Więcej nadprzyrodzoności w 2007 roku

ks. Artur Stopka

publikacja 01.01.2007 12:07

Czego można - ulegając tej nieco pogańskiej modzie - życzyć Kościołowi w rozpoczętym 2007 roku od Narodzenia Chrystusa?

Chociaż rachuba czasu opiera się umowie, lekko tylko podbudowanej odniesieniem do naturalnych zjawisk, przywiązujemy ogromną wagę do zmiany cyfry w numeracji lat. Zakończenie jednego roku i rozpoczęcie kolejnego traktujemy nie jak to, czym jest w istocie, czyli czynność czysto administracyjną, lecz jako przełom. Przełom pojmowany w kategoriach magicznych, czego dowodzi sposób, w jaki cały ziemski glob przeżywa noc sylwestrową. Tak naprawdę nie ma przecież głębokiego powodu, aby właśnie w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia urządzać ogólnoświatowy bal i zamiast regenerować siły zdrowym snem, nadwyrężać je przesadną zabawą. Brzmi to prowokacyjnie, ale jeśli już cały świat powinien dawać upust prawdziwej radości, to winien to czynić w równie umowną co do daty pamiątkę Narodzenia Jezusa Chrystusa niż z okazji przypominającej jedynie o upływie czasu. Tymczasem świat wzdraga się przed oficjalnym i powszechnym świętowaniem przyjścia na ziemię Bożego Syna, a konieczność zmiany podręcznego terminarza świętuje w sposób szaleńczy. Zakończenie jednego roku kalendarzowego i rozpoczęcie kolejnego skłania wszystkich nie tylko do masowego podsumowywania minionych 365 dni, ale również do składania życzeń na przyszłość i snucia domysłów, co też wydarzy się w trakcie następnych dwunastu miesięcy. Czego można - ulegając tej nieco pogańskiej modzie - życzyć Kościołowi w rozpoczętym 2007 roku od Narodzenia Chrystusa? Wygląda na to, że dzisiaj Kościołowi zarówno na świecie, jak i w Polsce, potrzeba przypomnienia o jego nadprzyrodzoności. Kościół, jako wspólnota wierzących w Chrystusa, nawet sam siebie za bardzo postrzega w kategoriach tylko i wyłącznie doczesnych. Mówiąc obrazowo, za rzadko spogląda w górę. Zbyt skupia się na swej ziemskości i instytucjonalności, a za mało otwiera się na swój element Boski. Nawet w katolickich mediach zdarza się coraz częściej nazywanie papieża „głową Kościoła”, a przecież w rzeczywistości Głową Kościoła jest Jezus Chrystus - Bóg-człowiek, Boży Syn, który dla naszego zbawienia zstąpił na ziemię, nauczał, czynił cuda, ale także cierpiał, umarł na krzyżu i zmartwychwstał. W 2007 roku ta prawda nie tylko nie powinna chrześcijanom umykać, ale powinna zostać wyakcentowana. I to od samego początku. Katolicy winni dostrzec, że pierwszy dzień nowego roku kalendarzowego przypada dokładnie w oktawę Narodzenia Pańskiego i jest największym świętem maryjnym o ogromnej treści chrystologicznej. Zapewne już w najbliższym czasie Kościół katolicki w Polsce będzie musiał się zmierzyć z kolejnymi problemami dotyczącymi przede wszystkim jego wymiaru doczesnego. Jeśli chce te czekające go próby przeżyć godnie i bez uszczerbku, powinien patrzeć na nie przede wszystkim z perspektywy nadprzyrodzonej. Nie oznacza to lekceważenia tego, co ziemskie. Chodzi jedynie o właściwe rozłożenie punktów ważności. Żeby to, co przemijalne nie przysłoniło, a tym bardziej nie zastąpiło tego, co nieprzemijalne.