Duchowni i SB

publikacja 17.02.2006 10:49

Akta IPN nie są tylko świadectwem załamań ludzkich. Jest tam także wiele świadectw bohaterstwa ludzi (także księży i zakonnic), którzy nie dali się złamać - powiedział ks. Tadeusz Zaleski-Isakowicz, apelując o wyjaśnienie kwestii agentury SB wśród duchownych „w duchu prawdy i miłosierdzia".

SB chciało wiedzieć, co się dzieje w kurii

Duchowni w archiwach SB

Powołanie specjalnej archidiecezjalnej komisji historycznej „Pamięć i Troska” zapowiedział 11 lutego ks. dr Robert Nęcek, rzecznik archidiecezji krakowskiej. Zadaniem komisji, w skład której wejdą uczeni duchowni i świeccy, ma być m.in. przebadanie akt Instytutu Pamięci Narodowej pod kątem inwigilacji przez SB Kościoła w archidiecezji krakowskiej. Przedmiotem badań będą nie tylko prześladowania duchownych, ale również przypadki współpracy niektórych księży z komunistyczną bezpieką. „Będzie to próba całościowego spojrzenia na różne płaszczyzny i różne wycinki z życia minionej epoki, bo ten czas to również fantastyczne postawy i to w blisko 75. procentach” – powiedział ks. Nęcek, nie wykluczając jednak, że „pewne prawdy będą prawdami smutnymi”. Efektem działań komisji, która powstanie w najbliższym czasie, będzie prawdopodobnie obszerna publikacja przedstawiająca całość problemu. Ks. Tadeusz Zaleski-Isakowicz, którego apel o wyjaśnienie kwestii agentury SB wśród duchownych „w duchu prawdy i miłosierdzia” niewątpliwie przyspieszył powołanie komisji, uważa, że jest to „krok w dobrym kierunku”, choć nieco spóźniony. Wyraził także nadzieję, iż nie będzie to instytucja fasadowa. Prof. Ryszard Terlecki, dyrektor krakowskiego oddziału IPN, który od kilku lat prowadzi solidne badania naukowe na temat prześladowania Kościoła w archidiecezji krakowskiej, powiedział, że historycy z Instytutu prawdopodobnie nie wejdą w skład komisji, ale będą z nią ściśle współpracować. Bogdan Gancarz (Krakowski Gość Niedzielny)

Komisja historyczna „Pamięć i Troska”

9 luty 2006 Archidiecezja Krakowska powołuje specjalną Komisję historyczną „Pamięć i Troska” do zbadania dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej dotyczących ról i postaw, a także cierpień kapłanów pracujących na terenie Archidiecezji w czasach PRL. Kilkuosobowa Komisja składać się będzie ze specjalistów i naukowców, którzy w sposób kompetentny i odpowiedzialny przekażą opinii publicznej wyniki swoich badań. Ks. dr Robert Nęcek Rzecznik Prasowy Archidiecezji Krakowskiej za www.diecezja.pl

Nie trzeba bać się prawdy

Dawni przywódcy „Solidarności” w Hucie im. Lenina ujawnili8 lutego nazwiska ośmiu tajnych współpracowników SB. Na początku stycznia Jan Ciesielski, Mieczysław Gil, Stanisław Handzlik i Edward Nowak zaapelowali do dawnych agentów SB działających wśród hutniczej „Solidarności” o ujawnienie się i opisanie szczegółów swej działalności. Dali im na to miesiąc. W tym terminie zrobił to jedynie Stanisław Filosek, TW „Kałamarz”. W trakcie konferencji prasowej, która odbywała się w budynku Warsztatów Terapii Zajęciowej w Nowej Hucie, o swej współpracy z SB zdecydował się również opowiedzieć Stefan Pytel, TW „Stefan”. Stwierdził, że jako inspektor BHP na Zgniataczu, podawał esbekom jedynie informacje na temat wypadków przy pracy i norm bezpieczeństwa. Na pytanie, jak w takim razie jego nazwisko znalazło się w aktach dotyczących jego inwigilowanych kolegów, nie potrafił udzielić przekonującej odpowiedzi. Wbrew pozorom, dla SB każda, nawet drobna informacja, choćby o BHP, była ważna. Z takich informacyjnych kamyków układano mozaikę, dającą szerszy obraz i pozwalającą na działania przeciw osobom lub strukturom uznanym za wrogie. Dziennikarze obecni na konferencji wybuchnęli śmiechem, gdy kapelan hutniczej „Solidarności” ks. Tadeusz Zaleski-Isakowicz powiedział, że Eugeniusz Koch ps. „Biały” donosił na jego psa. Tymczasem były to bardzo ważne informacje. Po dwukrotnych napadach w połowie lat 80., ks. Zaleskiemu podarowano psa do obrony. Podany esbekom przez „Białego” portret psychologiczny tego psa: czy jest łagodny, czy agresywny, jak odnosi się do nieznajomych, co lubi jeść, mógł być bardzo pomocny w razie kolejnego napadu. Dla ks. Zaleskiego bolesna była wiadomość, że donosicielem o pseudonimie „Jarek” okazał się jego dobry znajomy i współpracownik z Towarzystwa Brata Alberta Wacław Rusek. „Był kiedyś klerykiem, potem pracował w hucie. Był cenionym donosicielem. Jego zadaniem było rozpracowywanie nowohuckich księży: ks. Kazimierza Jancarza, ks. Władysława Palmowskiego i mnie” – powiedział ks. Zaleski. Dodał również, że w udostępnionych mu przez IPN aktach jego inwigilacji znalazły się także kryptonimy księży – tajnych współpracowników. „Akta IPN nie są tylko świadectwem załamań ludzkich. Jest tam także wiele świadectw bohaterstwa ludzi (także księży i zakonnic), którzy nie dali się złamać. Nie chcę być lustratorem archidiecezji krakowskiej. Jestem dumny z przynależności do tej archidiecezji. Będę do końca życia wdzięczny ks. kard. Franciszkowi Macharskiemu za obronęmojej osoby. Proces beatyfi-kacyjny Jana Pawła II jest jednak dobrą okazją do wyjaśnienia sprawy agentury, w duchu prawdy i miłosierdzia. Prawdy nie trzeba się bać” – stwierdził Zaleski. Bogdan Gancarz (Krakowski Gość Niedzielny)

Współpracujemy z Kościołem krakowskim

Mówi prof. Ryszard Terlecki, dyrektor oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie – Od początku działalności IPN w Krakowie utrzymywaliśmy regularne kontakty z ks. kard. Franciszkiem Macharskim i ks. bp. Kazimierzem Nyczem. Nasi badacze zawsze spotykali się z życzliwością. Bez problemu udostępniano nam materiały z archiwum kurii metropolitalnej. Przyjęliśmy wówczas wspólnie zasadę, i tę koncepcję podtrzymał obecny metropolita ks. abp Stanisław Dziwisz, że informacje dotyczące Kościoła krakowskiego (w tym agentury wśród kleru) będą prezentowane w publikacjach naukowych. Uważam, że jest to zdrowa zasada, gdyż z jednej strony nie uchybia jawności badań, z drugiej zaś daje możliwość ukazania szerszego kontekstu opisywanych spraw.

