Jan Żaryn: Polacy w "Strachu" - recenzja książki J. T. Grossa

KAI/J

publikacja 18.01.2008 22:12

Z powodów zasadniczych w książce Grossa nie ma miejsca tak na źródła nie pasujące do tez, jak i na wielostronny opis konkretnych zdarzeń i kontekstu historycznego - pisze prof. Jan Żaryn na temat książki Jana Tomasza Grossa. „Autor „Strachu" kategorycznie wymaga od Polaków cnoty heroizmu. Każda inna postawa wywołuje u niego oskarżenie o antysemityzm" - dodaje.

Poniżej publikujemy pełny tekst recenzji prof. Jana Żaryna z IPN, znanego historyka dziejów współczesnych. Od kilku ostatnich tygodni trwa dyskusja medialna dotycząca trudnych czasów instalowania się w powojennej Polsce władzy komunistycznej. Wśród wielu tematów związanych z latami 1944 – 1947 dominuje jednakże tylko jeden, wywołany lekturą „Strachu” Jana Tomasza Grossa. Stosunki polsko-żydowskie po wojnie to obszar badawczy ciekawy i na pewno, nie do końca przebadany. Wywołuje emocje, szczególnie silne w najstarszym pokoleniu Polaków, których pamięć o tamtych latach rozmija się często z oskarżycielskimi tezami formułowanymi przez historyków, czy badaczy. Głos w tej dyskusji zabrał także Instytut Pamięci Narodowej wydając na przełomie lat 2007 – 2008 kilka ważnych pozycji książkowych. Mam na myśli przede wszystkim „Atlas polskiego podziemia niepodległościowego w latach 1944 – 1956” wydany w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy i docierający właśnie do wszystkich szkół w Polsce, a także prace Bożeny Szaynok o stosunkach polsko-izraelskich oraz Marka J. Chodkiewicza „Po Zagładzie”, traktująca o relacjach polsko-żydowskich po wojnie. Ta ostatnia pozycja, w dużej mierze dzięki polemicznej wobec niej książce „Strach”, stała się hitem miesiąca. Stosunki polsko-żydowskie w czasie i po wojnie „Strach” i „Po Zagładzie”, dwie książki dostępne dziś na rynku księgarskim i traktujące o stosunkach polsko-żydowskim po wojnie, wyszły spod pióra badaczy polskiego pochodzenia, profesorów od lat mieszkających w Stanach Zjednoczonych. Zanim trafiły na polski rynek ukazały się w języku angielskim. I na tym kończy się lista podobieństw. Tocząca się od tygodni dyskusja wokół wspomnianych prac autorstwa Jana Tomasza Grossa i Marka Jana Chodakiewicza, bez wątpienia, wzbogaciła nas o nowe doznania nie tylko z dziedziny wiedzy historycznej, ale i dobrego wychowania, smaku. Książki te bowiem – choć zbieżne tematycznie - różnią się warsztatem, sposobem narracji i głównymi tezami, z którymi autorzy wystąpili do swoich czytelników. Gross posługuje się wybranymi przez siebie źródłami (m.in. prawdziwymi relacjami rzecz jasna) w celu udowodnienia tez nie tylko kontrowersyjnych, co przede wszystkim kłamliwych. Odrzuca zatem z definicji przekazy nie pasujące do głównej narracji, co oddala możliwość prowadzenia z nim rzeczowej polemiki. Chodakiewicz z kolei, hołdując starej szkole empirycznej, krok po kroku – przykład po przykładzie – analizuje ten sam temat, co daje efekt w postaci wyartykułowanej tezy generalnej bądź konkluzję: „nie można generalizować”, „czynników jest zbyt wiele”, itd. Różnica metodologiczna przekłada się na język