Krew przy ołtarzu

Barbara Gruszka-Zych

GN 01/2014 |

publikacja 02.01.2014 00:15

Strach dopinguje do ucieczki, jak się widzi kogoś z siekierą – opowiada ks. prał. Adam Gul, emerytowany proboszcz w Pisarzowej. – A ks. Józef Górszczyk nie uciekł przed mordercą, tylko nalał wino do kielicha na przeistoczenie i zginął przy ołtarzu. Dziś, jak się księdzu noga powinie, bębnią o tym media, więc tym bardziej trzeba o ks. Józefie przypominać.

Zdjęcie ks. Górszczyka oglądają schodzący do  podziemi kaplicy cmentarnej w Pisarzowej. Kaplica to miejsce pochówku  zamordowanego kapłana józef wolny /GN Zdjęcie ks. Górszczyka oglądają schodzący do podziemi kaplicy cmentarnej w Pisarzowej. Kaplica to miejsce pochówku zamordowanego kapłana

Kiedy 10 stycznia 1964 roku ks. Józef Górszczyk sprawował Mszę św. o godzinie 7.00 w kościele parafialnym w Maciejowej koło Jeleniej Góry, miał 33 lata i od 7 lat był kapłanem. Wysportowany, wysoki, potrafił z Maciejowej, gdzie był wikarym, chodzić pieszo do rodzinnej Pisarzowej pod Limanową. Z łatwością dałby radę uciec sprzed ołtarza przed niskim, ponad 50-letnim mordercą Piotrem Soroką. Zresztą uciekli wszyscy świadkowie tego zdarzenia, przerażeni machającym siekierą mężczyzną. Czterech ministrantów, starszy brat zakonny i pięć kobiet uczestniczących w tej Eucharystii. – On dobrowolnie złożył ofiarę życia – podkreśla kustosz pamięci zamordowanego kapłana ks. Adam Gul, przez 35 lat proboszcz w Pisarzowej, od 6 lat mieszkający tu jako emeryt. – Ówczesny prowincjał pijarów o. Andrzej Wróbel powiedział o ks. Górszczyku: „Dla Józka byłoby to zejście z posterunku – on tego nie mógł zrobić”. Ks. Adam wywołał dziesiątki zdjęć, na których widać zmarłego księdza leżącego w trumnie z głową w bandażach jak w aureoli. Zabierają je do domów parafianie, którzy modlą się za wstawiennictwem swojego rodaka. Jeszcze 4 dni po morderstwie krew zabitego rozlana po posadzce nie zakrzepła. Ludzie nasączali nią watę i zabierali do domu jak relikwie. Ks. Adam Gul, który zna pracę na roli, opowiada o ziemi w Pisarzowej. – Tu, w kotlinie, wieją zachodnio-wschodnie wiatry, które chłodzą rędziny. Po przeoraniu ziemi jeszcze trzeba rozbijać gruzły. Ks. Józef Górszczyk do 1993 r. nie leżał w rodzinnej miejscowości, ale na cmentarzu w Cieplicach. Kiedy ks. Gul dokonywał ekshumacji jego zwłok, zobaczył, że leżały w piaszczystej ziemi. – Tam były nawet półtoramilimetrowe grudki piasku – pamięta. – Przy takiej ziemi następuje penetracja powietrza i rozkład ciała dokonuje się bardzo szybko. Zostały kości, czaszka, na której były ślady uderzeń siekiery, koloratka i kawałki złotej lamówki z ornatu. Tak po śmierci kapłan wrócił na swoją trudną ziemię, gdzie przez lata działał szczególnie duch zła. W Piśmie Świętym jest mowa o opętaniu miejsca, a to miejsce mogło wydawać się opętane – dodaje.,