Pamięć i przebaczenie

Pamięć – czasem boli i przygniata; i wtedy chcemy zapomnieć o tym, co poza nami. Pamięć pozwala mieć jednak kontakt z rzeczywistością, która już odeszła, z minionymi dziejami, i wtedy cieszymy się, że jest w nas siłą wiążącą pokolenia. Gdy pamięć bolesna i historyczna spotkają się w jednej chwili, jest szansa na jej najpiękniejszy owoc – przebaczenie. Ks. Ireneusz Okarmus (Krakowski Gość Niedzielny)

Kompleks Judasza - Kościół zraniony

Andrzej Grajewski W jaki sposób łamano polskich księży? Wojna zadała Kościołowi w Polsce ogromne straty. Zginęły setki duchownych, w gruzach leżało wiele świątyń, rozbita została cała struktura życia kościelnego, budowanego przez okres niepodległości. Tragiczny był zwłaszcza los duchownych i wiernych z archidiecezji wileńskiej oraz lwowskiej. Musieli opuścić ziemię przodków i rozpocząć od nowa budowanie wspólnot lokalnych na Ziemiach Zachodnich, często w miejscach, gdzie ostatnie katolickie parafie istniały przed setkami lat. Jednocześnie silna pozycja Kościoła i głębokie zakorzenienie katolicyzmu w narodzie oraz słabe poparcie, jakie posiadały komunistyczne władze, sprawiały, że w Polsce proste kopiowanie radzieckich wzorów w polityce wyznaniowej nie było możliwe. Jednak pełna kontrola przez radzieckich doradców Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego wkrótce i tutaj spowodowała szeroką inwigilację Kościoła przez służby specjalne. Od 1940 roku NKWD w Smoleńsku przygotowywał kadrowych pracowników przeznaczonych do działań na terenie Polski. Tak zwaną Aleksandrowską Szkołę w Smoleńsku ukończyli m.in. Aleksander Kokoszyn — późniejszy szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, gen. Konrad Świetlik — wiceminister bezpieczeństwa publicznego czy płk Stanisław Kończewicz, jeden z kierowników departamentu śledczego . W 1944 roku około 300 polskich „czelistów” zostało na kursie w Kujbyszewie przygotowanych przez NKWD do działań w Polsce. Jednym z wykładowców był tam Stanisław Radkiewicz w latach 1945-1954 minister bezpieczeństwa publicznego. Agentami NKWD było niemal całe kierownictwo tego ministerstwa: płk Anatol Fejgin (dyrektor departamentu X, kontrolującego partię), jego zastępca płk Józef Światło, płk Julia Brystygierowa (dyrektor departamentu V, kontrolującego wszystkie organizacje masowe), płk Józef Różański (szef Departamentu Śledczego) i płk Henryk Więckowski (dyrektor Departamentu XI odpowiedzialnego za Kościół). Więckowski był z pochodzenia Białorusinem, w czasie wojny służył w wywiadzie NKWD. Rozkazy otrzymywał nie tylko od swych polskich przełożonych, lecz przede wszystkim z Łubianki. Oprócz agentów NKWD kierujących polskim Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego w resorcie tym stale funkcjonowała liczna grupa tzw. radzieckich doradców, którymi dowodził początkowo generał Iwan Sierow. Obecność NKWD w strukturze polskich organów bezpieczeństwa została zalegalizowana w marcu 1945 roku, kiedy na mocy uchwały Państwowego Komitetu Obrony powstała instytucja doradców przy ministerstwach: Bezpieczeństwa Publicznego oraz Administracji Publicznej. Doradcy radzieccy funkcjonowali także na niższych szczeblach — w wojewódzkich i powiatowych urzędach bezpieczeństwa. Plan zwalczania Kościoła w Polsce został opracowany w Moskwie, jeszcze zanim Armia Czerwona przekroczyła polskie granice. Przewidywano, że w pierwszym okresie nie będą stosowane represje, gdyż tajnej policji zależało, aby stan posiadania Kościoła oraz zakres swobód był stosunkowo duży, aby później tym boleśniejsza była jego utrata.

PAX-owska dywersja

Sprawami Kościoła w Polsce interesował się także gen. Iwan Sierow, późniejszy szef KGB. To on prowadził jesienią 1944 roku rozmowy z aresztowanym przez NKWD liderem polskiego prawicowego podziemia Bolesławem Piaseckim i doprowadził do jego uwolnienia. Następnie dzięki protekcji Sierowa mógł Piasecki stworzyć organizację „postępowych katolików PAX” oraz zorganizować szeregi oddanego władzy duchowieństwa. Nie przesądzając, jaki charakter miała umowa pomiędzy Sierowem a Piaseckim — toczy się bowiem spór o to, czy Piasecki był agentem NKWD, czy tyłko podjął pewną grę, zachowując jednak ograniczoną samodzielność działania — trzeba stwierdzić, że PAX wielokrotnie był dla władzy wygodnym mechanizmem kontroli nad Kościołem i ruchami katolików świeckich”.

Istotną rolę w poczynaniach Piaseckiego odgrywała, wspomniana już płk Brystygierowa ps. „Luna”, szara eminencja Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (dalej MBP), szczególnie zaangażowana w tworzenie agentury w Kościele. Przypisuje się jej odpowiedzialność za aresztowanie kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz tworzenie Komisji Księży grupujących tzw. księży patriotów, w istocie zaś licznych tajnych współpracowników UB. Pik Brystygierowa nadzorowała także akcję wysiedlenia biskupów z Katowic i osadzenia na ich miejscu duchownych współpracujących z UB. Jak wspominał Andrzej Micewski: „Głównym promotorem politycznym PAX-u była pułkownik Julia Brystygierowa, której podlegały sprawy wyznaniowe”. Zachowane świadectwa świadczą jednak, że Piasecki starał się jednocześnie utrzymać niezależność PAX-u wobec władz bezpieczeństwa i próbował przeciwstawiać się tworzeniu agentury wewnątrz Stowarzyszenia.

Kon trojański

Po 1948 roku kopiując radzieckie wzorce polska służba bezpieczeństwa przystąpiła do tworzenia organizacji skupiających duchownych posłusznych wobec władzy. W lipcu 1947 roku na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR Hilary Minc przedstawił „rozwinięty plan akcji antyklerykalnej", który przewidywał utworzenie tzw. grupy inicjatywnej, mającej doprowadzić do stworzenia organizacji duchowieństwa dyspozycyjnego wobec władz. W dalszej kolejności wszystkich duchownych miano zmusić do podpisywania deklaracji lojalności. Do akcji antykościelnej zachęcał Bolesława Bieruta w osobistej rozmowie w Moskwie Józef Stalin. „Nie zrobicie nic — miał mu wówczas powiedzieć Stalin — dopóki nie dokonacie rozłamu na dwie odrębne i przeciwstawne sobie grupy”. Szerzej projekt ten rozwinęła Brystygierowa w czasie odprawy kierowniczego aktywu MBP 18 lipca 1949 roku. Powiedziała wówczas m.in.: „W ZSRR doprowadzono do obłaskawienia kleru. (...) Drugim przykładem jest Czechosłowacja, gdzie rozpoczął się proces formowania nowego oblicza kleru, który rozumie, że tą drogą nie może pójść”. W tym kontekście proponowała odejście od dotychczasowej praktyki werbunku duchowieństwa wyłącznie pod przymusem, w oparciu o materiały kompromitujące, lecz poszerzenie pracy agenturalnej o tworzenie kadr dla przyszłych organizacji duchownych dobrowolnie współpracujących z komunistycznymi władzami. „Tutaj idzie nie tylko o takich księży, których zwerbowano na kompromitujących materiałach, idzie naprawdę o wyłuskanie tych elementów, które nie zgadzają się z polityką Watykanu, posunięciami Episkopatu, które naprawdę możemy pozyskać dla przeciwstawienia się polityce Watykanu, które mogą i będą stanowiły lojalne duchowieństwo polskie”.