narracji. Gross, zdaniem jednych czytelników wyostrza swoje tezy, zdaniem innych obrzuca Polaków błotem, czyli narusza z premedytacją wrażliwość Polaków w obszarze bardzo ważnym: zbiorowej pamięci i tożsamości. Inaczej mówiąc, traktuje przestrzeń historyczną jedynie w kategoriach narzędzia potrzebnego do dokonania operacji na współczesnym organizmie społecznym. Przekaz nie musi być prawdziwy, ma być skuteczny tak by organizm – wedle koncepcji Grossa – został wyleczony raz a dobrze z choroby antysemityzmu. Chodakiewicz z kolei, nie mając pozahistorycznych i pozapoznawczych celów, próbuje pisać spokojnie bez uprzedzeń, czy też generalizujących, moralnych ocen. (Nota bene we wstępie do książki Grossa, Henryk Woźniakowski dając prawo autorowi do moralnej oceny postaw Polaków bez dostatecznego zbadania okoliczności danego czynu, wpisuje się jednoznacznie pozytywnie w rzekomo negatywne dla jego środowiska zjawisko „dzikiej lustracji” i „polowania na czarownice”. Gratuluję!). Jakie są zatem główne tezy autorów analizujących trudny temat relacji polsko-żydowskich w latach 1944 – 1947? Z powodów zasadniczych w książce Grossa nie ma miejsca tak na źródła nie pasujące do tez, jak i na wielostronny opis konkretnych zdarzeń i kontekstu historycznego. Ta ostatnia kwestia ma znaczenie zasadnicze. Opisując lata wojny, autor dowodzi, że Polacy byli nie tylko świadkami zagłady Żydów, ale także współuczestniczyli w niej i czerpali w jej wyniku wymierne zyski. To jedna z typowych dla książki generalizacji. Cytując obficie relacje wskazujące na patologiczne zachowania konkretnych grup Polaków, autor nie jest zainteresowany, by wytłumaczyć w jakich warunkach prawno-organizacyjnych, czyli okupacyjnych, rzecz cała się działa.

Nie interesuje się także jakie stanowisko w kwestii kolaboracji z Niemcami – w tym na tle sprawy żydowskiej - wypracowały jedyne suwerenne instytucje polskie w tym czasie, czyli rząd RP na uchodźstwie, Polskie Państwo Podziemne oraz hierarchia Kościoła katolickiego (w tym internowany a następnie aresztowany przez Niemców prymas August Hlond). Oto konkretny przykład. Gross podaje za jednostkową relacją tragiczny przykład Polki ratującej dwoje dzieci żydowskich; okoliczna społeczność naciskała na ratującą, by ta potopiła maluchy. Cała wieś uspokoiła się dopiero wtedy, gdy Polka przyrzekła spełnić ich żądanie (czego jednak nie dotrzymała).Autor łatwo dokonał tu aktu potępienia Polaków, zapraszając jednocześnie swych czytelników do wspólnego rzucania kamieniami. Kusząca to propozycja, tyle że obrzydliwa. Niemiecki okupant naruszał zastany w społeczeństwie katalog wartości i stawiał człowieka przed diabolicznym wyborem: ratować życie obcego i narażać bliskich, czy też skazywać potrzebującego na śmierć. Przykład Ciepielowa, gdzie w grudniu 1942 r. zginęło kilkudziesięciu Polaków za ratowanie Żydów, śmierć rodziny Baranków, Kowalskich czy Ulmów z Podkarpacia, wskazywały jednoznacznie, że Niemcy stosują nieludzkie prawo bezwzględnie. Autor „Strachu” kategorycznie wymaga od Polaków cnoty heroizmu. Każda inna postawa wywołuje u niego oskarżenie o antysemityzm. Pisze zresztą wprost, że obowiązkiem