Bronimy świętego Mikołaja

![][1] [1]: elementy/mikolaj_banner.gif

publikacja 28.11.2006 19:37

Postanowiliśmy w portalu Wiara.pl rozpocząć program obrony prawdziwego świętego Mikołaja.

Nasz program

Początek listopada. To się już wtedy zaczyna. Bożonarodzeniowy wystrój hipermarketów i mniejszych sklepów. Kolędy sączące się z głośników jako tło dla zachęt do kupowania. Przygotowania do „mikołajkowych” imprez i komercyjnych koncertów, których sensem jest zmuszanie rodziców do kupowania dzieciom zbędnych rzeczy jako „prezenty od Mikołaja”. I inwazja czerwonych krasnali bezprawnie nazywających się świętymi Mikołajami, których jedynym zadaniem jest przysporzyć zysków handlowcom. W „Gościu Niedzielnym” Maciej Sablik kiedyś napisał: „Najgorsi są jednak inspiratorzy największego kiczu molestującego dzieci: corocznej inwazji zmutowanych krasnali zwanych ‘mikołajami’. Nie dajmy się, bojkotujmy i tępmy tę czerwoną szarańczę. Mamy miesiąc na przygotowanie obrony, od Mikołaja wara! Niech sobie komercja wymyśli nowe imię dla gnomów”. To ostre słowa, ale czy nieprawdziwe? Pazerni specjaliści od marketingu i reklamy nie wahają się sięgać po wszelkie symbole, które wzbudzają pozytywne emocje. Nie ma dla nich znaczenia, czy są to symbole świeckie czy religijne. Biorą, nie zważając uwagi na to, czy urażają czyjeś uczucia, czy nie. Biorą i przerabiają, odzierając przywłaszczone symbole z ich najgłębszej treści, zostawiając tylko to, co powierzchowne i naskórkowe. Święty Mikołaj jest przykładem wyjątkowo bezczelnego i bezwzględnego manipulowania symbolem religijnym, symbolem, który niesie treść wynikającą jednoznacznie z prawd wiary. Święty Mikołaj postępował w określony sposób z motywów religijnych. Postanowiliśmy w portalu Wiara.pl rozpocząć program obrony prawdziwego świętego Mikołaja. Chcemy, aby dzieci w Polsce wiedziały, że to nie żaden disneyowski krasnal mieszkający w Finlandii, jeżdżący saniami zaprzężonymi w renifery i wpadający przez komin, lecz biskup, który kierował się ewangeliczną zasadą dawania jałmużny, czynienia dobra bez rozgłosu, tak aby tylko Bóg był świadkiem. Zaczęliśmy tę akcję w 2004 roku. I ją kontynuujemy, bo wiemy, że trzeba nieustannie przypominać postać prawdziwego św. Mikołaja, mówić o tym, jak go rozpoznać, pokazywać ludzi i wspólnoty, którym święty biskup imieniem Mikołaj jest bliski. Zapraszamy do udziału w naszym programie. Czekamy na głosy poparcia, na propozycje i zgłoszenia o konkretnych działaniach podjętych dla obrony prawdziwego św. Mikołaja i jego przesłania przed komercjalizacją, zinstrumentalizowaniem, wypaczeniem i ośmieszeniem. Nasz adres: portal@wiara.pl

Obrońcy św. Mikołaja:

Bardzo podoba mi się ta akcja... Uważam, żę komercjalizacja, która dotyka świat, wypacza je, utrudnia, a czasem uniemożliwia prawdziwe przeżycia Radości Bożego Narodzenia. A komercjalizacja ta, przejawia się przede wszystkim w opisowanych przez Was hipermarketach pełnych świątecznych "gadżetów", czerwonych krasnali i zielonych elfów itd. Denerwują mnie także hasła reklamowe w stylu "poczuj magię świąt". Chciałabym włączyć się do Waszej akcji.. pomyślę nad jakimiś ulotkami i bedę je rozdawać... Pozdrawiam serdecznie Z Bogiem Ala Podstolec
Jestem nauczycielem na 6 grudnia przygotowuje program z okazji dnia św. Mikołaja. Opracowałem krótką scenkę na dwie osoby (babcia i wnuczka), która ma za zadanie przybliżenie postaci św. Mikołaja. Może będzie do wykorzystania z związku z Waszą akcją obrony św. Mikołaja. Dariusz Mandel Scenka Babcia: Co ci się stało? Dziecko: Nic. Uwierzyłam w bajkę o świętym Mikołaju – a nic nie dostałam. Babcia: O świętym Mikołaju to nie bajka. On jest naprawdę tylko trzeba umieć go poprosić. Jak go prosiłaś? Dziecko: Napisałam list i wysłałam do Laponi. Babcia: Gdzie? Przecież tam nie mieszka żaden święty! A o co go prosiłaś? Dziecko: Jak to o co? O to, co mają moje koleżanki, ale lepsze od nich. Dlatego chciałam najdroższy rower, najlepszy komputer, modne ciuchy, najnowszy domek dla lalek z całym wyposażeniem i dużo pieniędzy, żebym mogła kupić, co tylko chcę, żeby mi wszyscy zazdrościli. Babcia: To chyba trochę się pomyliłaś. Święty Mikołaj nie spełnia zachcianek rozpieszczonych bachorów. Święty Mikołaj urodził się w roku 270 w Małej Azji. Pochodził z bogatej rodziny. Rodzice zmarli mu bardzo wcześnie i Mikołaj dostał cały majątek. Był bardzo pobożny, kiedy chodził po mieście gdzie mieszkał zauważył, że wiele ludzi jest bardzo biednych. Pewnego razu usłyszał rozmowę matki, która mówiła do syna, że nie może iść do kościoła, bo nie ma butów. Mikołaj bardzo się zmartwił tym, co usłyszał i postanowił, że kupi buty dla dziecka żeby mogło iść do kościoła. Podłożył buty i oglądał z daleka, jaka wielka radość zapanowała w domu. Sprawiło mu to wielką satysfakcje. Od tej pory chodził po mieści i słuchał, czego potrzebują biedni ludzie, kupował i podkładał w tych domach jedzenie albo inne niezbędne rzeczy. W mieście wszyscy byli ciekawi, kto to robi i postanowiono złapać tę tajemniczą osobę. Mikołaj nie wiedząc o niczym podkładał nadal prezenty biednym ludziom. Gdy go zauważono wszyscy zaczęli go gonić. Uciekł w pierwszą otwartą bramę, jaką zobaczył i nagle znalazł się przed biskupem. Gdy biskup poznał, kto jest tajemniczą osobą, która robi ludziom niespodzianki mianował go swoim następcom. I tak Mikołaj został biskupem Miry. Mikołaj zmarł 345 roku. Dziecko: To skoro zmarł to jak może przynosić prezenty? Babcia: Najważniejsze żaden list tylko modlitwa i prośba do św. Mikołaja, a on będzie wiedział czy na pewno jest to ci potrzebne, a jeśli tak to na pewno otrzymasz swój prezent. Dziecko: Ale jak to przecież skoro jest w niebie to nie może mi dać prezentu. Babcia: Tak, ale św. Mikołaj ma na ziemi dobrych ludzi, którzy ubierają się tak jak on wyglądał i przynoszą prezenty dobrym dzieciom. Dziecko: Jak to ubierają się tak jak on? To jak on wyglądał? Babcia: Tak jak biskup. Na głowie miał mitrę tak jak każdy biskup, a nie czapkę z pomponem jak krasnoludki w bajkach. Chodził ubrany w ornat, a w ręku miał pastorał. Bardzo często próbowano ukryć prawdę o św. Mikołaju. Robiono z niego dziadka mroza, który miał przyjść w Boże Narodzenie żeby dzieci myślały, że prezenty przynosi jakiś wymyślony dziadek mróz i żeby dzieci w ten dzień zapomniały o tym, że w stajence narodził się Pan Jezus. Dziecko: Dziękuje ci babciu teraz już wiem, że do świętego Mikołaja trzeba się modlić i cieszyć się z tego, co się dostało a nie wymyślać rzeczy, którymi chcę się przechwalać przed innymi.
Witam Bardzo się cieszę, że rozpoczęliście akcję "Bronimy prawdziwego św. Mikołaja". Chciałbym tylko zauważyć, że moim zdaniem albo zmieniła się ostatnio u was ekipa, albo nareszcie przejrzeliście na oczy, albo jesteście zwykłymi obłudnikami... Nie pamiętam już czy to było rok temu, czy dawniej, ale kiedyś zwróciłem wam uwagę na krasnale na waszych kartkach bożonarodzeniowych. W odpowiedzi zostałem poinformowany, że portal jest przecież dla wszystkich... Mniejsza o to - teraz jest akcja obrony wizerunku św. Mikołaja więc tak z czystej ciekawości sprawdziłem czy kartki z krasnalami jeszcze są i... nie ma! Co gorsze nie widzę w ogóle kartek na święta Bożego Narodzenia!!! I co mam promować onet czy jeszcze jakiś inny portal wysyłając kartki stamtąd, czy wysyłać kartki wielkanocne na zasadzie "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma"? ps. Może to brzmi jak atak, ale w zamierzeniu ma być konstruktywną krytyką. -- Pozdrawiam Krystian T "errare humanum est..."
Jako duszpasterze posługujący w Sanktuarium św. Mikołaja w Pierśćcu wyrażamy głęboką wdzięczność za uruchomienie na Waszym portalu akcji „Bronimy świętego Mikołaja”. Przebierańcy rodem z „Dziadka Mroza” (i jemu podobni) są wyrazem wyrachowania współczesnego „marketowskiego” konsumpcjonizmu, który wdarł się nawet w nasze życie religijne, w tajemnicę wiary - ŚWIĘTYCH OBCOWANIE – ośmieszając je!!! BÓG ZAPŁAĆ! Ps. W najbliższych dniach zmieni się szata graficzna naszej strony www.piersciec.bielsko.opoka.org.pl jeśli jesteśmy na tej samej linii frontu, to można to wykorzystać.