Jak podkreślała Brystygierowa, „sprawa kleru narasta z bardzo dużą siłą i (...) stanowi nie jedno z zagadnień, nawet nie jedno z ważniejszych, ale staje się węzłowym zagadnieniem i zajmuje czołowe miejsce w walce klasowej. Nie jest to tylko sprawa Polski, bo również w skali międzynarodowej kler zaczyna zajmować bardzo agresywne stanowisko". Brystygierowa dodała, że w skali kraju poczyniono już pierwsze działania na rzecz tworzenia agentury wśród duchownych, którzy gotowi byli tworzyć proreżimowe organizacje. Szczególnie owocne miały być te działania we Wrocławiu. Dla funkcjonariuszy UB wszystkie te teoretyczne rozważania miały wymiar praktycznej dyrektywy: „zewidencjonować element lojalny, demokratyczny i patriotyczny”. Szybko przystąpiono do działań w skali całego kraju. Wkrótce opinia publiczna dowiedziała się o praktycznych rezultatach. Na zjeździe organizacji kombatanckich w dniach 1-2 października 1949 roku powstał pomysł utworzenia specjalnej komisji dla księży przy Zarządzie Głównym ZBoWiD-u. Komisja Księży powstała 12 stycznia 1950 roku. Wkrótce Centralna Komisja Księży powołała do istnienia okręgowe komisje na terenie całej Polski. Na samym początku przynależność do komisji księży przy ZBoWiD-zie była uwarunkowana przeszłością obozową lub kombatancką. Już jednak w marcu 1950 roku przyjęto zasadę, według .której członkiem organizacji mógł zostać każdy ksiądz chcący „dać tym wyraz pozytywnego stosunku do Polski Ludowej”. Na czele centralnych władz stanął ks. kanonik Edmund Konarski (l. 80), sekretarzem komisji został ks. Roman Szemray, a do zarządu weszli m.in.: ks. Stanisław Owczarek, ks. Antoni Lamparty, ks. Bonifacy Woźny, ks. Stanisław Skurski. W pierwszej rezolucji wezwano władze państwowe do obrony „księży postępowych” oraz oskarżono biskupów o odtrącanie pokojowej oferty władz. Pod używanym dalej terminem „ksiądz patriota” należy rozumieć „każdego kapłana katolickiego publicznie manifestującego swoje poparcie dla ustroju i władzy komunistycznej, działającego w różnych organizacjach zatwierdzonych i kontrolowanych przez władze państwowe”. Organizacja „księży patriotów” przystąpiła do wydawania własnego pisma „Głos Kapłana”. Od początku organizacja znajdowała się pod stałym nadzorem UB. Pomimo protestów i formalnych zakazów wydanych przez biskupów, zbowidowskie komisje wkrótce liczyły kilkuset duchownych. W I Ogólnopolskim Zjeździe Komisji Księży przy ZBoWiD-zie uczestniczyło 350 duchownych. W okresie największego rozwoju Komisja skupiała ok. tysiąca duchownych, a drugi tysiąc można było zaliczyć do aktywnych sympatyków ruchu”. Wykorzystywano ich zarówno do głoszenia ideałów komunizmu, jak i do walki z pozostałą częścią duchowieństwa i biskupami. Niektórzy z nich zdobyli złą sławę donosicieli i karierowiczów. Szybko rozrastały się także jednostki aparatu bezpieczeństwa odpowiedzialne za walkę z Kościołem. 9 stycznia 1953 roku na bazie wydziału Departamentu V utworzono samodzielną jednostkę, departament XI, przeznaczoną wyłącznie do inwigilacji Kościoła katolickiego, którym kierował płk Kazimierz Więckowski.

Na początku 1953 roku prymas Wyszyński zagroził członkom Komisji ekskomuniką na podstawie dekretu Świętego Oficjum z 1949 roku. Nie odniosło to skutku, dywersyjny ruch rozwijał się i próbował sięgać po wysokie urzędy kościelne. Dla ratowania jedności Kościoła Ksiądz Prymas musiał uznać wyniesionych przez komunistyczne władze na stanowisko wikariuszy generalnych w Krakowie, „księży patriotów”: Bonifacego Woźnego i Stanisława Hueta, którzy zajęli miejsca po duchownych skazanych w procesie księży z Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Nie powstrzymało to dalszych ekscesów „księży patriotów”, m.in. uczestniczyli oni w najściach na kurie biskupie we Włocławku, Opolu i Płocku. 30 stycznia 1953 roku władze komisji księży podjęły uchwałę, w której postulowano „uzdrowienie” stosunków w kuriach biskupich, usunięcie z urzędów kościelnych oraz z seminariów duchownych księży znanych z nieprzyjaznego stosunku do PRL. Oceniając ten dokument Bożena Bańkowicz napisała: „Stwierdzenie niezdatności wielu biskupów do kierowania Kościołem oraz publiczne głoszenie tego faktu było niedwuznacznym nawoływaniem do buntu i wypowiedzeniem posłuszeństwa”. W wydanym przez Episkopat Polski liście pasterskim „Non possumus” (8 maja 1953 r.) biskupi określili komisję księży przy ZBoWiD-zie jako „dywersyjną”, a jej działalność jako torującą „drogę do odszczepieństwa i herezji”. Pomijając grupę naiwnych, szeregi „księży patriotów” bardzo często zasilali duchowni, których zmuszono do współpracy posługując się szantażem i różnymi metodami prowokacji. Popularne było w szeregach ubeckich, zajmujących się Kościołem katolickim powiedzenie, że agenturę wśród duchowieństwa buduje się na korek, worek i rozporek, co obrazowało słabości księży: alkohol, pieniądze i kobiety, które wykorzystywano dla zmuszania ich do współpracy z UB. Obok ludzi złamanych, szantażowanych, pod presją wyrażających zgodę na współpracę z bezpieczeństwem była także grupa cynicznych karierowiczów. Wierzyli oni, że ich zaangażowanie na rzecz komunizmu zostanie wynagrodzone odpowiednimi stanowiskami i beneficjami. Władze korzystały z ich usług obsadzając stanowiska wikariuszy kapitulnych w diecezjach, gdzie nie zezwolono na urzędowanie biskupom. Zaczęto nawet mówić o czechizacji polskiego Kościoła, odnosząc tę sytuację do wydarzeń w Czechosłowacji. O nastrojach panujących w środowisku aktywistów Komisji świadczyć może to, że jeden z jej liderów ks. prałat Jasielski wystąpił na łamach jej teoretycznego organu „Kuźnica Kapłańska” (nr 4/1955) z projektem nowego „rachunku sumienia”, w którym proponował m.in. następujący zapis: „Ile razy milczałem o ciężkim grzechu lub innych, choć powinienem donieść o nim przełożonym lub władzom”. Kierujący tym ruchem nie mieli wątpliwości, jaki element skupił się w komisjach. Ks. Antoni Lamparty, w okresie późniejszym długoletni prezes Zrzeszenia Katolików „Caritas”, wobec prymasa Wyszyńskiego tak scharakteryzował członków tych organizacji: „W ZBoWiD-zie nie brak ludzi bez sumienia, którzy gotowi są na wszystko. Organizacja usiłuje takich ludzi poskramiać, ale wielu z nich jest zupełnie zdegenerowanych”.