księży katolickich – z racji „pełnionego zawodu” – było zginąć za bliźniego (sąsiada Żyda). No, rzeczywiście niektórzy kapłani nie ratowali ani Polaków ani Żydów, inni z kolei nie zginęli. Obowiązek ochrony własności należy do kompetencji normalnego państwa. Natomiast, w warunkach okupacji Niemcy przyzwalali na akty bandyckie i nagradzali je prawem do grabieży. Świetne dzienniki dr Klukowskiego, na które się autor „Strachu” powołuje dają pod tym względem materiał do przemyśleń (Gross nie doczytał się jednak tych fragmentów dziennika, w których można znaleźć dowody polskiego heroizmu). Należy je jednak skonfrontować nie z mitycznym, malowanym przez Grossa obrazem przeciętnego ponoć Polaka, a z innymi przekazami źródłowymi. Moje wywody nie umniejszają winy tych Polaków, którzy popełniali w czasie wojny przestępstwa, czy też naruszali normy moralne. Bez wątpienia, korzystanie z cudzej własności, czy też zajmowanie się donoszeniem na Polaków i Żydów, stosowanie szantażu czy łapówkarstwa – niezależnie od tego kto zostawał beneficjentem, inny Żyd czy Polak – było kolaboracją z okupantem (m.in. taką grupę przestępczą stanowili Żydzi zatrudnieni przez Niemców w getcie w Urzędzie do Walki z Lichwą i Spekulacją, zwanym potocznie „trzynastką”; na temat różnych form przestępczości i kolaboracji Żydów w getcie warszawskim, zob. B. Engelking, J. Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Warszawa 2001, s. 220 - 233.). Jednakże, fakt że np. w oddziałach AK-owskich czy NSZ-owskich w czasie wojny dochodziło do aktów bandytyzmu, nie znaczy to jeszcze, że AK i NSZ - to formacje „bandyckie” (jak głosiła bezkarnie komunistyczna propaganda po wojnie). To określenie im się nie należy nie tylko ze względu na niepodległościowe cele tych formacji i udział w walce z okupantami, ale także dlatego że podziemne sądy wojskowe wykonywały wyroki śmierci za naruszanie jednoznacznych w tej kwestii rozkazów i etycznych norm. Gorzej było z oddziałami komunistycznych formacji, w tym także żydowskich, których wewnętrzne prawo i zwyczaje dopuszczały do stosowania terroru wobec ludności cywilnej (np. bandycki napad oddziału GL na mieszkanie i fabrykę w Drzewicy państwa Kobylańskich). Pisał o tym wielokrotnie m.in. Piotr Gontarczyk w swej znakomitej pracy o PPR. Ucieczka Grossa od opisu kontekstu jest moim zdaniem celowa. Pozwala ona autorowi porównać ze sobą rzeczy nieporównywalne: epokę II RP, państwa suwerennego i w pełni odpowiedzialnego za ochronę swych obywateli, tak Polaków jak i Żydów, z państwami okupacyjnymi - niemieckim w latach 1939 – 1945 i zsowietyzowanym po wojnie, gdzie to Polacy i Żydzi byli narzędziami w rękach obcych, do których (w przypadku Polski Ludowej) gromadnie podłączyli się polscy kolaboranci. Po co autorowi jest potrzebna taka operacja intelektualna? Ano po to, by zaprezentować swoją terapię wstrząsową: Polacy byli od dawien dawna antysemitami, korzystającymi z warunków zewnętrznych przygotowanych najpierw przez hitlerowców, a następnie komunistów. Nastąpił zatem cichy sojusz (Gross pisze o tym wprost jeśli chodzi o czasy powojenne) między Polakami i okupantami – kosztem Żydów.

