na wszystko ostrożnie, a nawet z przesadną ostrożnością. Jest sceptyczny, często dystansuje się od wszystkiego. Słuchając kogoś, przeważnie myśli, czy czasem ten mówiący nie przesadza. Dlatego też w takiej sytuacji jest tylko jedno wyjście. Potrzebne są świadectwa. Potrzebni są świadkowie wiary. Nie widzę innego sposobu, aby takiego człowieka przekonać. Bo jak mu to inaczej udowodnić? Jeszcze jednym tłumaczeniem? Może się roześmiać i powiedzieć: ty sobie mów, a ja zdrów. - Jak Ksiądz Biskup widzi przyszłość Kościoła na Pomorzu? - Wizja Kościoła na Pomorzu jest dla mnie jednoznaczna. Już nieraz to mówiłem, że potrzebna jest katecheza parafialna, bliskość człowieka. Do tego koniecznie trzeba dołożyć jeszcze jedną rzecz - zaangażowanie świeckich. Już nie da się dzisiaj głosić Ewangelii tylko siłami duchownych. Nie da się dlatego, że są przestrzenie, do których nieraz duchowni nie dochodzą. Co więcej, potrzebne jest ogromne zaangażowanie. Jeżeli na naszym terenie w mniejszym stopniu niż gdzie indziej funkcjonuje tradycja rodzinna, słabsza jest wiara i rodzina. Widać to m.in. w uczestnictwie we Mszy Świętej. W porównaniu z tarnowską, krakowską czy kaliską, poznańską czy inną nasza diecezja pod tym względem jest trzecia od końca. Widać, że słaba jest rodzina.

A jeśli rodzina jest słaba, to młode pokolenie nie dostanie w niej tego, co powinno otrzymać. Powinno zatem otrzymać to we wspólnocie parafialnej. W tej wspólnocie jeden ksiądz na ileś tam setek czy nawet tysięcy ludzi nie ma najmniejszych szans, by dojść do kogoś tak bardzo blisko. Trzeba, aby w ramach formacji młodego pokolenia właściwy sobie udział mieli ludzie świeccy poprzez grupy animatorskie i inne wspólnoty parafialne. W bliskości, w takiej grupie, można doświadczyć tego, czego nie doświadczyło się w małej grupie, jaką jest rodzina. Ta rodzina winna być Kościołem domowym, ale on zletniał i w wielu wypadkach nie funkcjonuje. Bardzo ważne jest zaangażowanie laikatu. Jeden z księży pallotynów mawiał dawniej o obudzeniu olbrzyma, nazywając tak laikat. To obudzenie olbrzyma na Pomorzu też się musi dokonać! Trzeba tworzyć wspólnoty, ruchy. Trzeba wychowywać ludzi, by mieli odwagę dzielić się swoją wiarą. I chcieli to robić. I to jest ważne, i potrzebne zadanie dla Kościoła na Pomorzu. - Jak Ksiądz Biskup widzi rolę mediów w ewangelizacyjnej misji Kościoła? - Rola mediów dla ewangelizacji jest przydatna. To jest narzędzie. Problem tylko w tym, co my tym narzędziem chcemy ludziom przekazać. Myślę, że w służbie Ewangelii za mało jest tego narzędzia. Za mało zdecydowania, bo drogi dojścia do człowieka muszą być różne. To nie musi być nawet wprost ewangelizacja. Wystarczy, że w jakimś pięknym programie ktoś mówi tak normalnie o Kościele. Pamiętam kiedyś taką rozmowę w telewizji z Ireną Kwiatkowską. Ktoś tam zaproponował: może Pani jednak by się zwierzyła z czegoś. Kwiatkowska odpowiedziała, że od zwierzeń to ma konfesjonał. Wystarczyło tylko jedno zdanie. Wszyscy oglądający ten program wiedzieli już, kto tam siedzi. I kim dla niej jest Bóg i spotkanie z Bogiem. Nie potrzeba wiele, a można osiągnąć tak dużo. - Ksiądz Biskup - już od wielu lat - swoją posługę kapłańską w dużej mierze związał z młodym pokoleniem... - Mogę powiedzieć, że młode pokolenie jest moją prawdziwą pasją. Ta więź z młodzieżą zrodziła się zaraz na początku mojego kapłaństwa. Zrodziła się w klimacie oazy. Był rok 1975, jak w gorzowskiej katedrze, z rąk dziś Sługi Bożego ks. bp. Wilhelma Pluty przyjąłem święcenia kapłańskie. Wtedy w diecezji gorzowskiej rozpoczęła się historia oazy. Pojechałem na pierwsze oazy i wtedy "odkryłem" młodzież. Zachwyciłem się właśnie takim oazowym Kościołem. Żywym, spontanicznym, przeżywającym Pana Boga, modlącym się. I wtedy zobaczyłem, że młodzi ludzie są zdolni do pięknego kontaktu z Bogiem. Naprawdę tak było. Taki był początek mojej więzi z młodym pokoleniem. Potem to się toczyło przez parafie, przez wszystkie dalsze sytuacje. Moim zdaniem, powinienem powiedzieć już wcześniej, że ja wyszedłem z seminarium z tym przekonaniem, iż klucz do przyszłości Kościoła jest w młodym pokoleniu. To nie jest odkrywcze, ale to jest prawda. Albo się trafi, albo się nie trafi do młodego człowieka. I albo jutro kończy się w jakimś pokoleniu i przychodzą następne pokolenia. I innego wyjścia nie ma. Tę prawdę zdecydowanie potwierdzał niekwestionowany autorytet Jan Paweł II. Kierowałem się intuicją, mam nadzieję - Bożą intuicją.

