Protestujcie, wierni!

Życie Warszawy/a.

publikacja 03.12.2007 05:39

Ludzie wierzą w różne rzeczy, a one mają różny stopień prawdopodobieństwa. Jeżeli ktoś powie, że Ziemia jest płaska, to obrazi mój zdrowy rozsądek, ale nie uczucia religijne - powiedział w rozmowie z Życiem Warszawy Tomasz Łysakowski, medioznawca, kulturoznawca i bloger.

- W filmiku reklamowym RedBulla do Maryi i małego Jezusa przychodzi nie trzech, lecz czterech króli, a ten czwarty przynosi pudełko z puszkami napoju. Reklamą zajęła się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, która otrzymała protesty „oburzonych wiernych”. Czy gdyby był Pan szefem telewizji, to puszczałby Pan ten filmik? - Wiele reklam powstaje tylko po to, by je zdjęto z możliwie jak największym hukiem. Gdybym jako widz zobaczył tę reklamę w TV, to w ogóle bym jej nie zarejestrował i nie pomyślał, że ona może obrażać jakieś uczucia religijne. Natomiast gdybym był szefem prywatnej telewizji, wziąłbym pod uwagę, że KRRiTV może mnie ukarać wysoką grzywną i mógłbym zrezygnować z jej emisji. Wiedziałbym zresztą, że firma, która tę reklamę wypuściła, i tak nieźle na niej zarobi. Zakazana, czyli kontrowersyjna reklama nabiera atrakcyjności, dzięki czemu w internecie obejrzy ją potem znacznie więcej osób. Firmy często wtedy same umieszczają reklamy np. na YouTube, aby pojawiły się one w jak największej ilości blogów i serwisów internetowych. - Może firma inspirowała też protest „oburzonych wiernych”? - Nie mówię, że zrobili to sami pracownicy RedBulla. Bo właściwie po co mieliby to robić? Gdy rozpowszechnia się w miarę kontrowersyjną reklamę, to można liczyć, że i tak znajdą się jacyś oburzeni, którzy napiszą skargę. Gdyby nie to, nikt by nie zwrócił na nią uwagi. A tak mamy efekt. W psychologii nazywa się to teorią reaktancji: jeżeli ktokolwiek zakazuje nam czegokolwiek, to od razu chcemy tego spróbować. - W przypadku książki Roberta Biedronia o homoseksualizmie, której EMPiK odmówił w tym tygodniu promocji, też zadziała reaktancja? - Firma prywatna może sobie promować takie książki, jakie chce, a na miejscu Biedronia zacierałbym już ręce. To, co zrobił EMPiK, może być najlepszą promocją jego książki. Gdyby EMPiK zgodził się na jego spotkanie z czytelnikami, to informacja o książce ukazałaby się najwyżej na 20. stronie w lokalnym dodatku jakiegoś dziennika… Tymczasem dzięki EMPiK-owi Biedroń ma promocję na skalę krajową. Nie wiem nawet, czy nie było to celowo zaplanowane. Chociaż oczywiście mogę się mylić, bo ja wszędzie węszę spiski (śmiech). Sprowokowanie protestów i zakazów to w każdym razie świetna metoda marketingowa. - Wychodzi tu na jaw spora obłuda, bo przecież EMPiK jednocześnie mocno promuje antyreligijną książkę Richarda Dawkinsa „Bóg urojony” – manifest współczesnego walczącego ateizmu. - Dawkins jest mniej znany, ale i tak lepiej się sprzeda niż Biedroń. Mamy już w Polsce sporą grupę ludzi, którzy go czytają i kupią każdą jego książkę, bo mają gwarancję, że zawsze dowiedzą się czegoś nowego. Biedronia zna oczywiście więcej osób, lecz jego książka nie będzie miała aż takiego wzięcia, ponieważ łatwo się domyślić, co w niej znajdziemy. Gdy ktoś jest tak przewidywalny, to zainteresowanie musi być mniejsze. W każdym razie, czy to będzie Dawkins, Biedroń, czy RedBull zakazy mogą im tylko dodać atrakcyjności. Jedynie państwo w pełni totalitarne jest bowiem w stanie zupełnie zdusić pewne opinie, ale za cenę np. odcięcia obywateli od internetu. Tymczasem w państwie demokratycznym każda informacja, że chce się ludziom ograniczyć do czegoś dostęp, sprawia, iż staje się to bardziej ponętne. - Czasami jednak sprzeciw skutkuje w sposób pożądany przez protestujących. Rossmann wycofał właśnie ze swoich sklepów, po protestach polskich wiernych, papier toaletowy z napisami „Merry Christmas”.