Z kolei, główną tezą książki Chodakiewicza – autor pomija okres wojny – jest właśnie stwierdzenie, iż to powojenny kontekst stanowi klucz do znalezienia odpowiedzi na pytanie o rzeczywiste relacje polsko- żydowskie. Te ostatnie zaś, przy analizie konkretnych przypadków okazują się być bardziej urozmaicone i bogate, nie dające się wcisnąć w prostą tezę; zarówno tę, która by podpowiadała, że w ogóle nie było pogromu kieleckiego, jak i tę, że Polacy umówili się z komunistami, by wspólnie wymordować Żydów uratowanych z Zagłady. Rację ma Chodakiewicz pisząc, że na pogarszające się po wojnie relacje Polaków i Żydów miała wpływ obecność komunistów instalujących na ziemiach polskich system rządów przyniesiony na sowieckich bagnetach i przez Polaków odrzucany. Wymierną konsekwencją tej instalacji było, z jednej strony opowiedzenie się dominującej liczby Polaków, po stronie prawa narodu do suwerenności, z drugiej zaś gremiów żydowskich (m.in. z CKŻP, czy też spośród posłów KRN – w tym syjonistów od lewa do prawa, a nie tylko Żydów komunistów) po stronie okupanta szkalującego polskość również w ówczesnej propagandzie. Fakt ten musiał wpłynąć negatywnie na stosunki polsko-żydowskie, czasem podsycając istniejący antysemityzm, czasem wywołując reakcje obronne. Procesy gospodarczo-społeczne zachodzące na ziemiach polskich, właśnie za sprawą komunistów, kształtowały się w sposób często patologiczny. Można zaryzykować tezę, że gdyby w Polsce po wojnie powstał rząd oparty na programie Polskiego Państwa Podziemnego (grubej czwórki) i władz na uchodźstwie, to bez wątpienia szanowano by własność prywatną, nie straszono by kolektywizacją. To zaś ułatwiłoby prowadzenie przez organa porządku publicznego walki z bandytyzmem. Niestety, te ostatnie po wojnie podporządkowały naturalny cel czyli ochronę obywateli, celowi politycznemu, czyli walce z wszelkimi przejawami oporu przeciwko narzuconemu systemowi. W skrócie rzecz ujmując, o czym pisze Chodakiewicz, doświadczenie polskie jednoznacznie wskazywało iż Żydzi wpisując się po wojnie w cele komunistyczne, czerpali z tego powodu wymierne korzyści. Cieszyli się sporą autonomią, mieli prawo do wolnego stowarzyszenia się, do reaktywowania swych partii politycznych, do odbudowywania swych warsztatów pracy. Tego wszystkiego byli – w tych samych latach – pozbawieni Polacy. Piłsudczycy i narodowcy, socjaliści niepodległościowi i chadecy prędzej czy później trafiali do więzień stalinowskich, gdzie także spotykała ich niesprawiedliwość, w tym z rąk UB-eków pochodzenia żydowskiego (jak pisał Chodakiewicz, a potwierdzają to liczne relacje, zdarzało się, że funkcjonariusze UB pochodzenia żydowskiego znęcali się specjalnie nad niepodległościowcami, „za karę” za ich przedwojenny antysemityzm; oznacza to, że władza komunistyczna stanowiła parasol ochronny dla tych Żydów, którzy postanowili sami dochodzić rzekomej sprawiedliwości. Trudno by w tych warunkach miłość do narodu żydowskiego wzrastała). Większość Żydów (tak powracających z ukrycia, jak i nadchodzących z Rosji sowieckiej) w ogóle jednak nie artykułowała swego stosunku do komunizmu. Czynili to zaś – w ocenie polskiej – ich przedstawiciele: w pierwszej kolejności Żydzi - komuniści z PPR, z instytucji propagandowych (jak np. prasa i radio, czy urząd cenzury początkowo istniejący w ramach resortu bezpieczeństwa) i z MBP, czy też sowieckich służb wojskowych i NKWD, a także Żydzi – od prawicowych syjonistów i ortodoksyjnych wyznawców religii mojżeszowej, po lewicowych Bund-owców – którzy poprzez legalne instytucje, takie jak CKŻP, głosili antypolskie hasła i oskarżenia. Trudno się dziwić zatem nastrojom antyżydowskim, skoro przedstawiciele tego narodu usilnie niszczyli słowem i knutem polskie aspiracje niepodległościowe. Czy znaczy to, że wszyscy Żydzi prowadzili działalność antypolską, a w Polsce nie było antysemitów – uprzedzonych do Żydów niezależnie od ich postawy? Oczywiście nie; jednakże złośliwość każe mi posłużyć się obrazem nakreślonym przez autora „Strachu: parafrazując jego „anegdotę” o postawach polskich wobec Zagłady (zob., s. 45), można powiedzieć że większość Żydów patrząc na „kopanych” przez komunistów Polaków przechodziła obojętnie wobec jednych i drugich. Niestety jednak, wpływowi i słyszalni Żydzi, choć mniej liczni, podłączali się do kopiących i sami tę kopaninę inicjowali. Gross komentując swoją anegdotkę, oskarża dalej Polaków o brak zainteresowania się zjawiskiem rzekomo licznego uczestnictwa naszych przodków w Zagładzie: „Ale że takich chłop(c)ów było co niemiara, dostatecznie wielu w każdym razie, aby Żydzi natykali się na nich na całym obszarze Rzeczypospolitej, stoimy bezradni wobec spuścizny tej epoki i do dziś nie umiemy sobie z nią poradzić”. (s. 46). Czytając Grossa mam wrażenie, że to on właśnie nie potrafi stanąć w prawdzie wobec zjawiska kolaboracji Żydów z komunistami, tak w latach 1939 – 1941, jak i w latach 1944 – 1947. Na szczęście, przedstawiciele narodu żydowskiego na ogół to potrafią.