Morderca był z dworu

– Jeśli ma pani cierpliwość poznać historię Pisarzowej, proszę posłuchać – zaczyna swoją opowieść ks. Adam Gul. – Zna pani książkę Jana Dobraczyńskiego „Kościół w Chochołowie”? Czytałem ją jeszcze w seminarium i mocno mnie przeraziła. Opowiada historię, która wydarzyła się w Pisarzowej. W 1865 r. na tutejszej starej plebanii miało miejsce morderstwo gospodyni Agnieszki Kociołkowskiej. Stała się straszna rzecz, bo niesprawiedliwie przypisano je ówczesnemu proboszczowi Franciszkowi Najduchowi, który został osadzony w więzieniu austriackim w Nowym Sączu. Podczas śledztwa bez osądzenia zmarł. Ludzie we wsi mówili, że w rozpaczy jakąś klątwę miał rzucić na Pisarzową Co musiał przeżywać 75-letni ksiądz, którego gospodynię zamordowano brzytwą jak zwierzątko i jeszcze posądzono o to właśnie jego? Co się okazało? Stosunki między właścicielem dworu baronem Maurycym Brunickim a ks. Najduchem od dawna nie układały się najlepiej. Baron kupił od Austriaków dwór, należący do klarysek starosądeckich. Na tym dworze ciążył obowiązek kolatorski, co znaczy, że jego właściciel miał wspierać kościół i budynki parafialne. Ksiądz stale przypominał baronowi o tym obowiązku, ale ten go nie świadczył. Tak naprawdę gospodynię zamordował człowiek z dworu, niejaki Józef Uryga.

Tego dnia widziano ślady krwi na jego ubraniu, ale tłumaczył się, że zabił koguta. Wedle przekazów na łożu śmierci miał wyznać swoją winę. Po roku baron sprzedał dwór Bonawenturze Potaczowi, który – jak zapisano w kronice parafialnej – „przepuścił go przez dzban”. I tu się zaczyna historia związana z ks. Górszczykiem. Dwór następnie kupił Ferdynand Koncki, który wcześniej był tam parobkiem. Jego córka Anna wyszła za Józefa Górszczyka i była matką zamordowanego księdza. Jego rodzice byli właścicielami tej ziemi, na której rządził zły duch. Ludzie powiadali, że spadła na tę ziemię klątwa wywołana złorzeczeniem. Nie ma odpowiedzi, na ile człowiek jest w stanie tak złorzeczyć, że to się uskuteczni w życiu innego człowieka. Utrzymywano, że ktokolwiek miał tę dworską ziemię, to mu się nie darzyło. Szczególnie źle wiodło się Górszczykom. Matka ks. Górszczyka zmarła, kiedy syn miał 6 lat, przy porodzie bliźniaczek. Jedna jego siostra umarła w wieku 14 lat, druga skończyła w Kobierzynie. Józef Górszczyk ożenił się ponownie, ale jego druga żona nie troszczyła się o dom. Mimo że posiadali 20 ha ziemi, cierpieli biedę. Kiedy inni orali końmi, on wołami. Nie radził sobie też Ludwik, przyrodni brat zamordowanego. Mieszkał w stajni, a co dopadł, zabierał do worka. Czyjąś sztuczną szczękę, ale też głowę koguta. Jego opiekunka mówiła, że chodzi z siekierą. Dopiero ks. Gul wystarał się dla niego o miejsce w domu opieki. Ludzie we wsi do dziś mówią, że trzeba było ofiary ks. Józefa, żeby odwrócić to koło niepowodzeń. Ks. Józef był z tej ziemi – dodaje ks. Gul. – Nie zginął przy sejfie ani w wypadku samochodowym, ale przy ołtarzu. To coś znaczy.

Uczeń w białym ubraniu

– To, co mówię, było zakryte mgłą tajemnicy i niepamięcią – opowiada ks. Gul. – Kiedy zostałem tu proboszczem i nieraz wieczorem siedziałem na starej plebanii, myślałem: „Ks. Najducha już nikt nie oczyści, ale trzeba coś zrobić, żeby pokazać męczeństwo ks. Józefa”. Przywiózł jego doczesne szczątki i pochował w kaplicy cmentarnej. Teraz wszyscy uczestnicy pogrzebów idą tam się pomodlić i poznają historię życia kapłana. Podjął starania, żeby miejscowa szkoła otrzymała jego imię. Sfinansował z własnych pieniędzy upamiętniające go tablice w szkole i w kościele. I stale opowiada o nim gdzie się da, żeby, broń Boże, pamięć nie zgasła. Nie zachowało się zbyt dużo informacji o jego życiu. Koledzy ze szkoły podstawowej w Pisarzowej wspominają, że Józek Górszczyk chodził głodny, licho ubrany, w białym, płóciennym ubraniu. Do szkoły przynosił placki jęczmienne pieczone w popiele. Był bardzo zdolny – pomagał kolegom w lekcjach, a oni dawali mu coś do zjedzenia. Ówczesny proboszcz ks. Józef Rusek nieraz zmuszał go do jedzenia śniadania na plebanii. Chłopak, zwykle cichy i skryty, miał mocny charakter. Jeden z jego kolegów, Kazimierz Lupa, wspomina, że kiedy bawili się nad rzeką, ktoś rzucił kamieniem i rozbił Józkowi czoło. Opiekunowie chcieli się dowiedzieć, kto jest winowajcą, ale Józek nie zdradził. Kiedy jeździł do liceum Chrobrego w Nowym Sączu, wstawał o 5.30, szedł na Mszę, a dopiero potem wsiadał do pociągu. Po maturze wstąpił do zakonu pijarów. Po święceniach kapłańskich został wysłany na studia do Lublina. Bardzo interesował się Pismem Świętym i znał kilka języków – czeski, angielski, grecki, łacinę, aramejski. Ks. kan. Józef Rusek w kronice parafialnej napisał: „To był kapłan bez skazy, który jako małe dziecko osierocony przez matkę – wychowywany przez babkę staruszkę – więcej o własnych siłach piął się do celu. Był to Kapłan naprawdę z powołania”. Kiedy przyszedł jako wikary na placówkę w Maciejowej, proboszczem był tam ks. Marceli Góralczyk. Jak zeznawali świadkowie, feralnego dnia wymienił się kolejnością sprawowania Mszy św. Zwykle celebrował ją proboszcz. Sprawował ją przy ołtarzu, wokół którego stały świąteczne choinki. Asystowali mu czterej ministranci z VI klasy. W zakrystii modlił się brat zakonny. W pierwszych ławkach siedziały trzy starsze kobiety, a w ostatnich – dwie młodsze.