- Od wielu lat pięknym przykładem troski Księdza Biskupa o młode pokolenie jest ewangelizacja na Przystanku Jezus... - Przystanek Jezus zrodził się właśnie jakby z tego samego nurtu. Mając takie pozytywne doświadczenie młodych ludzi, którzy spotkali Pana Boga, nagle spotkałem ludzi, którzy Pana Boga nie znają. Którzy się z Nim rozminęli, zapomnieli o Nim. Przytłumili pewną wrażliwość lub zatłukli ją sposobem życia, grzechami, ucieczką np. od wszelkiej odpowiedzialności czy też sytuacją, w której nikt im nigdy ręki nie podał. Nie mieli doświadczeń domu rodzinnego, takich jak wiara i miłość własnych rodziców. Oni po prostu wyrastali trochę tak na dziko, każdy na własne wyczucie. A to własne wyczucie niedojrzałego człowieka jest takie, jakie jest. Czasami jest dobre, ale częściej nie. I zobaczyłem, że w tym zawirowaniu - jakim jest festiwal rockowy Przystanek Woodstock - po tę młodzież wyciągają ręce różni ludzie. Niekoniecznie są to ludzie prawi, niekoniecznie są to ludzie dobrej woli. Myślę, że to było decydujące i to był właściwie ten motyw, który spowodował wyjście z ewangelizacją na Przystanku Jezus. Pomyślałem sobie, że tam nie może nie być świadków Jezusa Chrystusa. Nie może nie być Kościoła katolickiego, który jest największą wspólnotą wierzących. Teraz to Woodstock jest malutki, ale kiedyś był gigantyczny - 350 tys. ludzi. I nagle jakby Kościoła nie było. Będą sekty, krisznowcy, inne mniejsze grupy religijne różnego rodzaju, a największy Kościół katolicki po prostu na placu nie istnieje. Pomyślałem sobie, że musimy tam pójść. Musimy dać świadectwo, że jesteśmy, i musimy też dać świadectwo miłości podwójnej. Miłości do Jezusa, ale też miłości do człowieka. Miłości do tych ludzi, którzy tam są. I tak trzeba było zrobić. - Jaki był początek ewangelizacji na Przystanku Jezus? - Byłem na placu po raz pierwszy w 1998 roku. To się jeszcze nie nazywało Przystanek Jezus. Był na nim jeden z księży diecezji gorzowskiej, który właściwie to pilotował. Wsparłem go swoją obecnością, żeby mu dodać siły i energii. Było też trochę młodzieży. Zobaczyłem, że dobrze, by tam po prostu być. Zobaczyłem, że tam trzeba być. Ja często odczytuję słowa znanego teologa kardynała Ives Congara. Kiedyś w jednym z wywiadów na temat powinności i tego, co Kościół powinien robić, powiedział krótko: Jeżeli jest coś do zrobienia, jest sprawa, którą trzeba podjąć - to należy podjąć, a owoce to nie jest nasze dzieło. To jest dzieło Pana Boga i Ducha Świętego. Myślę, że to zdanie Congara dobrze odpowiada temu, co się stało, gdy weszliśmy na plac Przystanku Woodstock. Po prostu było zadanie i trzeba było je podjąć. I koniec! Nie wiedzieliśmy, jak to się stanie, jakie będą owoce - dobre czy niedobre. Do dzisiaj nie wiemy. To jeden Pan Bóg wie. To się stało moją osobistą dewizą i zadaniem. I sposobem na życie. Jak jest zadanie, to trzeba je po prostu podjąć i zrobić. - Jakie są refleksje Księ dza Biskupa z tegorocznego Przystanku Jezus? - W tym roku na Przystanku Jezus była jeszcze mocniejsza grupa ewangelizacyjna niż w poprzednich latach. Bardzo ciekawa młodzież. Bardzo zdecydowana, gotowa na bardzo odważne świadectwo. Była taką naprawdę autentyczną radością. Bardzo się z tego cieszyłem. Oprócz tego byli też starzy bywalcy. I było tak serdecznie, klimat bardzo kościelny, a ja bardzo go lubię. Siostrzany, braterski, bardzo ciepły. W tych trudnych warunkach nie zabrakło ogromnej współpracy ludzi między sobą. Z różnych grup i ruchów. Na Przystanku Jezus nie ma różnicy, nie ma zupełnie znaczenia, czy ktoś jest z Żywego Różańca, Odnowy w Duchu Świętym, takiej czy innej wspólnoty maryjnej czy z jakiejś duchowości. Wszystkich łączy wspólne zadanie - iść i mówić o Bogu, który pokochał człowieka.