Szczęść Boże Bardzo mi się podoba ten pomysł, bo to co się robi ze świętami Bożego Narodzenia i ze Św. Mikołajem w reklamach itp. To przyprawia mnie o wstręt. Nie znoszę takich durnych reklam, gdzie tylko sprowadza się do konsumpcji, a przecież to ma charakter duchowy. Chcę się podzielić jednym takim zdarzeniem z kilku lat wstecz z „mikołajem”. Żona zaproponowała aby dzieciom zrobić prezent który byłby wręczony przez św. Mikołaja. Dowiedziała się że w jednym ze sklepów będzie coś takiego zorganizowane. Zanieśliśmy prezent podpisany wcześniej, a potem poszliśmy z dziećmi do mikołaja. Ja jak to zobaczyłem to chętnie bym się z tego wycofał gdyby nie reakcja żony. Siedział na krześle krasnal niby mikołaj i był otoczony dwoma diabłami. Te diabły brały prezenty od tego mikołaja i wręczały je dzieciom. Byłem zbulwersowany i skomentowałem żonie tak: - Co św. Mikołaj ma wspólnego z demonami. Natomiast ona mnie uciszała abym tego nie mówił głośno, a chciałem wszystkim wprost powiedzieć co to za paranoja. Moim zdaniem powinny być kazania na takie tematy, to chyba jedyny sposób aby uświadamiać wiernych którzy jeszcze chodzą do kościoła. Wokół nas jest tyle niebezpieczeństw dla naszych dusz, ale też nie wszyscy wierni czytają literaturę religijną aby to zauważać. Niektórzy biskupi czy kapłani boją się wypowiadać wprost co jest złem. Nie słyszałem jeszcze aby jakiś kapłan wypowiedział się na temat ubioru zwłaszcza kobiet w porze letniej, które wchodzą do kościoła i wodzą na pokuszenie. Pozdrawiam Wiesław Grzęda


Oddajmy dzieciom Świętego Mikołaja! Zbliża się dzień 6 grudnia, kiedy to w dawnych latach, zgodnie z wiekową tradycją, Święty Mikołaj wręczał grzecznym dzieciom prezenty. Piszę o tym w czasie przeszłym, bo od pewnego czasu, Świętego Mikołaja ubranego w ornat, z mitrą na głowie i pastorałem w ręce, zastąpił krasnoludek w czerwonym kubraczku (a często „krasnoludka” w minispódniczce – o ile stworki te mają płeć) i w śmiesznej czapce z pomponem, który to strój, właściwy bajkowym skrzatom i błaznom, na pewno nie ma nic wspólnego z powagą godności biskupa Mytry, na którego pamiątkę, święto to zawsze obchodziliśmy. Co więcej, usiłuje się skutecznie pozbawić tę tradycję nawet samej nazwy, zastępując Świętego Mikołaja – „mikołajkami”, pomimo, że w języku polskim słowo to znaczy zupełnie co innego (Mikołajki pisane dużą literą, to miasto na Pojezierzu Mazurskim, a pisane małą literą, to nazwa roślinek z rodziny baldaszkowatych). Dzieje się tak zapewne dlatego, że cywilizacja pieniądza, bliższa Szatanowi niż Bogu, stara się wszelkimi sposobami niszczyć katolicką wiarę, uderzając także w tradycję, będącą jej istotnym elementem. W dzisiejszych czasach rozpasanego konsumpcjonizmu, jest to, jak widać, łatwiejsze niż otwarta wojna ideologiczna. To, co nie udało się komunistom, udaje się wojującemu ateizmowi. Nie udało się zastąpić Świętego Mikołaja – Dziadkiem Mrozem, ale niestety udaje się zastąpić go mikołajkowym błaznem. Dlatego apeluję: Nie dajmy się do reszty ogłupić. Nie niszczmy wielowiekowej tradycji będącej jednym z istotnych symboli naszej wiary. Oddajmy dzieciom „prawdziwego” Świętego Mikołaja! Razem z przesłaniem dobroci, miłości bliźniego i umiejętnością dzielenia się z innymi. Bo tych wartości spotkany w hipermarkecie czerwony stworek na pewno naszych dzieci nie nauczy. Bolesław Twaróg ul. Hetmańska 7/20 43-100 Tychy
Od lat nie mogę się pogodzić z gadaniną o Świętym Mikołaju i Bożym Narodzeniem. Święty Mikołaj to 6 grudnia! JotBe

Szanowny Portalu „Wiara”! Co do rzeczy: Jestem całkowicie po Waszej stronie. Wydaje mi się jednak, że Wasz język należałoby trochę stonować. Jak na mój gust, jest za bardzo wojowniczy. Nie jest to język Ewangelii, obawiam się (chyba że w duchu — swoiście pojętym — tego cytatu z Mt 10:34: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.”) Piszecie np. „Pazerni specjaliści od marketingu i reklamy nie wahają się sięgać po wszelkie symbole, które wzbudzają pozytywne emocje. Nie ma dla nich znaczenia, czy są to symbole świeckie czy religijne. Biorą, nie zważając na to, czy urażają czyjeś uczucia, czy nie.“ Trochę to naiwne, i niesprawiedliwe. Czy ci specjaliści od marketingu i reklamy są rzeczywiście aż tacy „pazerni”? Czy bardziej, niż inni? Niż Wy, albo ja? (Mt 7:1-2: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.”) Czy nie takie są zasady gospodarki wolnorynkowej, że w ramach wyznaczonych obowiązującym prawem możemy a nawet powinniśmy starać osiągać jak największy zysk? Takie pytania powinniście sobie zadać. Przecież ci trochę demonizowani przez Was „specjaliści” też mają jakieś rodziny, jakieś swoje sprawy, do których nie mniej, niż Wam czy mnie potrzebne jest miejsce pracy, a nie utrzymają go, jeśli nie dołożą wszystkich starań, by ich klienci i zleceniodawcy byli zadowoleni. Poza tym, jest wielką naiwnością tylko reklamie przypisywać wszystkie winy, nie biorąc pod uwagę publiczności, do jakiej jest adresowana. Gdyby ludziom nie podobały się „mikołaje”, specjaliści od reklamy natychmiast natychmiast zdjęliby je ze swoich makiet. Nie „pazernych” specjalistów od reklamy należałoby tu posadzić na ławie oskarżonych, ale całą współczesną kulturę, przenikniętą do cna duchem handlu i pogoni za zyskiem. Tylko że my wszyscy jesteśmy jej uczestnikami, nawet nie poprzez świadomą, przemyślaną i wolną decyzję, tylko przez tysięczne wybory, których dokonujemy co dnia pół- i nieświadomie, jako konsumenci i producenci. Inne Wasze (ulubione?) słowa: „bezczelne”, „bezwględne”, itp. Trochę to niestosowne, wydaje mi się. Kto sieje wiatr, zbiera burzę (por. Oz 8:7). Później będą pisać, że katolicy są agresywni, że narzucają swoją kulturę, itp. W Bonn, gdzie mieszkam (po większej przynajmniej części), sklep „Przy kolegiacie” (św. Marcina — najważniejsza katolicka świątynia miasta) też prowadzi walkę z komercją, ale trochę inaczej: sprzedaje św. Mikołaje z wszystkimi insygniami biskupa, a zarazem na tyle bliskie popularnemu wizerunkowi św. Mikołaja jako tego, kto przynosi podarki z pierwszą gwiazdką. Można to tłumaczyć różnicą w położeniu Kościoła katolickiego w Polsce (gdzie jest on ciągle instytucją obdarzaną ogromnych zaufaniem, i bardzo popularną) i w Niemczech (gdzie jest on, rzec można, „tonącym okrętem”, opuszczanym z roku na rok przez coraz więcej wyznawców, zepchniętym na pozycje defensywne), ale akurat w tej sprawie to wydaje mi się, że niezależnie do pozycji Kościoła nasz „Münsterladen” prowadzi mądrą politykę. Bo w ogóle musicie sobie uświadomić, że takiego higienicznego rozdziału religii i kultury popularnej, jakiego zdajecie sobie życzyć, nie było nigdy w całej historii chrześcijaństwa i innych religii. Chcąc być konsekwentnym, należałoby zabronić handlowania dewocjonaliami — jak wyglądałaby wówczas Częstochowa? Zresztą, coś w tym jest — kiedyś handlowano nawet odpustami, i zrobiła się z tego Reformacja. Ale bez przesady. Chrześcijanie Niemiec (oficjalnie do jakiegoś Kościoła chrześcijańskiego należy w RFN ponad 2/3 ludności, ale regularnie praktykujących jest nie więcej, niż 10 procent) postulowali kiedyś, by Boże Narodzenie i Wielkanoc w ogóle znieść jako święta ustawowe, dni wolne od pracy — by oddzielić te religijne święta od kultury popularnej i komercji. Nie jestem pewien, czy byłoby to dobre. Mam jeszcze jedną uwagę: może należałoby w jakiś możliwie atrakcyjny, przystępny dla współczesnego czytelnika sposób zaprezentować sylwetkę św. Mikołaja z Myry (nie: Miry, jak piszecie), a współcześnie Demre, nieznanych autorów średniowiecznych i nawet uwielbianą przeze mnie Zofię Kossak-Szczucką odsuwając na dalsze plan, do „linków”. To, co się u Was znajduje najprędzej, to sucha, biurokratyczna prosopografia, pisana równoważnikami zdań. To nie robi zachęcającego wrażenia. Nawiasem mówiąc: w kościele San Nicola w Bari (Apulia, Puglia) — głównym kościele miasta — leżą też szczątki królowej Bony. Pozdrawiam uprzejmie Prof. dr hab. Wojciech Żełaniec Instytut Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego zelaniec@aol.com (Matthias Grünewaldstr. 12, 53175 Bonn, Niemcy)


Jak można poprzeć akcję "Obrony" prawdziwego św.Mikołaja?Chętnie bym się podpisał pod tą akcją ale w jaki sposób to zrobić?Może drukować obrazki z "prawdziwym" św. Mikołajem,rozdawać je na lekcjach religii?Może robić przedstawienia z historią św. Mikołaja?pod każdą zaproponowaną przez was akcją podpisuję się oburącz pozdrawiam Marcin Pospieszalski
Witam Gratuluje pomyslu i determinacji. Wspaniala akcja! W koncu ktos zajal sie na powaznie przypomnieniem prawdziwego sensu dnia sw. Mikolaja. Juz w poprzednich latach musialem przekonywac swoich znajomych, ze obecny wizerunek "krasnala" zostal stworzony na potrzeby akcji marketingowej koncernu Coca-Cola, wiec akcja informacyjna na szeroka skale jest jak najbardziej potrzebna. Ze swojej strony, umiescilem Panstwa banner oraz odnosnik na glownej stronie prowadzonego przeze mnie portalu studenckiego www.zim2003.po.opole.pl. Mam nadzieje ze zwiekszy on popularnosc akcji Bronimy sw. Mikolaja, a przede wszystkim poszerzy wiedze o tym swietym. Zycze dalszych sukcesow i wiele wytrwalosci w podobnych akcjach. Pozdrawiam Arkadiusz Skowron //nasdac@wp.pl //www.zim2003.po.opole.pl //www.ArkadiuszSkowron.prv.pl