Inną odmianę „księży patriotów” stanowili duchowni działający w inspirowanych przez PAX wojewódzkich komisjach Komitetu Intelektualistów i Działaczy Katolickich. Instytucja ta powstała 4 listopada 1950 roku z inicjatywy szefa PAX-u, Bolesława Piaseckiego. Cieszyła się poparciem niektórych duchownych, a nawet biskupów. Miała na celu stworzenie oddanego Piaseckiemu ugrupowania duchownych i świeckich. Komitet Intelektualistów i Działaczy Katolickich działał przy Polskim Komitecie Obrońców Pokoju. Jego pracami kierował jako przewodniczący ks. prof. Jan Czuj, dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Znaczącymi postaciami tego ruchu byli także wiceprzewodniczący Komitetu ks. prof. Eugeniusz Dąbrowski, najwybitniejszy wówczas polski biblista, ks. prof. Mieczysław Żywczyński, jeden z najlepszych historyków Kościoła oraz wybitny znawca XIX wieku, ks. prof. Józef Keller, który opuścił później stan kapłański, a także inni księża profesorowie: Stefan Biskupski, Piotr Chojnacki, Aleksy Klawek, Kazimierz Kłósak, Józef Pastuszka. Sekretarzem Komitetu był Andrzej Micewski, a zespół PAX reprezentował Ryszard Reiff. Komisja posiadała znaczące wpływy wśród pracowników naukowych Wydziałów Teologicznych Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Aktywna była także grupa profesorów z seminarium duchownego w Nysie. Andrzej Micewski ocenia, że organizacja PAX-owska nie była tak silnie infiltrowana przez UB jak szeregi komisji księży przy ZBoWiD-zie i przynajmniej do 1952 roku starała się poszukiwać porozumienia z lokalnymi biskupami. Znacznie bardziej krytyczna jest ocena Krzysztofa Stachewicza, który napisał: „Podział (...) ruchu «księży patriotów» na nurt antykościelny (zbowidowski) i nurt łagodzący rozbicie duchowieństwa (paxowski) jest raczej wynikiem sympatii autorów, którzy forsują go w literaturze historycznej. Trudno bowiem znaleźć racje merytoryczne dla takiej dysjunkcji. Oba nurty miały charakter dywersyjny i oba osłabiały Kościół od wewnątrz, trafiając do różnych środowisk duchownych i rozszerzając tym samym idee ruchu «księży patriotów»”. Andrzej Micewski ocenia, że w szeregach Komitetu Intelektualistów aktywnych było ok. 200-300 księży. W październiku 1953 roku udało się PAX-owi utworzyć Komisję Duchownych i Świeckich Działaczy przy Ogólnopolskim Komitecie Frontu Narodowego i przejąć kontrolę także nad częścią środowisk komisji księży, której liderzy nie ukrywali poirytowania nową sytuacją, określaną przez nich jako „sprzedanie” ich organizacji PAX-owi. W ten schemat upaństwowienia Kościoła wpisała się także sprawa „Caritas”, odebranej Kościołowi w styczniu 1950 roku. Na czele zarządu przymusowego stanął ks. Antoni Lamparty, aktywny działacz komisji księży przy ZBoWiD-zie. Członkami władz „Caritas”, oprócz grupy działaczy świeckich, byli także księża: Stanisław Skurski, Ludwik Zaleski, Stanisław Krynicki. Współpracujący z władzami duchowni przejmowali także zarządy terenowe „Caritas” w poszczególnych diecezjach. W ten sposób ważna struktura kościelna została również przejęta przez ruch „księży patriotów”.

Plany MBP

Szacuje się, że ok. 1500 polskich księży katolickich, a więc ponad 10 procent wszystkich kapłanów, było skupionych w prorządowych organizacjach, wspomnianym już ruchu paxowskim, zbowidowskim oraz caritasowym i znajdowało się w zasięgu oddziaływania MBP. Nie oznacza to, że wszyscy oni byli tajnymi współpracownikami bezpieki. Prawdopodobnie do końca lat 40. Urząd nie posiadał szerszej sieci agenturalnej w Kościele katolickim. Później ta sytuacja uległa zmianie. Już w latach 40. kierownictwo MBP stawiało sprawę werbunku duchownych jako jedno z naczelnych zadań. Świadczy o tym choćby referat płk Julii Brystygierowej wygłoszony w 1947 roku. Autorka sugerowała w nim szerokie rozpracowanie Kościoła metodami operacyjnymi, jak i stworzenie własnej agentury w jego szeregach. „Środowisko, w jakim należy budować sieć agencyjną niezależnie od księży (których werbunek na szczeblu naszego aparatu powiatowego nastręcza zrozumiałe trudności): w kurii aparat urzędniczy kurialny, b. źle płatny, w parafii — słudzy kościelni, organiści, itp. otoczenie towarzyskie księży (inteligencja wiejska, kupcy), kobiety, z którymi księża utrzymują lub utrzymywali intymne stosunki (...) Dla umożliwienia celnego nacisku w odpowiednim kierunku — należy wszechstronnie zaznajomić się z bazą materialną kleru" 23. A dwa lata później minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz informował kierownictwo partii, że posiada zaledwie kilkudziesięciu agentów w środowiskach kościelnych: Bydgoszcz — l, Gdańsk — 3, Katowice — 9, Kielce — 9, Kraków — 10, Lublin — l, Łódź — 3, Olsztyn — 4, Poznań — 14, Rzeszów — 9, Warszawa — l, Wrocław — 1. Radkiewicz podkreślał, że „odcinek kleru” wymaga największej czujności ze strony organów bezpieczeństwa, gdyż stanowi „najbardziej zorganizowaną część składową reakcji”. Natomiast inni uczestnicy tej narady przekonywali, że „biorąc pod uwagę długofalową pracę z agenturą” należy zwrócić uwagę na kleryków i kandydatów do stanu duchownego. Zalecano werbunek tych osób zarówno przed wstąpieniem do seminarium, jak i w trakcie studiów. Zamierzano także rozpracowywać ich środowiska rodzinne oraz towarzyskie. Ważnym zadaniem operacyjnym, jakie postawiono przed funkcjonariuszami UB, była penetracja kadry seminariów duchownych. W kwietniu 1950 roku system kontroli państwa nad Kościołem uległ dalszej instytucjonalizacji. Powołany został Urząd ds. Wyznań, który przejął wszystkie kontakty pomiędzy Kościołem a państwem. Od samego początku istnienia Urząd był ściśle powiązany z organami bezpieczeństwa zarówno pod względem personalnym, jak i merytorycznym. W praktyce pracownicy Urzędu często realizowali zadania wyznaczane im przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa państwowego. Ich rola była wielka zwłaszcza na terenie Ziem Zachodnich, gdzie struktury kościelne były słabe, a stopień uzależnienia od władz państwowych znaczny. Ten wpływ państwa powiększył się, gdy w styczniu 1951 roku władze usunęły administratorów apostolskich z Gdańska, Gorzowa Wielkopolskiego, Opola, Wrocławia. Ich miejsce zajęli wybrani pod naciskiem władz administracyjnych i organów bezpieczeństwa wikariusze kapitulni. W praktyce pozostawali dyspozycyjni wobec władz. Również swe najbliższe otoczenie kształtowali poprzez awans duchownych należących do ruchu „księży patriotów”.

Przełomowy dla dalszych wydarzeń był okres 1952-1953. Pod koniec 1952 r. wygnano trzech biskupów z diecezji katowickiej. Ich miejsca zajęli duchowni pozostający w bliskich kontaktach z władzami, czasem również współpracownicy Urzędu Bezpieczeństwa. W styczniu 1953 roku rozpoczął się również proces księży z kurii krakowskiej, którym zarzucono m.in. szpiegostwo na rzecz Watykanu. Zapadły bardzo surowe wyroki, a ks. Józef Lelito został skazany na karę śmierci. W lutym 1953 roku Rada Państwa wydała dekret „O obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych", który oznaczał przejęcie pełnej kontroli nad wszystkimi stanowiskami kościelnymi. Jesienią 1953 roku rozpoczął się proces biskupa Czesława Kaczmarka z Kielc, aresztowanego w styczniu 1951 roku. Jednocześnie nabierała rozmachu akcja organizowania szeregów duchowieństwa kolaborującego z komunistami. 12 grudnia 1952 roku we Wrocławiu odbył się zjazd duchowieństwa, w którym uczestniczyło ok. 1500 duchownych z całej Polski, w tym wielu znanych intelektualistów, między innymi księża profesorowie: Józef Iwanicki, Marian Michalski, Wincenty Kwiatkowski. Główny referat, bardzo krytycznie oceniający działania Episkopatu Polski, a zwłaszcza Księdza Prymasa, wygłosił ks. prof. Eugeniusz Dąbrowski. Według oceny Andrzeja Micewskiego zjazd był zorganizowany głównie przez UB i administrację państwową. Była to jawna demonstracja ze strony państwa, która miała uświadomić biskupom siłę i wpływy „księży patriotów”. Prasa ruchu jawnie występowała przeciwko biskupom, domagając się zmian w kuriach oraz zastąpienia pracujących tam duchownych osobami z szeregów „szarej braci kapłańskiej”, jak lubili się określać „księża patrioci”. Wielu z nich nie cofało się nawet przed atakowaniem swych prześladowanych biskupów. Gdy bp Czesław Kaczmarek siedział w więzieniu, ks. Wacław Radosz, kapłan z diecezji kieleckiej, szkalował go na łamach „katolickiego” dziennika PAX-u „Słowo Powszechne”. Księdza Prymasa atakowali na łamach organu PAX-u także inni czołowi „księża patrioci” — ks. profesor Eugeniusz Dąbrowski oraz rektor KUL, ks. prof. Józef Iwanicki. Ich publikacje z goryczą wspominał internowany Prymas Polski. Przeciwko praktyce organizowania duchowieństwa przez władze państwowe zaprotestował Episkopat w memoriale „Non possumus”, skierowanym do rządu. Treść tego dokumentu świadczy o tym, że biskupi zdawali sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa i skali penetracji szeregów duchowieństwa przez komunistyczną agenturę. „Nie dość, że księżmi posługują się do walki referenci wyznaniowi oraz funkcjonariusze policji czy bezpieczeństwa — napisano w memoriale — traktując ich nierównie gorzej niż innych obywateli, ich zjazdów ponadto, zebrań czy konferencji używają jako łatwych okazji do siania w Kościele rozłamowego fermentu i dywersji”.