- To już naprawdę absurd! Niedługo niektórym nawet gwiazdka na papierze będzie się kojarzyć z Gwiazdą Betlejemską i sprzedawcy wycofają ze sklepów wszystkie papiery z gwiazdkami. - Inni z kolei w obawie przed sprzeciwem wycofują się ze śmielszych pomysłów. Na przykład partner znanego krytyka Tomasza Raczka początkowo planował wydać swą książkę z okładką przedstawiającą Chrystusa wystylizowanego na geja. Ostatecznie jednak rozmyślił się i powieść z tą okładką można kupić tylko przez internet. - O okładce w tej wersji w ogóle nie słyszałem. A to świadczy, że fundamentaliści katoliccy też o niej nie słyszeli – gdyby zaprotestowali, pewnie bym usłyszał. Stąd wniosek, że niedostatecznie to chyba nagłośniono. Gdyby ją nagłośnić, mogłoby być tak jak z filmem o Larrym Flincie. Mało kto obejrzałby ten film, gdyby nie awantura wokół plakatu promocyjnego z rozebranym Woodym Harrelsonem „ukrzyżowanym” na kobiecym łonie. Co prawda aktor mógł mieć po prostu w ten sposób ułożone ręce, ale wystarczył fakt, że niektórym skojarzyło się to z ukrzyżowaniem. Babcie przyszły pod kina z protestami, a tłumy ludzi kupowały bilety, mówiąc sobie: „Oho, ten film musi być naprawdę niezły, skoro nie chcą, byśmy go oglądali”. - Czy uważa Pan, że uczucia religijne powinny być w ogóle chronione przez prawo? - Nie. Ludzie wierzą w różne rzeczy, a one mają różny stopień prawdopodobieństwa. Jeżeli ktoś powie, że Ziemia jest płaska, to obrazi mój zdrowy rozsądek, ale nie uczucia religijne. Niektórzy wierzą jednak w zupełnie absurdalne rzeczy, np. że Ziemia jest płaska, jak powszechnie uważano w średniowieczu, albo że Bóg stworzył Ziemię sześć tysięcy lat temu razem ze wszystkimi kośćmi dinozaurów. I kiedy ktoś nazwie to absurdem, taki „wierzący” może przecież zarzucić mu obrazę uczuć religijnych! Te uczucia dotyczą takich rzeczy, które są albo niesprawdzalne, albo zostały sprawdzone i okazały się fałszywe. Niektórzy wierzący mówią, że obrażanie uczuć religijnych to tak, jakby ktoś komuś napluł na matkę. Jest jednak zasadnicza różnica: matka czy ojciec to osoby, które żyją bądź żyły, podczas gdy przedmiotem uczuć religijnych są pewne figurki czy symbole. I nie ma żadnych dowodów, że rzeczy, które mają symbolizować, naprawdę istnieją. - Czyli – jak mówi humorysta Patrick Condell – „absurdem jest oczekiwanie wierzących, iż niewierzący będą ich wierzenia traktować z większym szacunkiem, niż normalnie traktuje się gusta bliźnich w kwestii kroju spodni czy koloru czapki”? - Dokładnie tak. Niech pan zauważy, że nasze prawo nie traktuje równo wierzących i niewierzących. Ci ostatni nie mogą zażartować publicznie z religii, bo muszą się liczyć z oskarżeniem o obrazę uczuć. Wierzący mogą natomiast swobodnie powtarzać, że np. niewierzący pójdą do piekła. A to jest przecież sytuacja analogiczna do tej, kiedy ateista mówi, że katolik wierzy w głupoty. - Nasze państwo chroni jednak bardziej wierzących, bo utarło się, że mamy 90 proc. katolików. Nie bierze się pod uwagę, że do kościoła chodzi 40-50 procent ludzi, kilka procent to niewierzący i obojętni, a reszta to światopoglądowa szara strefa. Parę miesięcy temu media doniosły, że pewien mężczyzna został skazany w Polsce na pół roku więzienia w zawieszeniu za zamieszczenie w internecie obrazka Jezusa z wklejoną twarzą Stalina. W końcu nie trafił za kratki, ale sam wyrok dobrze ilustruje polskie absurdy w tej kwestii. Złodzieje i bandyci chodzą wolno, bo odracza się im procesy, a normalnego obywatela ściga się za to, że wrzucił do sieci jakiś fotomontaż.