Święty Mikołaj i jego wrogowie

Dariusz Karłowicz Dziś dzieciom trudno byłoby uwierzyć, że święty Mikołaj nie istnieje. Jego obecność jest aż nadto widoczna. Niestety, ten interesowny osobnik, który zaczepia nas w supermarketach i na ulicach, ma tyle wspólnego ze świętym biskupem Miry, ile śpiewanie kolęd w czasie adwentu z dobrym smakiem i szacunkiem wobec tradycji. Pojawia się, gdy tylko zgasną zaduszkowe lampki, i to wcale nie po to, żeby dyskretnie obdarowywać dzieci i potrzebujących. Przebrany subiekt, który przez cały adwent zagania klientów do kas swoich pracodawców, to nasza redakcja opowieści o miłosiernym młodzieńcu i chrześcijańskim świętym. Oczywiście, bywa i gorzej. Podniecony staruszek z billboardu, który goni rozebraną panienkę - to też święty Mikołaj. A żeby nikt nie miał wątpliwości, że nie idzie tu o dziada Mroza, właściciele reklamującego się w ten sposób portalu Aukcja com. opatrzyli rysunek podpisem: „Święty jest zajęty. Sam kup prezenty”. Przyglądając się sposobowi, w jaki chrześcijańskie symbole wykorzystywane są do potrzeb handlu, odczuwamy rosnący niesmak. Nie idzie o niechęć wobec rynku, ale o sprzeciw wobec redukcji wszystkiego do rynku. Kto nie myli handlu z teologią, nie gniewa się, że rynek postrzega Boże Narodzenie wyłącznie jako sezon doskonałej sprzedaży, nie zaś jako pamiątkę inkarnacji Logosu. Czy znaczy to, że trzeba się godzić na przepuszczanie wszystkiego przez maszynkę do robienia pieniędzy? Oczywiście, nikt nie ma prawa własności do cywilizacji chrześcijańskiej. W tym sensie chrześcijanie znajdują się w znacznie gorszej sytuacji niż spadkobiercy praw do „Kubusia Puchatka”. Kosztem chrystianizacji kultury stało się zatarcie wyraźnych granic między sacrum i profanum - a skutkiem jej obecnej sekularyzacji jest rosnąca rekwizytornia niczyich symboli, które kiedyś wyszły z pogaństwa, by dziś do niego wrócić. Jednak trudność w zdefiniowaniu granic nie dowodzi nieistnienia podziału. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby zrozumieć różnicę między choinką z logo jakiejś firmy, a świętym z plakatu Aukcja.com. Czy fakt, że granica ta nie jest respektowana, znaczy, że nie można nic zrobić? Czy chrześcijanie muszą godzić się na wszystko? Co mają robić? Nie warto kruszyć kopii o choinkę - to jasne. Ale czy nie warto o świętość? Czy fakt, że św. Mikołaj stał się zakładnikiem kultury masowej i marketingu nie ma żadnego znaczenia? Trzeba się nad tym zastanowić - bo obawiam się, że próżno czekać pomocy ze strony dyżurnych strażników tolerancji, smaku i delikatności.

Rynek, powiadają optymiści, stwarza sytuację analogiczną do demokratycznego głosowania. Jeśli ktoś obraża cudze uczucia, musi się liczyć z konsekwencjami. Nie bójmy się obyczajowych prowokacji, one nigdy nie przekroczą granic wytyczonych przez pragnienie zysku. Można chcieć prowokować klienta, jednak nikt o zdrowych zmysłach nie zechce go obrażać. Rynek - twierdzą optymiści - sam wyrzuci za drzwi barbarzyńców. To prawda - tyle tylko, że reguły te nie chronią mniejszości. Trudno dyskutować z tezą o naturalnym oportunizmie twórców reklamy. To oczywiste, że ich prowokacje zawsze mieszczą się w głównym nurcie ogólnie przyjętych przekonań. I właśnie dlatego większość może być spokojna. Żaden orzeł marketingu nie zaryzykuje niczego, co szerokie koła mogłoby wytrącić z intelektualnej drzemki. W zdecydowanie gorszej sytuacji znajdują się przedstawiciele mniejszości. Agresja wobec nich nie wywołuje żadnych skutków ubocznych. Ba, może być opłacalna, jeśli schlebia pospolitemu gustowi. Komu w dzisiejszej Polsce popsują sprzedaż ortodoksyjni Żydzi, muzułmanie czy żarliwi katolicy? Czy sam fakt, jak daleko posuwają się twórcy reklam, nie jest pośrednim dowodem na to, że chrześcijanie w Polsce dawno przestali być większością, której rynkowe zachowania mitygują agresję handlowców? Jeśli więc nie rynek, to co? Prawne zakazy? Dwa lata temu 16 intelektualistów, wśród nich Jerzy Axer, Juliusz Domański, Jarosław Gowin, Marcin Król, Ryszard Legutko i Stefan Wilkanowicz, podpisało list otwarty w sprawie kampanii reklamowej Plus GSM. Odwołując się do symboliki Bożego Narodzenia - hasłem „Dobra Nowina” - reklamowano wówczas możliwość okazyjnego zakupu telefonów komórkowych. List stanowił pierwszy i dotąd chyba jedyny tak znaczący przypadek przełamania milczenia wokół problemu instrumentalizacji wątków religijnych w reklamie. „Pragniemy przypomnieć - pisali autorzy listu - że dla większości Polaków Dobra Nowina (gr. euangelion) to objawiona przez Boga nauka, która nadaje sens całemu ich życiu. Również dla wielu niewierzących Dobra Nowina to symbol ożywiających naszą kulturę najwyższych wartości duchowych. Porównywanie treści, które niesie Ewangelia, z informacją o atrakcyjnej cenie telefonów komórkowych budzi niesmak i zażenowanie. (...) Mamy nadzieję, że w przyszłości, reklamując swoje towary, Plus GSM wykaże więcej taktu wobec wartości posiadających podstawowe znaczenie dla wielu ludzi w Polsce, wartości nieobojętnych dla polskiej kultury”. Czy nadzieja została spełniona? Czy to działanie miało sens? Chociaż list nigdy nie doczekał się oficjalnej odpowiedzi, to trzeba przyznać, że od tego czasu reklama firmy Plus GSM służyć może za wzór delikatności i umiaru. Zbieg okoliczności? A może właściwy sposób działania?

Tak się w Polsce stało, że chrześcijańscy publicyści częściej martwią się niebezpieczeństwem, jaki Kościół stanowi dla rynku, niż zagrożeniami, jakie Kościołowi przynosi rynek. Nie chcę teraz dyskutować o przyczynach tego stanu rzeczy. Skutek jest widoczny. Fakt, że zarówno głupcy, jak i wrogowie mogą zrobić ze świętego Mikołaja, co im się podoba, a religijne pieśni wykorzystywać jako podkład do telewizyjnych reklam, to jedna z wielu możliwych ilustracji obecnej sytuacji. Furda smak! Byle skocznie! Cóż z tego, że w środku adwentu! Czy rzeczywiście musimy się wstydzić swojego zakłopotania, gdy na dwa tygodnie przed świętami musimy słuchać „Lulajże, Jezuniu” w wersji pop? Czy sprzeciw wobec lekceważenia tego, co dla nas cenne, obnaża ukryte tęsknoty autorytarne? Powiedzmy wyraźnie - nie chodzi o prawną delegalizację złego smaku - ani to możliwe, ani słuszne - ale o nazywanie rzeczy po imieniu. Wrogie postawy dotyczą w Polsce nie tylko demokracji czy wolnego rynku - ale również chrześcijaństwa. Demokracja rynkowa przy wszystkich swoich zaletach nie jest Tysiącletnim Królestwem Chrystusa, jak się czasem wydaje liberalnym millenarystom. Spór ze zbawianym światem należy do natury obecności Kościoła w świecie. Nigdy nie było i nigdy nie będzie inaczej i dlatego ukrywanie konfliktów nie stanowi rozwiązania, lecz zamazanie problemu. Miłować przeciwników nie znaczy przecież twierdzić, że ich nie ma. A teraz propozycje. Namawiam przezacnych redaktorów „Tygodnika Powszechnego” i ich kolegów w innych mediach katolickich, by po każdym Bożym Narodzeniu poświęcili na swoich łamach trochę uwagi firmom, które w ich ocenie przekroczyły granice smaku i przyzwoitości. Dlaczego nie zdecydować się na przyznawanie Orderu Nietolerancji? Jestem pewien, że nominowanych zgłoszą czytelnicy. Nagrodę przyzna redakcja - co ważne - na rachunek własny, a nie w imieniu partii czy hierarchów, a więc w trybie, który jest poza wszelkim podejrzeniem. Świadectwo wierności wobec tego, co poniżane i wyszydzane, nie jest ani zamachem na demokrację, ani na wolność handlu. Któż ma je złożyć, jeśli nie katolicki tygodnik społeczno-kulturalny? Dla kogo ważniejsza jest jakość obecnych w kulturze chrześcijańskich symboli, niż dla dziennikarzy katolickich mediów? Wierzę, że katolicyzm otwarty nie musi być katolicyzmem ukrytym. Oczywiście, trzeba będzie trochę odwagi - zwłaszcza jeśli wśród nominowanych znajdą się potencjalni reklamodawcy. Tej jednak „Tygodnikowi” nie brakuje. Wbrew fatalistom ufam, że świętego Mikołaja można jeszcze obronić. Przecież w wigilijny wieczór zdarzają się cuda. (tekst z roku 2004)

Co roku przypominamy naszemu starszemu (w styczniu pięcioletniemu) synusiowi jak wygląda, skąd pochodzi i co robił św.Mikołaj. Nie wiem jednak, czy byłoby rozsądne pozbawianie go oglądania bajek gdzie występuje- jak go nazywamy- pomocnik św.Mikołaja. Trudno jest przekazać dziecku, a może inaczej, trudno jest nam rodzicom gdyż do końca nie wiemy jak mamy reagować na często widzianego już "listopadowego krasnala". Moje dziecko-mimo naszych starań- rozumie, że św.Mikołaj jest jakby pod dwiema postaciami. na krasnala mówi Mikołaj i na prawdziwego też, co nie jest dla nas zbytnio pocieszające. No cóż. W bajkach krasnal w przedszkolu krasnal naulicy i w sklepie krasnal, na reklamówkach na słodyczach- byle cieszyło oczy i "mówiło: kup mnie jestem taki sympatyczny, zdrowy, wypoczęty" i to jest to na co się chwytamy. Bo, czy naprawdę nikt z nas nigdy nie kupił czegoś z wizerunkiem krasnala. Najwyższy czas to zmienić a najlepiej zacząć od siebie. Jeśli to nam wyjdzie to popchnąć to dalej. Cieszę się, że ktoś się tym zajął i przypomona nam, że mimo wszystko warto się starać o prawdę. Niestety dzisiaj modne jest dawanie kiedy możemy usłyszeć dziękuję i się wywyższyć- ale nie dawaj "byle czego" bo cię zdepczą. Nie modne też jest cierpienie, bezinteresowność w tym wszystkim. Nie modne są kurze łapki Mikolaja i zmartwienie, które wyryte jest na twarzy. Kochani bądżmy sobą jak ŚW. MIKOŁAJ "idzmy ku niebu". (Ela Semirjak)