W tym kontekście wymienione były działania PAX-u, a zwłaszcza organizowanie Komitetu Intelektualistów i Działaczy Katolickich. „W nie mniej, lecz jeszcze więcej wyraźnych celach dywersyjnych przeciwko prawowitej władzy Kościoła stworzona została z inicjatywy rządowej i działa tak zwana komisja księży przy ZBoWiD-zie. Rekrutuje się ona z duchownych, znanych pod mianem «księży patriotów». Ludzie, którzy w przeważającej mierze mieli nieszczęście naruszyć karność kościelną lub popaść w konflikt ze swą hierarchiczną władzą, usiłują z pomocą władzy świeckiej «oczyścić» i «reformować» Kościół katolicki”. Hartem ducha nie odznaczali się także niektórzy biskupi. 25 września 1953 roku został internowany Prymas Polski, abp Stefan Wyszyński. Później z goryczą wspominał reakcję Episkopatu Polski na to wydarzenie. W deklaracji wydanej 28 września 1953 roku, a więc następnego dnia po wywiezieniu Prymasa z Warszawy, napisano: „Episkopat nie będzie tolerował wkraczania przez kogokolwiek z duchowieństwa na drogę szkodzenia ojczyźnie i będzie stosował wobec innych odpowiednie sankcje zgodnie z prawem kanonicznym”. Mogło to oznaczać akceptację pełnej nienawiści kampanii, jaką komuniści rozpętali przeciwko Prymasowi Wyszyńskie-mu. Zwłaszcza że w prasie obok tekstu deklaracji umieszczony został komunikat rządu stwierdzający: „W związku z uchwałą rządu o pozbawieniu ks. abpa Wyszyńskiego jego funkcji Episkopat po powzięciu uchwał zabezpieczających ciągłość kierownictwa pracy konferencji Episkopatu, zwrócił się do rządu o wyrażenie zgody, aby ks. arcybiskup Wyszyński mógł zamieszkać w jednym z klasztorów. Na tę propozycję rząd wyraził zgodę". Prawdopodobnie tekst deklaracji wynegocjowała z biskupem Michałem Klepaczem pułkownik Brystygierowa, która natychmiast po aresztowaniu Prymasa pojechała do Łodzi, aby przekonać bpa Klepacza do objęcia kierownictwa Episkopatu. Brystygierowa miała zagrozić, że jeśli biskupi opowiedzą się za aresztowanym Prymasem, nastąpią dalsze aresztowania. Jednocześnie władze kategorycznie zakomunikowały Episkopatowi, że nie zaakceptują żadnego innego kandydata poza biskupem Klepaczem. Z tekstem deklaracji i komunikatu rządowego abp Wyszyński zapoznał się dopiero w 1955 roku, kiedy sytuacja uległa zmianie i rozpoczęły się procesy, które zapowiadały destalinizację. Zanotował wówczas: „Prawdopodobnie nacisk na pośpiech nie pozwolił im (biskupom) rozpoznać swojej siły i tych atutów, jakie mieli w ręku. To doprowadziło do bolesnej «Deklaracji Episkopatu Polski», której ostrze było wymierzone — wbrew woli autorów — w to wszystko, co dotychczas czyniłem. Dziś, gdy patrzę na te dokumenty, perfidnie zestawione obok siebie, odbieram bardzo bolesne wrażenie, które przechodzi do historii w swoim autentycznym wymiarze" 30. Słusznie napisał Bohdan Cywiński, że „Episkopat pozbawiony prymasa okazał natychmiast swą kompromitującą słabość podpisując niesławną deklarację z 28 września 1953 roku" 31. Nie wiadomo, w jakim stanie przetrwałby Kościół w Polsce, gdyby okres represji miał trwać jeszcze dłużej, a organizacje „księży patriotów" zdołałyby okrzepnąć i przejąć większość kurii diecezjalnych, jak to miało miejsce w Czechosłowacji lub na Węgrzech. Na szczęście dla Kościoła ten najtrudniejszy okres nie trwał długo. Już w 1954 roku zaczęły się zmiany świadczące o tym, że ofensywa ideologiczna władz została zatrzymana, a komunistyczna partia zajęta wewnętrznymi konfliktami i walką o władzę nie była w stanie dokończyć rozprawy z Kościołem.

Chociaż to właśnie wówczas, kopiując wzorce radzieckie, tworzono w Polsce system pełnej inwigilacji duchowieństwa. Jak wspominał Józef Światło, jeden z organizatorów tego systemu: „Agent bezpieczeństwa posiada dla każdej parafii osobną teczkę obserwacyjno-agencyjną. W teczce tej znajdują się szczegółowe dane o wszystkich duchownych, działających w danej parafii, informacje o ich przeszłości, powiązaniach rodzinnych i osobistych. W tej samej teczce znajdują się także teksty kazań, listów pasterskich i innych dyrektyw, otrzymanych przez księży od ich władz przełożonych. Taką samą teczkę zakłada się dla każdej organizacji katolickiej, czynnej w danej parafii, z informacjami o jej członkach i działalności. Światło potwierdzał, że wszystkie działania na obszarze wyznaniowym kierownictwo polskiej partii i bezpieki konsultowało z Moskwą. Na Kremlu miały zapadać decyzje m.in. o aresztowaniu kard. Stefana Wyszyńskie-go czy procesie bpa Czesława Kaczmarka. Nad realizacją tych wytycznych czuwać miała ekspozytura radzieckiego wywiadu, którą w Polsce organizował gen. Iwan Sierow. Miał on uczyć „polskich czelistów” metod pracy, jak i sam zajmować się werbunkiem polskich działaczy katolickich do współpracy z organami bezpieczeństwa”. U schyłku epoki stalinowskiej niektórzy funkcjonariusze bezpieki odpowiedzialni za prześladowania Kościoła zostali zlikwidowani, jak np. płk Lichaczow, który został rozstrzelany w czasie procesu wiceministra bezpieczeństwa ZSRR Wiktora Abakumowa. Część odwołano do Moskwy. Stanęli oni przed sądem w ramach rozprawy z aparatem Ławrientija Berii. Krótki był także żywot komisji księży przy ZBoWiD-zie. Po aresztowaniu Prymasa, gdy Episkopat został zmuszony do uległości, ruch „księży patriotów” w ekstremalnym wydaniu nie był już władzy potrzebny. 29 września 1953 roku członek władz partyjnych Franciszek Mazur, odpowiadający za problemy wyznaniowe, zgodził się na połączenie komisji księży z paxowskim Komitetem Intelektualistów. Zjednoczenie obu ugrupowań odbywało się w całej Polsce w atmosferze wielkiej kampanii politycznej. Wzięło w niej udział ok. 4000 duchownych, deklarujących przy każdej okazji swe przywiązanie do sprawy pokoju, socjalizmu i zapewniających o wiecznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Nowa struktura przyjęła nazwę Komisja Duchownych i Świeckich Działaczy Katolickich przy Ogólnopolskim Komitecie Frontu Narodowego. Na jej czele stanął ks. prof. Jan Czuj. Dużą frekwencję na zjazdach „księży patriotów” zapewniała aktywność administracji państwowej oraz UB. Nie bez znaczenia był jednak również fakt, że po aresztowaniu Księdza Prymasa przestała działać obawa sankcji dyscyplinarnych. Zwieńczeniem całej akcji było uroczyste ślubowanie Episkopatu na wierność PRL, które odbyło się 12 grudnia 1953 roku. Wkrótce podobne ślubowanie złożyła większość polskich duchownych. 12 lipca 1955 roku na żądanie władz komisja księży przy ZBoWiD-zie przestała ostatecznie istnieć, a jej członkowie weszli do innych struktur powołanych wówczas przez władze.