Niech ksiądz ucieka!

W czasie przygotowania darów ofiarnych do kościoła wszedł mężczyzna z dwiema teczkami i laską w ręce. Zatrzymując się przy bocznym ołtarzu, położył laskę na ławeczkach dla dzieci, a z teczki wyjął siekierę i ze słowami: „Ot, zakonniki, zaraz wam pokażę” szybkim krokiem ruszył w stronę ołtarza. – To był Pietroń Soroka, Ukrainiec – opowiada ks. Gul. – Przyszedł na te ziemie z cofającą się armią Wehrmachtu. Jak ujawniło śledztwo, mógł chcieć zemścić się na proboszczu, który kilka razy upominał go, żeby wrócił do żony i czwórki dzieci, a nie żył z inną kobietą. 14-letni ministrant Andrzej Kozłowski krzyknął przerażony widokiem mordercy i tym, że ksiądz nadal odprawia Mszę: „Niech ksiądz ucieka, bo bandyta idzie z siekierą”. Ks. Józef skończył nalewać wino do kielicha i spojrzał na Sorokę, dopiero kiedy ten stał naprzeciw niego. Zabójca z rozmachem uderzył kapłana siekierą w czoło. W kielichu stała krew Pańska, z czoła księdza trysnęła jego własna. Po ciosie osunął się i otrzymał kolejne ciosy siekierą. Kiedy próbował się odwrócić, napastnik znów uderzył go w plecy, chwycił za włosy i zaczął ciągnąć. Rzucił go twarzą na posadzkę i walił w niego siekierą. Na koniec wbił ją w głowę konającego i ze słowami przekleństw wyszedł z kościoła. Jak opisywali świadkowie: kapłan leżał w szatach liturgicznych w kałuży krwi. Przerażeni ministranci i kobiety uciekli, próbując wezwać na pomoc okolicznych mieszkańców. Zakonnik zamknął się w zakrystii. Andrzej Kozłowski wprawił w ruch kościelny dzwon. A morderca rozwścieczony wyrywał sztachety z płotu kościelnego i krzyczał. Dopiero po dłuższej chwili odszedł. W procesie uniewinniono go z powodu rozpoznania schizofrenii paranoidalnej i autyzmu. Lekarze stwierdzili u ks. Józefa dwie rany przedramienia w okolicy łokcia, liczne obrażenia oraz trzy rany w okolicy ciemieniowo-potylicznej, które stały się powodem jego śmierci. W 2002 r. ks. dr Vitali Siarko SchP napisał pracę magisterską o męczeńskiej śmierci ks. Górszczyka. – Przyznaję, że otrzymałem łaski za wstawiennictwem zamordowanego, bo tu wytrzymałem 35 lat – uśmiecha się ks. Gul. – O ks. Górszczyku mówili „Józek ze dwora”. Nawet kiedy został księdzem, koledzy też odnosili się do niego z lekceważeniem. Kim on dla mnie jest? Tak poniżany, doświadczany przez biedę, tak okrutną śmiercią zgładzony – jest dla mnie kimś niezwykłym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.