Święty Mikołaj i widmo tyranii

Dariusz Karłowicz W artykule opublikowanym na łamach świątecznego „Tygodnika Powszechnego” zaproponowałem, by redakcja przyznawała Order Nietolerancji. Kawalerami tego nie przynoszącego chwały wyróżnienia miałyby zostawać firmy, które - najdelikatniej mówiąc - przekroczyły granice dobrego smaku, instrumentalizując drogie chrześcijanom symbole religijne na potrzeby reklamy. Jestem głęboko przekonany, że większość takich dzieł nie jest nawet przewrotną prowokacją, lecz świadectwem głupoty krzewiącej się bujnie w łagodnym klimacie przyzwolenia na brak taktu i zwykłe chamstwo. Dlatego też pomysł niedobry, gdy zastosować go wobec Jerzego Urbana czy artystów umieszczających krucyfiks w urynie, może się okazać skutecznym remedium na ten wymiar wulgarności rynku, który dotyka nas na co dzień. Mechanizm jest bardzo prosty. Ilu prezesów dużych korporacji chciałoby zobaczyć siebie w roli kawalera orderu przypiętego im przez redakcję, której nawet najgłupszy krytyk nie może posądzić o religijny fanatyzm, ukryte ciągoty autorytarne czy chęć zamachu na wolność słowa? Wierzę, że roztropność redaktorów„Tygodnika” całkowicie oddala obawę ocen histerycznych i niesprawiedliwych - i co niezwykle istotne - może zbudować ważny punkt odniesienia na pozbawionym standardów forum. Czy jakiekolwiek medium zaryzykuje otwarty konflikt z reklamodawcami? Choć pisze się na ten temat niewiele, dobrze wiadomo, jak poważnym zagrożeniem dla wolności środków przekazu jest dyktat świata biznesu. Sprawa ta z pewnością nie dotyczy największych mediów w Polsce - to one ustalają warunki współpracy. Gorzej w wypadku tych mniejszych. Ich istnienie zależy od pieniędzy wpływających z kont przedsiębiorstw, które bez straty dla swoich interesów mogą reklamować się gdzie indziej. Znam przynajmniej dwa przykłady wycofania planowanych reklam w odwecie za umieszczenie informacji niekorzystnych dla wizerunku reklamodawców. Są to oczywiście rzeczy niemożliwe do udowodnienia (informację przekazano ustnie). Nikt nie wysyła pisma treści: „Z zemsty za umieszczenie przez redakcję artykułu o aferach w sponsorowanym przez nas klubie sportowym (czy naszym udziale w zbrodniach III Rzeszy), decydujemy, że nie zarobicie na nas ani złotówki”. Można wzruszyć ramionami i powiedzieć - tak jest na całym świecie. To prawda, problem jest dobrze znany - trudno połączyć cnotę i pieniądze. Dla redakcji „Tygodnika Powszechnego” może to nie być problem czysto teoretyczny, jak twierdzą ci, którzy w Warszawie przyjmują zakłady w sprawie powstania Orderu Nietolerancji. Mikołaj, Mróz i Klaus Tocząca się na łamach „Tygodnika” dyskusja, którą wywołały uwagi na temat użytku, jaki handel robi sobie z Bożego Narodzenia, przekonała mnie, że wiele osób dzieli ze mną zakłopotanie wobec agresywnej ofensywy handlu. Za ilustracje mojego artykułu - by nie powiedzieć: prywatne nominacje do orderu - posłużyły dwa przykłady. Pierwszy - sprzed dwóch lat - to reklama GSM Plus, w której obniżoną na czas adwentu cenę telefonów komórkowych nazwano „Dobrą Nowiną”, drugi to plakat firmy Aukcja.com., opatrzony hasłem: „Święty jest zajęty. Sam kup prezenty”, na którym św. Mikołaj goni roznegliżowaną pannę.

Niestety, polemiści nie zdecydowali się podjąć ani kwestii tych nominacji, ani ich kontekstu. Dyskusję zdominowała historia przemiany św. Mikołaja w sklepowego krasnoluda oraz przyczyn tej nieodwracalnej, jak podkreślano, metamorfozy. Choć nie mam wątpliwości, że świat pełen prawdziwych Mikołajów byłby piękniejszy od świata, w którym panoszy się natrętny subiekt z pomponem, to przecież nie jestem tak naiwny, by wierzyć w inne niż cudowne wyzwolenie Mikołaja z niewoli marketingu. Sprowadzenie dyskusji do kwestii św. Mikołaja sprawiło, że polemiści uciekli od trudnych pytań w stronę dowodu, że mamy do czynienia ze zwykłym qui pro quo, ponieważ Santa Klaus i biskup Mikołaj to dwie różne postacie - obywatele różnych światów, których dawne pokrewieństwo nie ma już dziś znaczenia. Skoro zaś nikt drogiego chrześcijanom świętego nie obraża, więc dusza chrześcijańska może się ze swego strapienia podźwignąć i na neutralnego światopoglądowo Mikołaja spojrzeć wesołym okiem. Cóż, trzeba powiedzieć, że w tej sprawie świat moich polemistów wydaje się zbyt pastelowy. Piotr Bakłażec, który w tym optymizmie przoduje, sądzi nawet, że „zarzut braku szacunku dla świętego Mikołaja jest konsekwencją nierozróżniania dwóch tradycji: religijnej i świeckiej”. Niestety, wbrew irenicznemu nastrojowi redaktora radiowej Trójki sprawa o której mowa, wydaje mi się dużo bardziej skomplikowana, nawet jeśli wziąć pod uwagę tylko podane wyżej nominacje. Granica między sacrum i profanum nie jest i nie będzie ostra, zwłaszcza w epoce postępującej sekularyzacji cywilizacji chrześcijańskiej. Zasada: „oddajmy świeckiemu, co świeckie (marketingowi, co marketingowe), a Bogu, co boskie”, nie wszędzie da się zastosować. Po pierwsze, nie ma tu strony, z którą można się na jakikolwiek podział umówić, i powiedzmy sobie wyraźnie - nawet gdyby była, to i tak na żaden podział wpływów by się nie zgodziła. Czy „zarzut braku szacunku” postawiony wobec hasła: „Nie będziesz miał dżinsów cudzych przede mną” również można zakwalifikować jako „konsekwencję nierozróżniania dwóch tradycji świeckiej i świętej”? Czy tak samo można potraktować hasło „Dobra Nowina”, które stało się przed dwu laty powodem protestu szesnastu intelektualistów? Przyznaję, że pocieszenia nie znalazłem również u jeszcze bodaj pogodniejszego Piotra Wosika, który umiejętnie łączy fatalizm z dobrym humorem. Dowodzi on, że Mikołaj wywodząc się ze świata chrześcijańskich symboli stał się DOBREM WSPÓLNYM, a więc jak pisze, „figurą ze świata kultury pop”, co całkowicie wyjaśnia, dlaczego biorą go na warsztat specjaliści odpowiedzialni za wzrost sprzedaży. Taka jest natura reklamy, że odwołuje się do znaków zrozumiałych w danej kulturze. Skąd zatem - dziwi się Piotr Wosik - niesmak i gdzie tu jakiekolwiek obrazoburstwo? Na uwagę zasługuje już tylko rozbawienie Piotra Wosika przemianą biskupa dobroczyńcy w podnieconego staruszka z plakatu. Czy autor „Mikołaja w kulturze pop” z podobnym rozbawieniem przyjmuje inne metamorfozy, trudno orzec. Przyznaję jednak, że z niepokojem myślę, że posługując się tym rozumowaniem można przekonywać, iż „DOBREM WSPÓLNYM- własnością społeczną, a więc figurą ze świata kultury pop ” są wszyscy bohaterowie Ewangelii, nie wyłączając Zbawiciela. Rozumowanie to nie tylko myli opis z jego oceną, ale procesowi erozji przydaje powagi nieodwracalnej konieczności - która wszelki bunt czyni naraz śmiesznym, niemądrym i bezcelowym.

Zresztą z poczuciem humoru Piotra Wosika mam jeszcze inny problem. Śmieszą go bowiem rzeczy zupełnie zaskakujące nawet dla ludzi hojnie obdarzonych zmysłem komizmu. „Reklama z Mikołajem goniącym skąpo ubraną niewiastę nie oburza - powiada Wosik - ale śmieszy. Śmieszy swą głupotą i nieudolnością. I nic więcej”. Cóż, w moim mniemaniu głupota i nieudolność „kalekiego pomysłu” - jak nazywa go autor - mogą wywołać liczne stany ducha, od brzydkiego triumfu przez zakłopotanie aż po współczucie. Ale rozbawienie? Śmiech z kaleki? Jeśli w kimś nieudolność wywołuje rozbawienie, a głupota śmiech „i nic więcej”, to ja szczerze współczuję. Powiedzieć to trzeba otwarcie. Rzecz polega właśnie na tym, iż Mikołaj goniący skąpo ubraną niewiastę nie śmieszy mnie ani w sposób, na który liczyli twórcy tego plakatu, ani też w ów szczególny sposób, w który śmieszy ona Piotra Wosika. Otóż nie śmieszy mnie ona w ogóle. A sądzę, że nie mnie jedynego. Zamach na wolność Pytanie, czy głośna dezaprobata redakcji „Tygodnika Powszechnego” wobec szczególnych przejawów złego smaku w wykorzystywaniu symboli religijnych w reklamie przekracza granice rozsądnego ryzyka, może się na pierwszy rzut oka wydać nieco zaskakujące. Tymczasem pan Jarosław Kamiński, którego zresztą, jak wyznaje „niepokoi inwazja kultury nadrogie (...) symbole religijne”, twierdzi stanowczo, że „od 'czarnej listy' czy 'medalu nietolerancji' już tylko (...) dwa kroki do postulatów jakiegoś administracyjnego ograniczenia ich (agencji reklamowych - przyp. autora) działalności”. Jako memento zaznacza też, że „w kraju posłów Nowiny-Konopczyny i Tomczaka lepiej z takimi inicjatywami dmuchać na zimne”. Przyznaję, że nie wiem, co należałoby zrobić, żeby ukoić lęki Jarosława Kamieńskiego, ponieważ w ogóle nie rozpoznaję rzeczywistości, o której mowa. Czy „w kraju posłów Nowiny-Konopczyny i Tomczaka” w ogóle wolno kogokolwiek krytykować, nie bojąc się autorytarnego pożaru? Doprawdy nie wiem, gdzie sprawy mają się tak czarno, ale mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że w moim kraju szansa na to, żeby ktokolwiek uchwalił ustawę ograniczającą działanie agencji reklamowych w wyniku redakcyjnego tekstu „Tygodnika Powszechnego” jest niezbyt prawdopodobna. Obawiam się, że równie dobrze można by napisać, iż opublikowanie przez „Tygodnik” krytycznych wobec Episkopatu artykułów Romana Graczyka - w kraju pani profesor Barbary Stanosz - może skończyć się reaktywowaniem Departamentu IV MSW do zwalczania Kościoła katolickiego (oczywiście pod kierownictwem Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka). Rzecz jest godna uwagi, ponieważ jak widać odnosi się już nawet nie do treści, ale do samej możliwości publicznego wyrażenia dezaprobaty w sprawach moralnych i estetycznych. Paradoksalnie wszyscy obrońcy głupich reklam zapewniali gorąco, że ich nie lubią. Skąd więc ten osobliwy masochizm? Dlaczego współczesny inteligent sięga za pióro po to, by bronić tego właśnie, czego nie lubi? Co czyni go - wbrew jak twierdzi własnym upodobaniom - stróżem złego smaku? Skąd poświęcenie, które sprawia, że choć jego poczucie dobrego smaku „codziennie wystawiane jest na próbę przez rozmaite wytwory kultury masowej”, to jak deklaruje z dziarską nutą w głosie „jakoś nauczyłem się z tym żyć”. Skąd ów moralny patos, który sprawia, że mimo duchowego dyskomfortu inteligent kryje swój niesmak i - jak podkreśla z dumą - nie domaga się, „by inni ludzie podzielali moje opinie, przyjmowali moje obyczaje, szanowali ważne dla mnie wartości”. Otóż sądzę, że idzie o pewien rodzaj liberalnej teodycei, która przyjmuje parareligijną przesłankę, iż żyjemy na najlepszym ze światów. Osoby zarażone tym zabobonem sądzą, że pewne - niemiłe im zresztą zjawiska - stanowią systemowy komponent ładu, którego naczelną wartością jest wolność. Na pytanie: unde malum? liberalna (z przeproszeniem ojców liberalizmu) teodycea głosi, że całe zło (w tym zły smak) jest ceną, którą płacimy za wolność.