Prymas Wyszyński przebywając na wygnaniu w Komańczy w swoich zapiskach jednoznacznie oceniał duchowe korzenie ruchu „księży patriotów”: „Walka dziś toczona z Kościołem zwycięża w wielu ludziach właśnie dlatego, że pieką sobie chleb z kamieni, rzuconych Kościołowi pod nogi, że pozwąłaja się nosić na rękach złym duchom, że nieustannie padają plackiem na twarz, bijąc służalcze hołdy wszystkim kusicielom. To są współcześni katolicy «postępowi». W czym? «Po-stępowi» w złu! Czynią nieustanny postęp w uległości wszystkim, coraz słabszym pokusom. — Czy mam się z nich gorszyć? Nie, raczej mam mądrzeć, abym sam nie był kuszony”. Po latach historyk napisze: „księża patrioci, intelektualiści katoliccy, komisje księży przy ZBoWiD-zie to główne produkty działań urzędów bezpieczeństwa”. Z pewnością dalece nie wszyscy duchowni, uczestnicy tych ruchów byli agentami bezpieki. Bez względu jednak na ich intencje byli użytecznym narzędziem walki z Kościołem, przyczyniając się do podziałów wśród wiernych oraz duchowieństwa.

Po odwilży

Przełom października 1956 roku przyniósł pewną normalizację w stosunkach Kościoła z władzami. Powrócił z internowania Prymas Polski oraz inni wygnani biskupi. Usunięto najbardziej skompromitowanych „księży patriotów”, lecz wielu z nich pozostało w różnych instytucjach, a zwłaszcza w upaństwowionej „Caritas”. Nie było wówczas w Polsce ani warunków, ani możliwości dla dokonywania obrachunku za lata stalinizmu. Prymas Wyszyński uznał, że najważniejszą sprawą tamtej doby jest utrzymanie jedności Kościoła. Na pierwszej audiencji u Piusa XII w Rzymie Prymas stanął wraz z biskupem Antonim Baraniakiem, który przeszedł brutalne śledztwo i był więziony, jak i biskupem Michałem Klepaczem, który w tym samym czasie wydawał oświadczenia na temat dobrych relacji z komunistycznym państwem. Towarzyszył im także bp Zygmunt Choromański, sekretarz Konferencji Episkopatu Polski. Ksiądz Prymas bronił w Rzymie duchownych, którzy posunęli się nieraz zanadto w bliskiej współpracy ze stalinowskim aparatem bezpieczeństwa. Uznał, że utrzymanie jedności Kościoła jest rzeczą ważniejszą aniżeli dociekanie okoliczności zachowań w czasie minionym. Władze nie zaniechały jednak prób rozbijania jedności duchowieństwa. W lutym 1957 roku sekretarz KC PZPR Al-brecht na spotkaniu z pracownikami MSW podkreślał: „W walce klasowej najważniejszą siłę stanowi Kościół katolicki. Tam trzeba werbować agentów jak przedtem, trzeba rozpracowywać jak przedtem wrogo działających księży, gdzie by oni nie byli”. W czerwcu 1959 roku czterdziestu dziewięciu duchownych powołało pod patronatem władz Koło Księży przy Zarządzie Głównym i przy zarządach okręgowych „Caritas". Do końca września 1959 roku utworzono piętnaście kół wojewódzkich skupiających 150 księży. Pomimo ostrej reakcji biskupów, nowy ruch księży patriotów rozwijał się, korzystając z wyraźnej protekcji władz. Liderami organizacji zostali księża: Stanisław Owczarek, Stanisław Huet i Roman Szemray. W następnych latach organizacja stopniowo, lecz systematycznie powiększała swe szeregi. Na jej czele w latach 60. stanął ks. Bonifacy Woźny. Członkom zarządu przyznano wynagrodzenie z funduszu Urzędu ds. Wyznań. W marcu 1961 roku w kołach księży było już 485 duchownych, pomimo energicznych prób czynionych przez biskupów, aby nie dopuścić do rozwoju tej organizacji.

„Swoich” księży miał także nadal PAX. Na uroczystości 15-lecia Stowarzyszenia naliczono ok. 400 duchownych, a sądzić wypada, że nie wszyscy sympatycy Bolesława Piaseckiego zjawili się tego dnia w Warszawie. Antoni Dudek ocenia, że w początku lat 60. około 10 procent polskiego duchowieństwa sympatyzowało z organizacjami powołanymi do istnienia pod patronatem administracji państwowej i organów bezpieczeństwa. Nie zaprzestano także pośrednich form rozbijania jedności stanu duchownego. Przejawem takich działań było także wydanie wspomnień ks. Leonarda Świderskiego „Oglądały oczy moje”, w której zadenuncjował on wielu duchownych oraz biskupów, przedstawiając polskich kapłanów jako społeczność wyjątkowo zdegenerowaną i kabotyńską. Jedynymi „sprawiedliwymi” w relacji ks. Świderskiego byli tylko kapłani popierający władzę ludową. Oni także znosić musieli największy „ucisk” i „szykany” ze strony biskupów. Znamienne było, że właśnie w latach 60. nastąpiła znaczna, rozbudowa instytucji SB odpowiedzialnych za walkę z Kościołem. W drugiej połowie 1960 roku kierownictwo MSW skierowało do KC PZPR wniosek o utworzenie w tym resorcie w miejsce wydziału, funkcjonującego po rozwiązaniu departamentu XI, samodzielnego departamentu odpowiedzialnego wyłącznie za inwigilację Kościoła katolickiego i innych związków wyznaniowych. W listopadzie 1961 roku z udziałem szefów wszystkich jednostek SB odbyła się narada, na której zaprezentowano koncepcję działania przyszłego IV departamentu. Sugerowano, aby na każdego księdza, zakonnika, alumna i parafię były zakładane specjalne „teczki ewidencji operacyjnej”. Oznaczało to podjęcie działań operacyjnych wobec wszystkich duchownych, bez względu na ich poglądy oraz aktywność duszpasterską. Nie ograniczano się przy tym z działaniami operacyjnymi wyłącznie do terenu Polski. Specjalna grupa agentów udała się do Rzymu, aby obserwować i analizować przebieg II Soboru Watykańskiego. Pomimo tych wysiłków rezultaty osiągane przez SB nie zadawalały kierownictwa MSW i PZPR. W ocenie wiceministra spraw wewnętrznych Antoniego Alstera agentura w Kościele, choć liczna i dobrze opłacana, pracowała słabo. „Po klerze mamy agenturę, która działa według zasad: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek” — narzekał Alster . W latach 60. utrwalił się nowy model kontroli nad Kościołem, w którym główny ciężar zadań został powierzony nie bezpośrednio organom bezpieczeństwa, lecz Urzędowi ds. Wyznań. Na jego czele stał dyrektor w randze ministra, mianowany przez prezesa Rady Ministrów. Urząd ds. Wyznań miał swoje wydziały przy prezydiach wojewódzkich rad narodowych. Kierownicy tych wydziałów zobowiązani byli do bieżącego informowania centrali w Warszawie o sytuacji na ich terenie. Opracowane na ich podstawie raporty, memoriały, notatki trafiały do odpowiedniego sekretarza Komitetu Centralnego PZPR. W praktyce często osoba ta nadzorowała pracę zarówno Urzędu ds. Wyznań, jak i MSW Chociaż formalnie wszystkie kwestie wyznaniowe powinny być rozpatrywane przez jednostki działające w strukturze państwowej, jaką był Urząd ds. Wyznań, jednak faktycznie decydujący głos we wszystkich sprawach miały instancje partyjne. Przy podejmowaniu najważniejszych decyzji głos decydujący miało Biuro Polityczne KC PZPR. Stamtąd wychodziły odpowiednie dyrektywy do Urzędu ds. Wyznań, jak i MSW.