Książka Chodkiewicza nie jest prostym zaprzeczeniem tez Grossa. Autor „Po Zagładzie” prezentuje fakty świadczące o zróżnicowanych motywach zbrodni. Nie sposób jednak znanych przypadków (obliczenia są bardzo różne, m.in. 1500 Żydów) traktować jednakowo. Żydzi ginęli z rąk bandytów szukających łatwego zysku, podobnie jak Polacy – bo bandyci nie byli rasistami, a jedynie gangsterami; Żydzi ginęli z wyroków podziemia niepodległościowego, bo byli funkcjonariuszami NKWD i UB, bądź działaczami partyjnymi, a nawet ginęli w wypadkach samochodowych. Mamy do czynienia także z faktycznymi przejawami antysemityzmu podsycanymi umiejętnie przez komunistów, efektem czego były m.in. wydarzenia w Rzeszowie i w Krakowie, a w końcu – najboleśniejszy z nich – pogrom w Kielcach z 4 lipca 1946 r. Gdyby jednak Gross kierował się dążeniem do prawdy, szybko by zauważył, iż w Kielcach doszło do nagromadzenia z jednej strony ogólnych antyżydowskich nastrojów, a z drugiej do stopniowego podsycania (przez prowokatorów?) w pospólstwie - z godziny na godzinę - atmosfery zemsty, zapoczątkowanej fałszywą opowieścią Henia Błaszczyka. Ludność, w tym głównie wojsko i milicjanci, zaczęli masakrować Żydów szczególnie po zranieniu milicjanta i strzałach dochodzących także z kamienicy przy ul. Planty 7. Czy to usprawiedliwia sprawców pogromu? Oczywiście, że nie. I tu dochodzimy do najciemniejszych stron czarnej i tak książki Grossa. Kościół katolicki wobec Żydów Lektura wyżej wymienionych pozycji IPN-owskich pozwala czytelnikowi uzbroić się w argumenty niezbędne, by bez szwanku na zdrowiu psychicznym przejść przez „ścieżkę zdrowia” przygotowaną przez autora „Strachu”. Jan T. Gross w sposób haniebny – a być może trzeba użyć bardziej dosadnych sformułowań – pomawia Kościół katolicki (szczególnie kardynałów Sapiehę, Hlonda i biskupów Wyszyńskiego, Bieńka i Kaczmarka), en bloc całe duchowieństwo i wiernych o sprzyjanie postawom antysemickim. Jest to kłamstwo. Oczywiście, warto w tym miejscu zapytać, co autor chciał przez to powiedzieć, czyli: jak Gross rozumie pojęcie „antysemityzm”? czy antysemitą jest już osoba, która śmiała w tamtych czasach określić Jakuba Bermana, Hilarego Minca i jego zasłużoną na niwie propagandy komunistycznej żonę, a także Jacka Różańskiego czy Mieczysława Mietkowskiego z MBP i pięćset kolejnych osób, jako Żydów, czy np. przedstawicieli „żydokomuny”? Moim zdaniem jednak, antysemitą jest ten, kto czuje pogardę do człowieka – Żyda, jedynie z racji jego etnicznego pochodzenia, a nie zaś z powodu jego rasistowskich czy też komunistycznych poglądów. I niestety, tu Gross ma rację, zdarzało się, przed, w czasie wojny i po jej zakończeniu, że w określonych grupach Polaków istniała pogarda do osób pochodzenia żydowskiego, a także do ich kultury. Zbyt to jednak subtelne są kwestie, by je przecinać lancetem prymitywizmu i chamstwa. Pomawianie ludzi Kościoła katolickiego i katolicyzmu o współodpowiedzialność za Zagładę i pogrom kielecki, o to, że w czasie wojny i po jej zakończeniu Kościół „wychowywał” Polaków w antysemityzmie, jest przejawem głębokiej fobii autora „Strachu”. Stosunek Kościoła katolickiego do zagłady Żydów był, nie tylko