Ręka podniesiona na objawy złego smaku jest ręką podniesioną na wartość najwyższą. Powiedzcie państwo coś przykrego o jakości programów prywatnych telewizji, głupiej reklamie czy o przemyśle porno, a natychmiast odezwą się głosy przestrzegające przed zamachem na wolność. Czy to przesada? Jeśli krytyka niesmacznego plakatu wystarczy, żeby surowy głos liberalnych Katonów groził straszną wizją posłanki Nowiny-Konopczyny w roli dyktatora zamykającego agencje reklamowe (to się nazywa katecheza strachu), to sprawy zaszły daleko. A niech jeszcze- co nie daj Boże - będzie to krytyka publiczna i zbiorowa (np. Order Nietolerancji przyznawany przez prasę katolicką), to zostaną wytoczone najcięższe działa (włącznie z posłem Tomczakiem). Przyznaję, że sytuację, zamiast której intelektualiści zamiast bronić Szekspira, Homera czy Dantego (którzy nie mają się ostatnio zbyt dobrze), zajmująsię obroną hard porno, disco polo i głupich reklam, uważam za wyjątkowo przygnębiającą. Czy odwracalną? List Piotra Kamińskiego skłania do sceptycyzmu w tej sprawie. Jak widać, działa to jak odruch kolanowy -reakcja następuje bez względu na okoliczności i bez udziału rozumu. Ten odruch doskonale ilustruje niezastąpiony Piotr Bakłażec. Cóż, że handlowcy i spece od marketingu - pisze przenikliwy redaktor - „w swych komercyjnych zapędach naruszają dobry gust? (...) społeczeństwo otwarte, jeśli nie chce łamać zasad, którym deklaruje wierność, daje swobodę wyrażania gustów nie tylko subtelnych i wyrafinowanych”. Panie Piotrze, co ma piernik do wiatraka? W czym publiczny sprzeciw wobec złego smaku grozi regułom społeczeństwa otwartego, którego z takim patosem pan broni? Siła demokratycznego społeczeństwa polega na tym, że szanując „swobodę wyrażania gustów” pozwala na dyskusję, że broniąc wolności wyrażania opinii dopuszcza ich bezlitosną krytykę - nie beznadziei, zresztą, iż w tym procesie wyłonią się najlepsze i najmądrzejsze. Niech się pan nie boi - ktoś źle pana poinformował. Jeśli w demokratycznym państwie prawa komuś doskwiera gust reklamodawców, to może im pan przyłożyć i to publicznie. To zgodne z zasadami. Śmiało. Nie musi pan cierpieć w milczeniu. Może zresztą wówczas zniknie obecny w pańskim rozumowaniu brak symetrii. Z trudnych do wyjaśnienia przyczyn opinie wyrażane przez katolików stanowią dla pana przykład brzydkiego nakłaniania świata, by podzielał ich uczucia, a praktyki agencji reklamowych są od tego zarzutu wolne. Dlaczego redaktor Trójki pozwala dać wyraz swojemu stosunkowi do Mikołaja agencjom, a zakazuje go „Tygodnikowi”, jest dla mnie tajemnicą nie do przeniknięcia. I jeszcze jedno. Piotr Bakłażec myli się również sądząc, że smak zakazuje nakłaniania innych do przyjęcia własnych przekonań. Rzecz jasna, wykluczyć trzeba sytuację, gdy nakłanianie łączy się z narzucaniem poglądów siłą. Mam nadzieję, że mówiąc: „nie domagam się, by inni ludzie podzielali moje opinie”, nie myśli pan jednak o opiniach na temat rasizmu, pogardy dla ludzkiej godności, wolności słowa, antysemityzmu, wolności praktyk religijnych, stosowania tortur i setek innych przekonań które - jak panu pewnie wiadomo - nie są powszechnie szanowane i przyjmowane. Mam nadzieję, że pańska definicja dobrego smaku jest po prostu odrobinę nieprecyzyjna. Co robić? Jak się chronić, by fala sekularyzacji nie zalała i tego, co najcenniejsze? Czy w ogóle należy się bronić, a zwłaszcza bronić publicznie? A czy świadectwo może być inne niż publiczne? Antyświadectwo ma wiele postaci - gdy dawane jest wartościom nieistotnym, gdy przyjmuje formę, która zadaje kłam bronionym wartościom (ucho Malchusa), gdy z zaparcia się czyni cnotę, np. w imię neutralności publicznego forum. Co powinni robić chrześcijanie? Stefan Wilkanowicz odpowiada mądrze - należy robić to, co zwykle - dawać świadectwo. Ponad wszelką wątpliwość jedną z jego form jest pójście drogą biskupa Mikołaja. Czy inną, nie mniej ważną, nie jest odwaga powiedzenia „nie zgadzamy się”? Odpowiedź pozostawiam redakcji. Fragment książki: Koniec snu Konstantyna. Szkice z życia codziennego idei

Jęzor na Świętego Mikołaja

Renata Kałużna (Opiekun 9.01.2000/8) Czerwony płaszcz i czapka obszyta białym futerkiem, długa, siwa broda, duży brzuch i wielki worek z prezentami. Kto z nas nie zna tej osoby. Jedni nazywają go Dziadkiem Mrozem, inni Gwiazdorem, a ostatnio jest Św. Mikołajem. Jego hojne serce towarzyszy nam od najmłodszych lat. Jednym przynosi bardzo drogie, wyszukane prezenty, dla innych zostawia pod choinką drobne, ale wymarzone upominki. Mijający czas świąteczny jak co roku pełen był Świętych Mikołajów. Spotykaliśmy ich w supermarketach, gdzie pracowali jako hostessy (nawet „niektórzy” z nich mieli kozaczki na szpilkach). Całe tłumy Mikołajów dreptało przed sklepami, jako ruchoma witryna sklepowa, zapraszając do zakupów. Jedni rozdawali cukierki, inni rozmawiali z dziećmi, jeszcze inni rozdawali ulotki reklamowe. Mnie jednak poruszyło dość przerażające potraktowanie św. Mikołaja w reklamie telewizyjnej. Jest świąteczny nastrój, świecą choinki, pada śnieg, słychać kolędę, dzwoneczki, ludzie idą ulicą i nagle dziecko kopie w kostkę stojącego przed sklepem św. Mikołaja! Z zainteresowaniem śledzę dalsze losy Starszego Pana. Matka dziecka pokazuje mu język! Okazuje się, że tym zachowaniem wyrażają swoją niechęć dla prezentów. Wchodzą do sklepu i sami kupują upragniony prezent Z zadowoleniem odchodzą spoglądając z wyrzutem na winowajcę. Tak oto Dobroduszny Pan zostaje poniżony, a wraz z nim cała nasza mikołajowa tradycja. Jak wytłumaczyć dziecku, które szczęśliwe, wierzyło w św. Mikołaja i pisało listy z długim spisem upominków pod choinkę, że Mikołajów trzeba szanować, a nie należy kopać i pokazywać mu język. Nawet, jeśli nasza pociecha nie otrzyma upragnionej zabawki, to powinna uczyć się bezinteresownej wdzięczności za sprawy ważniejsze od materialnych. Nie tylko takie obrazki zakłóciły mój świąteczny nastrój. Na ulicach pojawiły się bilbordy reklamujące wyroby tytoniowe: piękna kobieta, ubrana w symboliczny strój mikołajowy (czerwone, bardzo krótkie szorty, płaszczyk z głębokim dekoldem i czapeczkę) trzyma w ręku papierosa. Towarzyszy jej przystojny mężczyzna z papierosem w dłoni. A wszystko na tle świątecznego nastroju rozświetlonych choinek. Nie wątpię, że twórca tej reklamy tak właśnie wyobrażał sobie „Panią Mikołajową”, ale według mnie przesadził! Tak oto załamuje się tradycja św. Mikołaja. Wszakże jego pierwowzór wsławił się dobrocią i miłością w stosunku do innych ludzi. A tutaj taka niewdzięczność! Prezenty już rozpakowane, jednych cieszą bardziej, innych mniej, ale wierzcie mi: św. Mikołaj zrobił wszystko, abyśmy byli zadowoleni. Reszta zależy od naszych wymagań i umiejętności bycia wdzięcznym za każde dobro nam wyświadczone.