Z opublikowanej dokumentacji Urzędu ds. Wyznań wynika, że posiadał on bardzo dobre rozeznanie w sytuacji poszczególnych parafii oraz układach personalnych w danej diecezji. Wielu duchownym łatwiej było utrzymywać dobre stosunki z urzędnikiem ds. wyznań aniżeli funkcjonariuszem SB, co było w istocie odczuciem złudnym, ponieważ często pracownik urzędu wyznaniowego był osobą blisko współpracującą z organami bezpieczeństwa lub oficerem SB. Nie bez znaczenia był także fakt, że nikt w Urzędzie ds. wyznań nie wymagał od księdza podpisywania deklaracji o współpracy, kontakty te nie były więc postrzegane jako niebezpieczne. Zwłaszcza że w ówczesnym systemie ksiądz musiał przy każdej prawie okazji korzystać z pośrednictwa tej instytucji. Niektórzy jednak w swej lojalności wobec Urzędu posuwali się zbyt daleko, po prostu donosząc na swych proboszczy lub biskupów. Często relacjonowali także przebieg zebrań dekanalnych lub treść rozmów ze swymi przełożonymi. W dokumentacji zebranej i opublikowanej przez Petera Rainę wiele tego typu donosów pochodziło w latach 60. z rejonu Wrocławia. Wygodnym rozmówcą dla Urzędu był także bp Bogdan Sikorski z Płocka, który np. w czerwcu 1967 roku nie dopuścił, aby na terenie jego diecezji odczytany był list Episkopatu Polski, krytycznie oceniający działania władz państwowych. Jak biskup wyjaśniał dyrektorowi Wojewódzkiego Urzędu ds. Wyznań w lipcu 1967 roku, nie zamierzał dopuścić do odczytania tego listu w podległej mu diecezji. „Gdyby zaistniały jakieś specjalne sytuacje wiążące się z tym dokumentem — dodał — to przedtem zanim poczynię określone kroki, poślę swojego kapelana do kierownika Urzędu ds. Wyznań dla ich przekonsultowania. Tak już czyniliśmy w innych sytuacjach”. Urzędy ds. Wyznań szczególnie uważnie badały nastroje wśród duchowieństwa w okresach ważnych przesileń politycznych lub napięć pomiędzy państwem a Kościołem. Tak było np. w okresie po publikacji orędzia biskupów polskich do niemieckich. Rozpętano wówczas na ogromną skalę histeryczną kampanię przeciwko Episkopatowi Polski. Chętnie korzystano w niej także z usług duchownych. Niektórzy z nich wręcz namawiali władze państwowe do zastosowania sankcji wobec biskupów. Przewodniczący Zrzeszenia Katolików „Caritas" w diecezji kieleckiej ks. Jan Kornobis, oświadczył w grudniu 1965 roku szefowi kieleckiego urzędu ds. Wyznań, że „jeżeli władze państwowe przy sprzyjającej opinii, jaka jest wśród ludności, nie zareagują zdecydowanie wobec episkopatu i nie wyciągną ostrych konsekwencji, istnieje obawa, że Episkopat uderzy w duchowieństwo postępowe i nikt im nie pomoże”. Wyraził również przekonanie, „że Episkopat przebrał miarkę i w tej sprawie trzeba zdjąć białe rękawiczki wobec Episkopatu. Trzeba ostro bić reakcyjnych księży, a równocześnie iść dalej na rękę i pomagać księżom postępowym — również materialnie, w czym ostatnio władze są zbyt oszczędne”. Rezolucje przeciwko orędziu podejmowały także liczne koła duchownych aktywnych w „Caritas” oraz różne środowiska związane z PAX-em, którego prasa również włączyła się aktywnie do kampanii przeciwko biskupom. Na podstawie opublikowanych dokumentów trudno stwierdzić, jaka część tych działań była inspirowana bezpośrednio przez SB. Niewątpliwie jednak pion SB korzystał z dokumentacji prowadzonej przez Urzędy ds. Wyznań, jak również przygotowywał dla niego materiały. Czasami SB chciała się pochwalić także spektakularnymi sukcesami. W 1965 roku z inicjatywy SB, PAX i „Caritas” organizowały wycieczki księży do Włoch na II Sobór Watykański. Pomimo wyraźnego sprzeciwu Episkopatu w wyjazdach tych wzięło udział 427 duchownych z całego kraju.

Nowy departament, stare metody

Koniec Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (1954 rok) nie oznaczał kresu walki z Kościołem. Nadal działał Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy Radzie Ministrów, posiadający swoje delegatury terenowe. Nie zmieniły się także dotychczasowe metody pracy. Pionem przeznaczonym do walki z Kościołem kierował wówczas płk Dziemidok. Po 1956 roku Służba Bezpieczeństwa (SB) stała się częścią Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W jej szeregach pracowało wówczas ok. 16 tysięcy funkcjonariuszy. Specjalne miejsce w strukturze SB zajmował departament III, przeznaczony do walki z działalnością antypaństwową. Obejmował on także komórki, które z czasem stworzyły wydział ds. kościelnych, a w 1962 roku przekształcone zostały w departament IV, którego jedynym zadaniem była wałka z Kościołem. Na jego czele stanął płk Stanisław Morawski. Stopniowo rozbudowywane były kompetencje tego pionu, który kontrolować miał wszelkie przejawy życia Kościoła w Polsce. Służyły temu m.in. tak zwane teczki zagadnieniowe, które w 1969 roku nakazywano zakładać wszystkim duchownym w celu operacyjnej kontroli ich życia i pracy. W latach 70. w strukturze departamentu IV pracowało już ok. 1000 funkcjonariuszy. Później wielokrotnie zmieniały się nazwy instytucji, numery departamentów i niektórzy ludzie. Pozostał natomiast cel — kontrola i kompromitacja Kościoła, metody — prowokacja, dezinformacja i agentura oraz radzieccy doradcy. Niemal do końca istnienia Służby Bezpieczeństwa posiadali oni uprzywilejowaną pozycję w strukturach polskich służb specjalnych. Podobnie wyglądała sytuacja w departamencie IV SB, który przejął funkcję departamentu XI UBP i zajmował się działalnością Kościołów w Polsce, a przede wszystkim Kościołem katolickim. Znaczenie tego Departamentu wzrosło po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża oraz w latach stanu wojennego, gdy w Kościele znalazła schronienie część opozycji politycznej.