w sferze deklaratywnej, jednoznaczny. Kapłani, a szczególnie siostry zakonne (w tym ze zgromadzeń bezhabitowych), nieśli pomoc ludności żydowskiej, modląc się, przemycając żywność do getta, fałszując metryki chrztu św., wspierając materialnie uciekających, a przede wszystkim przechowując dzieci żydowskie, np. podrzucane pod furtę klasztorną przez prześladowanych rodziców“: (...) Pewnego dnia – wspomina siostra ze zgromadzenia bezhabitowego niepokalanek - znalazłyśmy na naszym ganku [w Lidzie] dwoje małych dzieci, były narodowości żydowskiej w wieku półtora i dwa i pół roku. Dzieci były strasznie zaniedbane. Jeden z chłopców miał jaglicę a drugi ogromny czyrak na głowie. Wojna - nie można dostać potrzebnych leków, a tu nie było oddzielnych pomieszczeń i musiały spać w pomieszczeniu ze zdrowymi dziećmi. Siostra Konstancja [Bolejko] w dzień ciężko pracowała, a w nocy czuwała nad dziećmi. Wszystkie trudy ponosiła, byleby uratować życie tym dzieciom i ocalić je od śmierci. Ochrzciła chłopców dając im na imię Antoni, tak jednemu, jak i drugiemu. Trzymałyśmy w wielkiej tajemnicy przed dziećmi, że to są żydowskie dzieci. Ale widocznie ktoś się dowiedział i doniósł Niemcom, gdyż w niedługim czasie zajechała taksówka pod dom. Niemcy poprosili kierowniczkę na rozmowę i od razu zapytali gdzie są dzieci żydowskie. Odpowiedziałam, że u nas nie ma Żydów i powiedziałam do siostry Neli by przyprowadziła te, które niedawno do nas przyszły. Wcześniej uzgodniłyśmy, że pokażemy polskie dzieci, których łatwo udowodnić pochodzenie a małych Żydków ukryjemy.

Tym razem się udało i Niemcy odjechali z niczym. Tych dwóch malców również było jakąś tajemnicą owianych - nikt nie wiedział, kto je nocą podrzucił, skąd one pochodzą. (...) wiosną 1944 r. pewnego ranka zjawiają się dwie osoby ubrane w wojskowe ubrania z karabinami i plecakami, i idą wprost do naszej stodoły, gdzie schroniliśmy się z dziećmi. Strach nas ogarnął, może chcą nas aresztować lub zabić. Siostra Konstancja pierwsza się do nich odezwała, czego sobie życzą i kogo szukają. Odpowiedzieli – szukamy swoich dzieci, tych, co na ganku były podrzucone.(...) wszystkie dzieci jeszcze spały na sianie w stodole. Siostra Konstancja obudziła dwóch Antków i przyprowadziła do nieznajomych. Dzieci były już zdrowe i sporo podrosły. Rodzice ogromnie cieszyli się widząc swoje dzieci. Okazało się, że rodzice Żydzi ukrywali się w lesie, a dzieci podrzucili siostrom i tak udało im się przetrwać.”. W sumie, wg niepełnych danych, spośród 74 zgromadzeń zakonnych, pomocy Żydom udzielało 49 (w ok. 200 klasztorach uratowało się ponad 1200 dzieci, głównie dziewczynek). W dodatku wszystko to działo się w czasie, kiedy okupanci przejmowali budynki klasztorne, zamykali szkoły, przedszkola i ośrodki opiekuńczo-wychowawcze. Zgromadzenia były nękane przez donosicieli i częste rewizje domów zakonnych dokonywane przez hitlerowców. Postacie, które swoim zaangażowaniem w dziele niesienia pomocy, urosły do rangi symbolu, to m.in. s. Maria (Matylda A.) Getter ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi i ks. Marceli Godlewski z parafii Wszystkich Świętych w Warszawie - świątyni znajdującej się na