Falstart świętych(?) Mikołajów

ks. Janusz Giera Czasem już w połowie listopada można zaobserwować dziwne zjawisko. Jeszcze nie grudzień, jeszcze nawet adwent się nie zaczął, a już na wystawach sklepów pojawiają się choinki. Wraz z nimi zaczynają uśmiechać się do przechodniów bombki, błyszczą pysznie łańcuchy. Wśród tego wszystkiego pojawiają się najrozmaitsze ozdoby na stół, do domu, do ogrodu. Wszystko po to, by się nam lepiej świętowało! Powoli, najpierw nieśmiało, później coraz głośniej rozśpiewują się głośniki... kolędami. I wreszcie w ten kolorowy, przedświąteczny (hm, hm, na pewno „przedświąteczny”?) krajobraz wkracza święty Mikołaj! A raczej cała armia świętych Mikołajów. Tak właściwie to mają oni ze swoim pierwowzorem tyle wspólnego, co ja z królową angielską, tylko nazwa pozostała. Strój na tych, hm, świętych trochę dziwny. Wszak święty Mikołaj był biskupem. W takim razie, gdzież podziała się jego infuła (czyli biskupie nakrycie głowy), gdzież jest jego pastorał (czyli biskupia laska), gdzież wreszcie podział się jego płaszcz? Wszystko to zostało zastąpione przez strój krasnala z amerykańskich kreskówek! Dlaczego się „czepiam” świętych Mikołajów, których dalej będę już nazywał Krasnalami? Ano z tego powodu, że są to po prostu „mózgojady”. Całe to przedświąteczne zamieszenie, które zaczyna się tuż po Wszystkich Świętych, tak naprawdę nie ma nic wspólnego ze świętami Bożego Narodzenia. Jest to doskonale zorganizowany, zakrojony na szeroką skalę skok na nasze kieszenie! Sztuczne choinki, coraz to piękniejsze, wabią świeżością. Błyskotki w „modnych” kolorach każą zapomnieć o tym, że w domu jest już ich kilkanaście kartoników. No a jak tu nie mieć lepszych ozdób do ogrodu, niż sąsiedzi? I wreszcie Krasnale! Pełno ich wszędzie: w telewizji, w sklepach (zwłaszcza wielkich), na chodnikach przed sklepami. Krasnale to po prostu naganiacze! Gdyby ktoś „zapomniał” o zakupach, to oni skutecznie „przypomną”. Bardzo skutecznie. Powie ktoś: A co w tym wszystkim złego? Z punktu widzenia handlowego – nic. Wręcz przeciwnie. Kłopot w tym, że pretekstem do całej tej działalności jest jedno z największych świąt chrześcijańskich. Tylko pretekstem, niestety. Widać bardzo wyraźnie, jak działa tu stara zasada: „murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść”. Kiedy pojawiają się kolędy w telewizji, w radiu, w głośnikach sklepowych? Czasem nawet już w listopadzie! A rola ich jest jednoznaczna. Mają przypominać. Tylko, że nie o świętach, ale o zakupach, które ponoć przy okazji świąt są niezbędne. Skoro tylko minie wigilia i pierwsze święto, kolęd nie uświadczy się ani w mediach, ani w sklepach. A przecież wtedy dopiero jest ich czas! Walka o klienta, konkurencja, chęć osiągnięcia dużych zysków sprawiają, że wielu ludzi zastosuje każdy chwyt, byleby tylko osiągnąć sukces. Czasem dzieje się to na krawędzi świętokradztwa. A przynajmniej – tworzenia karykatury wydarzeń religijnych. Nie dajmy się zwariować! Dla wierzącego człowieka przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia to przede wszystkim proces duchowy. To starania o pogłębienie wiary. To nawrócenie poprzez dobre wykorzystanie sakramentu pokuty i pojednania. To modlitwa z Matką Bożą – Roraty, rekolekcje. Wszystko inne to dodatki. Miłe, sympatyczne, nawet pożądane. Ale tylko dodatki. Można świętować przy sztucznej choince, kupionej nawet piętnaście lat temu. I bez ozdób w ogrodzie. Ale nie da się świętować naprawdę bez oczyszczenia z grzechów, bez pogłębienia wiary, bez starań o trochę więcej niż zwykle życzliwości wobec bliźniego. Nie dajmy się oszukiwać Krasnalom i ich mocodawcom! Niech prawdziwy święty Mikołaj będzie dla nas nauczycielem wrażliwości na potrzeby innych. A zamiast biegania po kolejne świecidełka poświęćmy trochę więcej czasu na modlitwę i dobre przygotowanie do spowiedzi. P.S. Tekst został zamieszczony w dwutygodniku diecezji kaliskiej „Opiekun” w roku 2001.

Ostrzeżenie!

Michał Rogoziński Prawdę mówiąc zapoznawszy się z założeniami akcji walki z komercjalizacją Św. Mikołaja, wzruszyłem ramionami: Dawid porwał się na walkę z pop kulturowymi mitami marketingowej reklamy, wiatraki poszły w ruch, przy wyraźnej zastępczości tematu. Polska ma trochę inne problemy w tej chwili. Nie skorzystaliśmy z nadarzających się okazji do wysadzenia z politycznego siodła układu kolesiów, pilnujących pokątnych interesów, no to mamy teraz na własne życzenia świat permanentnej walki ideologicznej z Kościołem wszelkimi sposobami oraz wykorzystywanie władzy politycznej do całkowitego zdestabilizowania społeczeństwa. Ideologicznych działań legislacyjnych nie da się określić inaczej, jak wypowiedzeniem wojny społeczeństwu poprzez niszczenie rodziny, uderzanie w najmłodszych oraz seksualne molestowanie stosownymi ustawami całego społeczeństwa. Terror mniejszości, która podstępem dorwała się do władzy nad ogłupiałym katolickim społeczeństwem i teraz rządzi, i dzieli. Mikołaj, cóż, przywędrowało to to ze Stanów, wsparte ogromnymi pieniędzmi bezideologicznego lobby, (pieniądz nie śmierdzi), więc śmiesznym byłoby oczekiwanie, ze Polska pozostanie samotną wyspą, na której: „Oferta ZRĘBu” zawsze będzie na czasie. Przekonałem się jednak, że nie mamy wyjścia, wbrew pozorom mamy do czynienia z walką jak najbardziej ideologiczną i świadomą, wspartą ogromnymi pieniędzmi, walką z chrześcijańską Dobra Nowiną. I choć nie budzi mojego zachwytu sama akcja, to nie mam innego wyjścia, muszę ją poprzeć. W ramach tego poparcia chciałbym ostrzec rodziców przed filmem, który ostatnio zagościł na ekranach polskich kin. Film nosi tytuł „Ekspres Polarny” i jest popisem istnych fajerwerków komputerowej animacji, wydawałoby się, odwołującym się do tradycyjnych wartości. Właściwie należałoby o nim napisać w samych superlatywach. Fabuła sprowadza się do tego, że mały chłopczyk wyrasta z mitu Św. Mikołaja. I jest to bardzo przykre rozstanie z ideałami i marzeniami dzieciństwa. Warto mieć marzenia, trzeba wierzyć w Św. Mikołaja. Ta wiara, te marzenia nadają życiu sens, sprawiają, że zaczynamy dostrzegać to, co niewidzialne dla oczu, a co jest najważniejsze. Nie wiadomo, we śnie czy na jawie, chłopczyk trafia wraz z sobie podobnymi dziećmi do Ekspresu Polarnego, który powiezie ich na Biegun Północny. W tej nieprawdopodobnej podróży, pełnej fantastycznych przygód i będącej popisem animacji komputerowej, w której świat wyczarowany na ekranie wydaje się prawdziwszy od realnego, a gra animowanych postaci lepsza od ich żywych odpowiedników, tak, że widz zastanawia się, czy to prawdziwi, czy animowani aktorzy i jaki jest sens opłacania milionowych gaż aktorskich, skoro postacie wyimaginowane na ekranie grają lepiej, więcej mogą i pracują za darmo, spotyka kolegów i koleżanki, którzy stają się jego przyjaciółmi, a ta przyjaźń wytrzymuje rozmaite próby, którym jest poddawana, wymaga przezwyciężenia własnych ograniczeń i uczy odwagi w niesieniu pomocy innym. Podróż uczy też otwarcia się na inne światy, zwykle niedostępne i zamknięte, a w których żyją dzieci, którym się nic nie należy, które nie wiedzą, co to miłość i świąteczna choinka, które zaznały tylko biedy i upokorzeń. To wszystko w atmosferze nieprawdopodobnej przygody i bajecznych sceneriach, w podróży zapierającej dech w piersiach. Ponieważ wiemy, dokąd zmierza Ekspres, wiemy też jak się zakończy cała historia. Nie może wydarzyć się nic złego, wszystkie trudności zostaną przezwyciężone, a nad wszystkimi czuwa Anioł Stróż. Jest to niewątpliwie najciekawsza postać w całym filmie, wieczny podróżnik na gapę na dachu pociągu, obieżyświat, o niekonwencjonalnym wyglądzie i niekonwencjonalnych zachowaniach, bardziej przypominający traperów z książek Jacka Londona. Zawsze wyciągający we właściwym momencie pomocną dłoń i rozpływający się w śnieżycy niczym zorza polarna.

Jednak chciałbym gorąco odradzić chrześcijańskim rodzicom obejrzenie tego filmu wraz ze swoimi pociechami, chyba ze potrafią zdobyć się na wyjście z kina w chwili, gdy Ekspres Polarny dojeżdża do Bieguna Północnego. Porównywałem biegunowe królestwo z wcześniejszymi jego wersjami z kinowych opowieści o Rudolfie, reniferze ze świecącym noskiem, gdzie Mikołaj wraz ze swoją grubą żoną stanowi zarząd fabryki zabawek, która raz w roku pozbywa się kłopotu nadprodukcji „uszczęśliwiając” w ten sposób dzieci. Jednak to, co zobaczyłem, zaszokowało mnie, choć znaki ostrzegawcze autorzy filmu ustawili już wcześniej, jak w scenie z przegnaniem stada reniferów zagradzającego drogę Ekspresowi, stanowiącej przedsmak tego, co nas czeka w centralnym miejscu Bieguna Północnego. Jak wygląda Biegun Północny, królestwo Św. Mikołaja i przedsionek nieba? Nie chciałbym się na nim znaleźć za żadne pieniądze! Wjeżdżamy wraz z bohaterami do upiornie opustoszałego, choć świątecznie wystrojonego miasteczka, przypominającego XIX w. Anglię z filmów grozy. Na centralnym placu odbywa się, no właśnie co? Wiec armii obrzydliwych pokracznych gnomów, karłów, które cały rok produkują zabawki, by się ich teraz, w święto gwiazdki wreszcie pozbyć. Właściwie zabawki są tu nieistotne, a nawet odrażające. Szczęście, prawdziwie przeżyte święto gwiazdki polega na tym, że się otrzymuje prezent od Mikołaja. Jego otrzymanie jest synonimem świątecznego szczęścia, a pozbycie się zapasów powodem do radości falującej na centralnym placu armii ubranych na czerwono, gnomów. System rozdziału zabawek znamy dokładnie z powieści Orwella. Gnomy Wielkiego Brata, kontrolują całe życie swoich podopiecznych na ekranach telewizorów, odsyłając dzieci na podstawie arbitralnych decyzji na ławkę kar, lub udzielających im łaskawego odpuszczenia win. Ten świat zmechanizowanego szczęścia, z Placem Św. Piotra wypełnionym wiwatującymi gnomami stanowi pop kulturową parodię audiencji generalnych. Kiedy wreszcie pojawia się Mikołaj i dopełnia obrzędu wręczenia pierwszego prezentu szczęśliwemu wybrańcowi, wybucha euforii „radości”, którą można przyrównać tylko z paradą miłości odbywającą się w scenerii watykańskiej Bazyliki Świętego Piotra. Dostrzec można gwiazdy pop kultury łącznie z Nickiem Jaggerem. Święto gwiazdki dopełniło się, doroczna „Parada Miłości” odbyła, Ekspres może rozwieźć dzieci do domów. Wprawdzie w polskiej wersji językowej Mikołaj wyjaśnia, że.... jest symbolem Bożego Narodzenia (!!!) (nareszcie wiemy kto był zaginionym czwartym królem, wątpię by było to poprawne tłumaczenie wersji angielskiej), ale są to puste słowa, wyprane z wszelkiego znaczenia. Jakie jest poprawne politycznie przesłanie filmu? Nie ma żadnego, poza wyświechtanymi i niezgodnymi z tym, co obserwowaliśmy na ekranie banałami. Warto mieć marzenia, warto wierzyć w święto gwiazdki i w Mikołaja, bo komuś trzeba opchnąć wór prezentów, których otrzymanie, a właściwie bardziej sposób, w jaki je otrzymujemy warunkuje szczęście dziecka i szczęśliwie przeżyte gwiazdkowe święta. Pudełko od Mikołaja, z wszystko jedno jaką zawartością, jest prawdziwą Dobrą Nowiną dla każdego dziecka. Do tego tandetna muzyka, której jedynym celem jest stworzenie „świątecznej” atmosfery i wzruszenie widza, żywcem przypomina mi kolędy, które usłyszałem ze dwa lata temu, gdy wybrałem się do supermarketu, by w dzień zaduszny dokupić zniczy. Niestety były tylko bombki i choinki. Po zakończeniu filmu o niezaprzeczalnej wyższości świeckości świąt gwiazdki (zapala się o północy) nad świętami Bożego Narodzenia, mam potężną wątpliwość: Czy oglądałem podróż Harrego Pottera do piekieł, i czy niezwykły mieszkaniec dachu Ekspresu był diabłem w przebraniu? Wygląda w każdym razie na to, że Boże Narodzenie, powinniśmy również w ramach politycznej poprawności oddać gejom i lesbijkom, a oni je zagospodarują razem z nie świętym Mikołajem, dobrze się przy tym troszcząc o nasze dzieci. Tandeta! Taka sama jak w naszym sejmie i senacie. A won mi stąd! Tam gdzie wasze miejsce – na śmietnik historii. Ręce precz od Świętego Mikołaja i Bożego Narodzenia, bo będę obcinać! To, że macie pieniądze, to jeszcze nie wszystko. Poza wymienionymi wyżej uwagami, ten film nakręcił ktoś, kto nie lubi dzieci, natomiast chce na nich zbić za wszelką cenę kasę. Ten motyw, kasy już przewijał się w wypowiedziach uczestników Państwa dyskusji. Czy zdobywanie kasy w każdy sposób i za wszelką cenę jest godziwe? Można się prostytuować, powiedzmy, że to prywatna sprawa, ale żyć z okradania dzieci i nas wszystkich z tego co dobre i piękne? (tekst z roku 2004)