terenie getta. Ks. Antoni Czarnecki, wikary z tejże parafii został mianowany przez abp warszawskiego Antoniego Szlagowskiego opiekunem duchowym dla Żydów – katolików mieszkających w getcie; przez dom parafialny świątyni przeszło co najmniej kilkaset osób, wychodząc na stronę aryjską. Katolicka nauka, przykazania, stanowiły dla wielu Polaków fundament pozwalający dokonać im w chwili krytycznej właściwego wyboru: „Pomimo skrupulatnie strzeżonego obozu [pracy dla Żydów] w tych warunkach podawaliśmy codziennie, dosłownie codziennie: chleb, tłuszcz, mięso, cebulę oraz lekarstwa i opatrunki narażając się pod groźbą utraty własnego życia. – pisał w swojej relacji Janusz Wesołowski, przedwojenny harcerz – Do zbierania tych artykułów w dużej mierze przyczynił się proboszcz parafii Leszno [gmina Kampinos pod Warszawą] ks. Stefanowski Marian, który udzielał nam także wsparcia duchowego”. Gross kilkakrotnie podkreśla – podobnie jak propaganda komunistyczna po Kielcach – udział harcerzy w pogromie. Wiadomo skądinąd, że Bierut miał fobię na punkcie ZHP, jego zdaniem organizacji „sklerykalizowanej”, nie poddającej się indoktrynacji marksistowskiej. Włączenie wątku harcerskiego do propagandowo nagłośnionego procesu rzekomych sprawców pogromu kieleckiego miało na celu skompromitowanie organizacji w oczach Polaków (do dziś nie wiadomo, ilu ze skazanych rzeczywiście uczestniczyło w mordach, a ilu zostało aresztowanych przypadkowo – według klucza „stanowego”). Ostatecznie, władzom udało się zastraszyć niektórych harcerzy, innych (a także ich kapelanów) wtrącić do więzienia i ostatecznie w 1950 r. rozwiązać organizację, by następnie w nowej formule – Organizacji Harcerskiej, włączyć ją do ZMP. Jest liczna literatura, m.in. Bogumiła Grotta i Krzysztofa Kawalca, w której dowodzi się, iż polski nacjonalizm czasów II RP nie nabrał form patologicznych, właśnie z racji jednocześnie akceptowanego przez nacjonalistów dekalogu i systemu wartości opartego na przykazaniu miłości. Wszystkie te doświadczenia tworzyły klimat zdecydowanej niechęci do Żydów jako do narodu niewdzięczników „W związku z prowokacyjnym zachowaniem się Żydów istnieje antysemityzm i nawet nasilenie się jego wzrasta wśród Polaków. Nie wyłączając PPR, MO i funkcjonariuszy UB często słyszy się rozmowy, świadczące o oburzeniu i zazdrości, spowodowanej faktem, że Żydzi zajęli najlepsze stanowiska”. Dodajmy od razu, że ten jednostronny wizerunek – Żyda – komunisty i niewdzięcznika - choć oparty na realnym doświadczeniu był zdecydowanie niesprawiedliwy. W aktach Wojskowych Sądów Rejonowych, które w latach 1946 – 1955 skazywały na wieloletnie więzienie (lub dożywocie i karę śmierci) m.in. działaczy niepodległościowych, znajdują się dokumenty świadczące o solidarności polskich Żydów z represjonowanymi. Otóż, bardzo często się zdarzało, że żołnierz AK, NSZ, lub innej formacji zbrojnej, a także działacz polityczny Polskiego Państwa Podziemnego, prosił poprzez swego adwokata o pomoc rodzinę żydowską, której – z narażeniem swego życia – pomagał w czasie wojny. I zdarzało się, że skutecznie – jak w przypadku Edwarda Kemnitza z NSZ, którego CKŻP uratował przed niechybną szubienicą.

Wbrew tezom „Strachu” Kościół katolicki potępił powojenne zbrodnie, między innymi w liście pasterskim z maja 1946 r. – także w obliczu późniejszego pogromu kieleckiego, tyle, że dostrzegał nie tylko zbrodnie zauważone przez Grossa, ale także zbrodnie dokonane na Polakach, walczących z nowym okupantem komunistycznym (w sumie oblicza się, że z rąk komunistycznych zginęło po wojnie, jedynie w pierwszych latach Polski Ludowej, od 25 do 50 tysięcy ludzi; represje nie ominęły także legalnego PSL – np. UB spalił wieś Wąwolnica). W Kielcach, miejscowe duchowieństwo natychmiast wydało odezwę potępiającą zbrodnię, i nawołującą do zachowania spokoju, nie poddawania się prowokacji oraz apelującą o wykrycie jej faktycznych sprawców. Komunikat ten, został jednak zablokowany przez czynniki partyjne i cenzurę. Komunistom zależało bowiem, by hierarchowie wpisali się w treść uruchomionej nazajutrz po pogromie propagandy. Wedle niej zaś odpowiedzialnymi za zbrodnię kielecką byli ludzie generała Andersa, w tym podziemie niepodległościowe. Utylitarne traktowanie zbrodni przez PPR służyło – między innymi – legitymizacji fałszerstwa wyników referendum, a w dalszej konsekwencji legitymizacji przed Zachodem prawa komunistów do zarządzania prowincją polską, wbrew zobowiązaniom sowieckim podjętym wobec aliantów w Jałcie. Próba wciągnięcia Kościoła w orbitę kłamstwa politycznego i propagandy komunistycznej udała się jedynie w przypadku bpa częstochowskiego Teodora Kubiny, który – naiwnie – nie przewidział, że jego słowa zostaną wykorzystane przez prasę oficjalną. Wobec tego jeszcze w sierpniu 1946 r., a następnie podczas konferencji plenarnej z 8 IX 1946 r., Kościół hierarchiczny zadecydował, że nie wyda żadnego więcej komunikatu w sprawie pogromu. Co więcej, zgodnie z pełnomocnictwami papieskimi, kardynał Hlond zastrzegł sobie wobec biskupów prawo do udzielania wypowiedzi na tematy związane z relacjami państwo – Kościół (a nie jedynie polsko-żydowskimi, jak sądzi Gross). Jak sądzę, Jan T. Gross zna dokumenty, które omówiłem wyżej. Doskonale zdaje sobie sprawę, że abp Adam S. Sapieha nie mógł uczynić więcej dla ratowania Żydów. Skoro jednak nie jest zainteresowany by pochylić się nad ówczesnym rozumowaniem ocenianych przez siebie ludzi i instytucji, to – niestety – możliwość prowadzenia z nim dialogu historycznego się kończy. Warsztat historyka, pokornie przez badacza przyjmowany, narzuca bowiem cel ostateczny, czyli dążenie do poznania prawdy historycznej. Gdy to dążenie przestaje być celem samym w sobie, historyk traci właściwości swej profesji. Sam Gross prowokuje zatem do polemik obraźliwych, w których reguły gry są mniej czytelne i ostre. I autor musi się z tym liczyć. Nie dziwię się zatem, że jego najnowsza praca jest oceniana jako kolejny dowód celowego niszczenia dobrego imienia Polski i Polaków w świecie. Jeszcze inni, dowodzić będą, że Gross stał się emisariuszem amerykańskich Żydów dążących do odzyskania mienia pożydowskiego. A szkoda, bo – oczywiście – temat relacji polsko-żydowskich po wojnie zasługuje na naukowe potraktowanie. A Polacy dorośli do tego, by przejrzeć się także w błotnistych kałużach własnej historii. Szansą na to staje się praca naukowa autorstwa Marka J. Chodakiewicza wydana przez IPN, która by w społecznym odbiorze nie zaistniała, gdyby nie „Strach”. Niech to stanie się jakąś pociechą.