List Ks. Biskupa Ignacego Jeża do dzieci na św. Mikołaja AD 2004

(do odczytania w kościołach na mszach dla dzieci, do publikacji w prasie, do kolportażu w szkołach i przedszkolach) Drogie Dzieci! Moi mali bracia i siostry! Idą Święta. Ukochane święta wszystkich dzieci, dużych i małych. Ja choć mam już więcej niż 9 lat, to czuję się juniorem. Niech dorośli mówią, co chcą, lecz ponieważ w niebie mamy Mamę, to możemy przez całe życie starać się być Jej dziećmi. Cały Adwent o Niej opowiada a szczególnie dzień 8 grudnia. Wszyscy też codziennie powtarzamy: „Ojcze nasz”, gdy rozmawiamy z Bogiem. Mój list jednak chcę poświęcić najważniejszemu Dziecku tych Świąt i Jego przyjaciołom, nie tylko tym z Betlejem. Postanowiłem napisać wam o św. Mikołaju. Ten biskup z tureckiego dziś miasta Mira nazywany jest czasem cudotwórcą i pomocnikiem w potrzebie. Kiedy byłem mały, przychodził przed Bożym Narodzeniem, uczył nas przyjaźni z Jezusem i dobroci dla innych. Kiedyś w katedrze koszalińskiej, gdy w procesji wracaliśmy do zakrystii po Mszy świętej, pewien chłopczyk krzyknął: „O, św. Mikołaj!” Ucieszyłem się takim pozdrowieniem, lecz za chwile malec dodał: „Ale dlaczego bez brody...?” Zastanawiałem się, co to za historia z tą brodą, kiedy wpadł mi w ręce taki wierszyk: Mikołaju, Mikołaju, Wszystkie dzieci cię kochają! Nie dlatego, żeś bogaty, Lecz po prostu: boś brodaty. W twojej brodzie uśmiech skryty; W sercu kryjesz dar modlitwy. Naucz nas twojej dobroci- Ona Święta nam ozłoci. Idźmy razem do Betlejem, Wszystkie dzieci z Mikołajem! Tam Jezusek w żłóbku leży; Z Nim osiołek, wół i jeżyk. Polubiłem tę rymowankę (a najbardziej trzecią zwrotkę) i mam nadzieję, że kiedyś stanie się taką adwentową kolędą. Szkoda przecież, że tyle mówi się o Mikołaju w sklepach a nie umiemy o nim śpiewać w kościołach. No właśnie, mali przyjaciele, co z tą brodą biskupa Mikołaja? Nie mówię tu o znajomym krasnalu z fińskich bajek, któremu też dano to imię. Idzie mi o tajemnicę brody świętego z Miry. ”Kryje uśmiech i modlitwę.” Mikołaj to człowiek uśmiechniętej modlitwy... Jakże chcę was prosić, byście pamiętały o modlitwie za waszych kolegów i koleżanki na całym świecie. A szczególnie za tych mieszkających w Ojczyźnie Jezusa i w sąsiednich krajach. Tam jest teraz bardzo niespokojnie. Kiedy będziecie śpiewać z aniołami: „Chwała na wysokości Bogu a na ziemi pokój ludziom”, proście o pokój dla dzieci w Betlejem. Dla dzieci żydowskich, muzułmańskich i chrześcijańskich: szalom, salam, pax. Tylko nie mówcie mi, że nie macie czasu na modlitwę. Może lepiej wyłączyć wcześniej telewizor i komputer. Dajcie szansę także rodzicom, by zauważyli z wami, że już jest Adwent. Nie przegapcie zaproszenia św. Mikołaja, tego prawdziwego. Nie prześpijcie jego przyjścia. On was nauczy jego dobroci polegającej na dzieleniu się różnymi sprawami z tymi, którzy są w potrzebie. W tym roku nie czekajcie na prezenty od Mikołaja. Przygotujcie coś od siebie, by stawać się małymi Mikołajami. I nie bójcie się, że od tego urosną wam brody... Nie, nie. Urosną wam wielkie, uśmiechnięte serca. Mój młodszy Przyjaciel z Watykanu (znacie go, Papież Jan Paweł jest naprawdę moim młodszym Przyjacielem!) zaprosił młodych ludzi w przyszłym roku na pielgrzymkę śladami betlejemskich królów. Celem tej duchowej wędrówki ma być pokłon przed maleńkim Jezusem. Ja zapraszam was już teraz do drogi ze św. Mikołajem. Nauczycie się gromadzić bogactwa przez rozdawanie. A wszystko zaczyna się od modlitwy: „Cóż Ci, Jezu, damy za Twych łask strumienie?” Życzę wam wszystkim wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Do zobaczenia w drodze. Poznamy się po radości na twarzach. Wasz Biskup Ignacy Jeż Kawaler Orderu Uśmiechu

Dzień dobry, Chciałbym bronić odrobinę tego 'hollywodzkiego krasnala', gdyż on nie jest Św. Mikołajem, w każdym razie Amerykanie nie uważają go za świętego. To jest wina polskiego tłumaczenia, że wszystkie te postaci są przetłumaczone na nazwę Św. Mikołaja. W oryginale jest najczęściej Father Christmas, Santa Claus, czasem Kriss Kringle ( w kulturach anglojęzycznych) oraz np. Kerstman ( np. w Holandii). Polacy, którzy robią tłumaczenie zamieniają to zawsze na Św. Mikołaja, co jest poważnym błędem merytorycznym. Określenie Santa Claus, który jak podaje nawet słownik oxfordzki, przynosi prezenty w Boże Narodzenie, wchodząc przez komin. Słowo 'santa' nie oznacza świętego. OK, oznacza 'świętą' po hiszpańsku, ale idąc dalej mielibyśmy Swiętą Klausa, nonsens językowy. Czyli trzeba przyjąć, że jest to raczej "Świętoszkowaty-mający coś wspólnego ze świętym Klaus". Poza tym w kulturze anglojęzycznej istnieje postać St Nicholas, co właśnie oznacza Św. Mikołaja. Czyli wyraźnie mają dwie postaci. 'Anglojęzyczni' nie obchodzą tzw. 'Mikołajków' poza niektórymi regionami. W kulturach niemieckiej, holenderskiej, belgijskiej(mówię o nich, gdyż mieszkałem długo w Holandii blisko granicy niemieckiej) jest Św. Mikołaj (po niderlandzku Sinterklaas, Sinter Klaas), który rozdaje prezenty 6 grudnia i jest ubrany jak biskup. Towarzyszy mu Czarny Piotruś (Zwaarte Pit). U nas w Polsce 6 grudnia łazi przerośnięty krasnal, co jest znowu błędem. I tu raczej trzeba mieć pretensje do naszych, niedouczonych tłumaczy języków obcych oraz telewizji, mediów generalnie oraz dziennikarzy, a nie do kultury amerykańskiej, czy Zachodniej Europy. Dwie postaci zlały się w jedną, brakuje tylko Dziadka Mroza i Śnieżynki. Uważam, że należy je rozdzielić dla naszego wspólnego zdrowia. Należałoby wyjaśnić nie tylko kim jest Św. Mikołaj, co już robicie w swojej akcji, ale i również kim jest ten 'przerośnięty krasnal'. Informacja powinna być pełna, aby została zrozumiana przez ludzi. Nie wiem dlaczego nie poproszono językoznawców, kulturoznawców, aby pomogli ten problem rozwikłać. Serdeczne Pozdrowienia Filip Sobanski (vel Phil Sobansky) artysta malarz-grafik, rysownik komiksów, a także zawodowy tlumacz j.angielskiego i niderlandzkiego

W mieście świetego Mikołaja

Alicja Wysocka Choć wszystko co napisano o jego życiu i działalności pochodzi z pięknych legend lub z biografii innych postaci, to jednak badacze nie mają wątpliwości, że istniał naprawdę. Jednym z dowodów na to jest fakt, iż w regionie, w którym żył, czyli w Lycji w południowo-zachodniej Azji Mniejszej (dzisiejsza Turcja) w wieku V i VI bardzo często nadawano chłopcom jego imię. To zjawisko zupełnie niespotykane gdzie indziej. Zdaniem ks. prof. Józefa Naumowicza z UKSW, oznacza to, że musiał żyć wielki święty, niesłychanie czczony w tym regionie. Źródła historyczne są zgodne, że św. Mikołaj żył na przełomie III i IV wieku w południowej części Azji Mniejszej, w prowincji zwanej Lycją i był tam biskupem w pierwszej połowie IV wieku, w mieście którego historyczna nazwa brzmi Myra, a dziś jest to miejscowość Demre w Turcji, położona bardzo blisko Morza Śródziemnego. Jest to starożytne miasto (dzisiaj raczej miasteczko) z ruinami bazyliki pw. św. Mikołaja, niezwykłymi grobowcami wykutymi w skale (wiele ma widoczne krzyże nad wejściem) oraz ogromnym amfiteatrem rzymskim. Pierwszy kościół ku czci św. Mikołaja istniał tu już w VI w. (podobnie w Konstantynopolu, czyli dzisiejszym Stambule). Był wielokrotnie niszczony i odbudowywany. To, co możemy zobaczyć obecnie, to odkopane z piasku ruiny budowli z XI wieku. Polecenie odnalezienia i restauracji kościoła w Myrze wydał w połowie XIX stulecia car Mikołaj I, który wysłał specjalną ekspedycję i wykupił ziemię wokół świątyni. Po kilku latach wydobyto piasek zalegający na głębokość 8 m i archeologom ukazała się piękna starożytna budowla z freskami, mozaikami i grobem świętego. Nie było tam jednak jego relikwii, które zostały wywiezione w 1087 r. przez chrześcijańskich żeglarzy do Bari we Włoszech. W tym czasie bowiem Myra należała już do muzułmańskich Turków. Grób, który teraz można oglądać w kościele, nie jest autentyczny, prawdopodobnie zrekonstruowali go Rosjanie, którzy odnowili też inne dawne elementy budowli. Jako dowód swojej troski pozostawili też napis na łuku portalu „Odnowiony dzięki gorliwości Rosjan w 1853 roku”. Do Myry przybywają liczne grupy turystów, nawet zimą. Najwięcej jest Rosjan i prawosławnych, dla nich sympatyczny Arab sprzedaje w pięknych woreczkach ziemię świętą z Myry. Wstęp do kościoła jest dość drogi - kosztuje prawie 4 dolary (płatne tylko w tureckich milionach). W Myrze, kiedyś chrześcijańskim mieście, nie ma już wspólnoty wyznawców Chrystusa. Ostatni przedstawiciele zostali wysiedleni po wojnie turecko-greckiej w 1922 r. Dziś nad miasteczkiem góruje minaret. Pozostałości relikwii św. Mikołaja oraz ikony z Myry można oglądać w muzeum, w oddalonym o ponad 100 km mieście Antalya. Ale w Myrze, przy kościele wystawiono obecnie wiele tablic z chrześcijańskimi inskrypcjami. Pochodzą one z różnych miejsc związanych z tą tradycją religijną i położonych w Turcji. Warto wiedzieć, że w tym pięknym kraju leżą takie drogie sercom chrześcijan miejsca, jak m.in: Antiochia, Efez, Tars i siedem kościołów Apokalipsy św. Jana.

Prawdziwa twarz św. Mikołaja

Zainicjowana przez portal Wiara. pl w 2004 roku akcja obrony prawdziwego świętego Mikołaja spotkała się z ogromnym odzewem w całej Polsce i za jej granicami. Zyskała też zaskakujące uzupełnienie w postaci odtworzonego portretu świętego biskupa z Myry. Okazało się, że mnóstwo ludzi ma dość nadużywania prawdziwej, historycznej postaci przez specjalistów od prowadzenia ludzi do sklepowych kas i nazywania osobników w czerwonych kubrakach i czapkach z pomponem świętym Mikołajem. Wdzięczność za akcję wyrazili księża z jedynego w Polsce sanktuarium św. Mikołaja w Pierśćcu koło Skoczowa. Napisali m.in. „Przebierańcy rodem z »Dziadka Mroza« (i jemu podobni) są wyrazem wyrachowania współczesnego »marketowskiego« konsumpcjonizmu, który wdarł się nawet w nasze życie religijne, w tajemnicę wiary – świętych obcowanie – ośmieszając je“. Wielu rodziców wyrażało bezradność wobec „podwójności“ Mikołaja. „Trudno jest nam, rodzicom, gdyż do końca nie wiemy, jak mamy reagować na często widzianego już »listopadowego krasnala«. Moje dziecko – mimo naszych starań – nie rozumie, że św. Mikołaj jest jakby pod dwiema postaciami. Na krasnala mówi Mikołaj i na prawdziwego też, co nie jest dla nas zbytnio pocieszające“ – napisała jedna z matek. Co zrobić z postacią „krasnala“? Najczęściej proponowano, aby nazywać go „pomocnikiem św. Mikołaja“. Propozycja brzmi sensownie. Nie chodzi przecież o całkowite zlikwidowanie tej rozpowszechnionej postaci, lecz o znalezienie dla niej odpowiedniej nazwy. Na koniec sensacja. Naukowcy dzięki najnowszej technice odtworzyli prawdopodobny portret pełnego dobroci biskupa z Myry. Odtworzona komputerowo prawdziwa twarz świętego Mikołaja zostanie pokazana w tych dniach w programie brytyjskiej telewizji BBC.
Zdjęcie: BBC/Atlantic Productions/PAP

Z Azji Mniejszej do Laponii przez Nowy Jork

Od świętego Mikołaja do Santa Clausa Święty Mikołaj był biskupem Myry w Azji Mniejszej. Czemu zatem dzieciom mówi się, że mieszka w Laponii i jeździ saniami ciągniętymi przez renifery? Ano dlatego, że znana wszystkim postać zażywnego starca w czerwonych szatach i z białą brodą jest tworem wyobraźni dwóch pisarzy z Nowego Jorku oraz speców od reklamy Coca-Coli. Święty Mikołaj - średniowieczna ikona rosyjskaOd czasu do czasu ktoś przypomina kim naprawdę był święty Mikołaj. Żył na przełomie III i IV wieku (zm. ok. 342 r.). Pełnił obowiązki biskupa Myry (obecnie Demre) – na południowym wybrzeżu Azji Mniejszej (dziś Turcja). Według tradycji był dobroczyńcą wspierającym ubogich. Na Wschodzie czczono go od VI wieku, na Zachodzie jego kult stał się popularny w XI wieku, kiedy relikwie świętego przewieziono do Bari (Włochy). Został patronem niektórych krajów (np. Rosji) i grup zawodowych (np. żeglarzy). W połowie XIII wieku w niektórych krajach powstał zwyczaj obdarowywania się w dzień wspomnienia tego świętego, czyli 6 grudnia. Dawano prezenty zwłaszcza dzieciom. W Polsce zwyczaj ten rozpowszechnił się dopiero w pierwszej połowie XVIII wieku. Podkładano dzieciom prezenty w nocy, mówiąc, że to dar św. Mikołaja. W różnych krajach w tradycji ludowej łączono jednak postać świętego z miejscowymi legendami: w Skandynawii z Gnomami, w Rosji z Dziadem Mrozem, we Włoszech z Dobrą Czarodziejką... W Holandii święty Mikołaj został patronem Amsterdamu i jego kult był wyjątkowo mocny. Przedstawiano go jako starego człowieka w szatach biskupa, jeżdżącego na ośle. Od XVI wieku przypływał statkiem i jeździł na białym koniu. Grzecznym dzieciom rozdawał prezenty, a niegrzecznym rózgi. Nikt się jednak za niego nie przebierał. Sinter Klaas Większość miast w Ameryce Północnej założyli Hiszpanie, Francuzi i Anglicy. Nowy Jork ma jednak korzenie holenderskie. W roku 1624 Holendrzy założyli na wyspie Manhattan miasto Nowy Amsterdam. Czterdzieści lat później miejscowość zdobyli Anglicy i przemianowali na Nowy Jork. Tym niemniej w samym mieście i w jego okolicach pozostało sporo Holendrów. Co roku 6 grudnia kultywowali oni przywieziony z ojczyzny zwyczaj obdarowywania się prezentami w dzień św. Mikołaja, którego zwali w swym języku Sinter Klaas. Anglicy i inni mieszkańcy Nowego Jorku nie potrafili tego wymówić prawidłowo, przekręcali więc imię świętego, wymawiając je Santa Claus. W roku 1809 pisarz i miłośnik folkloru Washington Irving napisał książkę "Historia Nowego Jorku", w której opisał holenderski zwyczaj mikołajkowy. Święty u Irvinga nie miał już szat biskupich, a zamiast na białym koniu, podróżował na pegazie – rumaku ze skrzydłami. Zjawiał się co roku w domach Holendrów. Książka zdobyła dużą popularność. Sinter Klaas nazwany był w niej Santa Claus... I tak już zostało.
Klasyczne rysunki Thomasa Nasta
Czerwona czapa i renifery 23 grudnia 1823 roku w jednym z nowojorskich dzienników ukazał się nie podpisany poemat pt. "Relacja z wizyty św. Mikołaja". Kilkadziesiąt lat później okazało się, że autorem był Clement Clark Moore, profesor studiów biblijnych z Nowego Jorku. W poemacie Santa Claus jechał w zaprzęgu ciągniętym przez renifery. Moore przedstawił świętego jako postać wesołą, z dużym brzuchem i niskiego wzrostu. Chciał przez to upodobnić go do gnoma, znanego z legend skandynawskich i brytyjskich. Miał zapewne nadzieję, że w ten sposób ta nowa dla większości społeczności północnoamerykańskiej postać zyska większą akceptację. Jednocześnie przyjazd św. Mikołaja umiejscowił nie w nocy z 5 na 6 grudnia, jak było w Europie, lecz w wigilię Bożego Narodzenia. Ten wykreowany w Nowym Jorku nowy "image" św. Mikołaja zyskał ostateczny kształt w latach 1860-1880. Wtedy to nowojorskie czasopismo "Harper's" opublikowało wiele rysunków znanego amerykańskiego rysownika, Thomasa Nasta. Mikołaj w wykonaniu Nasta był niskim grubasem z poematu Moore'a. Nast umieścił siedzibę Santa Clausa na biegunie północnym. On także, jako pierwszy, konsekwentnie rysował go w czerwonych szatach. Mikołaj na świątecznej widokówce amerykańskiej z końca XIX w.Produkt Coca-Coli Pod koniec XIX wieku prężna i ekspansywna kultura północnoamerykańska zaczynała wywierać pewien wpływ na Europę. Wpływ ten stał się silny po I wojnie światowej. Wykreowana w Nowym Jorku postać Santa Clausa została przeniesiona do Wielkiej Brytanii. Tam nazwano świętego Father Christmas, czyli Ojciec Bożonarodzeniowy. We Francji natomiast stał się popularny jako Bonhomme Noël, a potem Père Noël, co znaczyło mniej więcej to samo. W wielu krajach amerykański święty Mikołaj łączył się z miejscowymi tradycjami. Dlatego w Danii nazywa się Julemanden i przyjeżdża w towarzystwie elfów. W Holandii po staremu przypływa statkiem i jeździ na białym koniu. Po II wonie światowej znany stał się już praktycznie wszędzie, choć w niektórych krajach przyjmowany jest z oporami. W Hiszpanii i Ameryce Łacińskiej nazywają go z francuska papá Noél. Prezenty dzieciom rozdaje jednak nie on, lecz Trzej Królowie. Hiszpańskie dzieci czekają więc na prezenty miesiąc dłużej. Santa Claus w kampanii Coca-Coli w r. 1931, mal. Habdon SundblomTymczasem ostatni "szlif" amerykańskiej postaci św. Mikołaja nadał... koncern Coca-Cola, w swej kampanii reklamowej w roku 1931. Na zlecenie Coca-Coli Habdon Sundblom nieco zmienił wizerunek wykreowany pół wieku wcześniej przez Thomasa Nasta. Stworzył świętego Mikołaja wysokiego i potężnego, z białymi włosami, wąsami i długą białą brodą. Strój utrzymano w barwach czerwonej i białej, lecz stał się on bardziej atrakcyjny i luksusowy. Modelem dla Sundbloma był emerytowany sprzedawca Lou Prentice. W latach trzydziestych wymyślono także imiona poszczególnych fruwających reniferów, których liczbę ustalono na siedem i dodano inne szczegóły, znane dziś dzieciom z całego świata. Wówczas także duże sklepy zaczęły przebierać pracowników w św. Mikołaja. I tylko czasem ktoś przypomni, że święty Mikołaj był biskupem i nie mieszkał w Laponii...
Santa Claus w kampanii Coca-Coli w r. 1931, mal. Habdon Sundblom