Działania departamentu IV były wspomagane pracą wielu innych ogniw SB oraz wywiadu, który podejmował się rozpracować działalność duchowieństwa na emigracji oraz przenikać do urzędów watykańskich. M.in. w strukturze wywiadu, czyli I departamentu MSW istniał nieomal do końca PRL tzw. wydział watykański, zajmujący się operacyjnym rozpracowaniem pracowników Kurii Rzymskiej i osób z otoczenia Jana Pawła II. Ten stan rzeczy uległ niewielkim zmianom po 1984 roku, kiedy zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki oraz proces jego zabójców ujawnił opinii publicznej skalę przedsięwzięć, podejmowanych przez SB przeciwko polskiemu duchowieństwu. Wydana wówczas ustawa o ministrze spraw wewnętrznych miała ułatwić gen. Czesławowi Kiszczakowi kontrolę całego resortu, podzielonego na służby: wywiadu, kontrwywiadu, bezpieczeństwa i zaopatrzenia materiałowego. Na czele SB stanął generał brygady Władysław Ciastoń, któremu podlegał również departament IV, funkcjonujący nadal, chociaż w nieco okrojonej formie. Po jego reorganizacji wydzielone zostały wydziały zajmujące się rolnictwem. Odwołany został również jego dyrektor, gen. Zenon Płatek. Po jakimś czasie posadę w MSW stracił także gen. Ciastoń, który przeszedł do pracy w dyplomacji, był m.in. ostatnim ambasadorem PRL w Albanii. Faktycznie jednak w niewielkim stopniu zmieniły się metody rozpracowania duchowieństwa, chociaż być może zmniejszyła się skala tych działań. Podobnie jak UB, także departament IV MSW prowadził teczki personalne każdego polskiego księdza oraz każdej parafii. Resortowe wytyczne dla funkcjonariusza IV departamentu nakazywały: „teczki ewidencji operacyjnej zakładać na księży świeckich, zakonnych, alumnów wyższych seminariów duchownych — świeckich, zakonnych, a tym również na aktualnych tajnych współpracowników, bez podawania w treści teczki danych o fakcie współpracy”. Tak przygotowana teczka księdza miała być „zbiorem podstawowych dokumentów, umożliwiających rozpoznanie jego osoby i działalności”. Każdemu alumnowi seminarium duchownego przydzielano opiekuna, którego celem miało być zdobycie podstawowych informacji i ich zapisywanie w stosownych rubrykach teczki. Teczka ewidencji operacyjnej zawierała 25 stron, na które składało się 20 ponumerowanych stron kwestionariusza personalnego, jednostronicowy kwestionariusz alumna sporządzony po wstąpieniu do seminarium oraz 4 oddzielne strony wytycznych i wskazówek dla prowadzącego wraz ze spisem zawartości i potwierdzeniem sporządzenia teczki oraz jej sprawdzenia przez administrację zwierzchnią. Teczka była dokumentem tajnym, służącym „do celów operacyjnych od przystąpienia alumna do Wyższego Seminarium Duchownego aż do śmierci lub opuszczenia stanu duchownego przez księdza”. Po pierwszym semestrze funkcjonariusz prowadzący danego kleryka wypełniał „kwestionariusz personalny kleru świeckiego i zakonnego”, opatrzony zdjęciem kandydata do stanu kapłańskiego. Zapisywano także informacje na temat stanu majątkowego kleryka oraz jego rodziny. Rejestrowano zagraniczne wyjazdy oraz wizyty obcokrajowców u niego, a także jego publiczną aktywność — artykuły prasowe, wypowiedzi dla mediów kościelnych, itp. W cytowanym artykule, dotyczącym opisu teczki jednego z duchownych diecezji lubelskiej, znajduje się m.in. następująca uwaga: „W miarę dobrze rozbudowana sieć informatorów i współpracowników SB pozwalała uzyskiwać i notować opinie na temat osoby księdza nie tylko w miejscowościach, w których pracował, ale i w instytucjach kościelnych”. Funkcjonariuszy SB interesowała także rodzina księdza, jej stan majątkowy, sympatie ideowe, przynależność partyjna, poglądy i źródła utrzymania. Do teczki wpinano także streszczenia jego kazań i notatki po kolędowych odwiedzinach, sporządzane przez parafian będących tajnymi współpracownikami.

Starano się także rozbudować agenturę w środowisku duchowieństwa oraz prowadzić szeroką akcję prowokacyjną w czasie pielgrzymek i innych uroczystości religijnych. Podsłuchiwano wszystkie kurie biskupie i pokoje Prymasa Polski i Jana Pawła II, gdy odwiedzał Polskę. Jednocześnie SB prowadziła bardziej wyrafinowane działania, jak np. wydawanie specjalnego pisma dla duchowieństwa „Ancora”. Pismo miało mieć charakter konspiracyjnego organu opozycji wewnątrzkościelnej. Jak ocenia długoletni minister ds. wyznań Kazimierz Kąkol: „Język, stylistyka, bezbłędna orientacja w zakulisowych także sprawach środowiska duchownych wskazuje na to, że «Ancora» redagowana jest przez ludzi tkwiących w tym środowisku bądź bardzo mu bliskich”. Dzisiaj wiadomo, że „Ancora” była redagowana i drukowana pod ścisłą kontrolą departamentu IV m.in. przez Zbigniewa Miścioraka i Emila Stafieja. Natomiast inny pracownik tego departamentu, Waldemar Pełka zajmował się m.in. wydawaniem pisma „Samoobrona Wiary”. Wszystko to sprawiało, że wpływ służb specjalnych na politykę wyznaniową państwa był ogromny. Formalnie za sprawy Kościoła w strukturach państwowych odpowiadał Urząd ds. Wyznań i Wydział Administracyjny KC PZPR w strukturach partyjnych. Jednak faktycznie bardzo często decydujący głos w ustalaniu polityki wyznaniowej miało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które dysponowało największymi możliwościami inwigilowania Kościoła, a także podporządkowania go dyrektywom władz. Długoletni szef Urzędu ds. Wyznań w latach 70. Kazimierz Kąkol wyznawał wprost w swych wspomnieniach: „Urząd ds. Wyznań był przez cały okres swego istnienia traktowany instrumentalnie, był zdominowany przez partię i bezpiekę”. Natomiast nadzorujący „po linii” partyjnej pracę organów bezpieczeństwa sekretarz KC PZPR Stanisław Kania mógł w grudniu 1976 roku na naradzie kierownictwa MSW powiedzieć, że SB posiada rozbudowaną agenturę wśród duchowieństwa, dzięki czemu partia może prowadzić zróżnicowaną politykę wobec Kościoła — „raz działać siłą logiki, a innym razem logiką siły”. Zaznaczył przy okazji, że nie powinien ulec zmianie kurs na rozbicie Kościoła od wewnątrz poprzez wspieranie duchowieństwa współpracującego z władzami. „Dopóki Kościół stanowić będzie monolit — konkludował Kania — dopóty przychodzić mu będzie ochota na próbę sił i walkę z socjalizmem”. Jak się wydaje, słowa sekretarza Kani nie były tylko czczą przechwałką. Jesienią 1977 roku departament IV miał zarejestrowanych ponad cztery i pół tysiąca agentów, a jego dyrektor płk Konrad Straszewski twierdził, że w niektórych województwach „co czwarty pozostawał na kontakcie Służby Bezpieczeństwa”. W 1981 roku tylko w środowiskach wiejskich SB posiadała około 3 tyś. agentów spośród duchowieństwa parafialnego. Powołana w 1991 roku sejmowa komisja nadzwyczajna do zbadania działalności MSW, której pracami kierował poseł Jan Maria Rokita, stwierdziła, że duchowieństwo katolickie do końca istnienia PRL w oczach funkcjonariuszy SB postrzegane było w kategoriach wroga, dlatego działania prowadzone przeciwko niemu charakteryzowały się szczególną intensywnością i brutalnością. „Księża katoliccy — zostało napisane w raporcie — byli bowiem wyodrębnioną przez MSW grupą osób, które przez sam fakt przynależności do tej grupy (tzn. wstąpienia do seminarium duchownego) znajdowały się automatycznie w zasięgu działań operacyjnych MSW. W stosunku do każdego księdza prowadzono tzw. teczkę ewidencji operacyjnej księdza (TEOK), próbowano pozyskać go na współpracownika, oceniano przy pomocy działalności operacyjnej jego stosunek do PRL, interesowano się jego życiem prywatnym". W konkluzji autorzy cytowanego raportu napisali, że wiedza MSW na temat polskiego duchowieństwa „wielokrotnie przewyższała wiedzę o pozostałych obywatelach”. Wszystkie teczki operacyjne uległy zniszczeniu lub wyniesiono je z archiwów MSW.

W latach 70. ukształtowała się ostateczna struktura funkcjonowania IV departamentu. Jego terenowymi ekspozyturami były wydziały IV umieszczone w komendach wojewódzkich MO, a po reformie w 1983 roku w rejonowych urzędach spraw wewnętrznych, gdzie zawsze zastępcą komendanta był funkcjonariusz odpowiedzialny za pracę wydziałów SB. Praca każdego wydziału była organizowana w sześciu sekcjach tematycznych, sekcja I sprawowała nadzór nad klerem diecezjalnym (w ramach tej sekcji działał także zespół „D”, odpowiedzialny za działania dezinformacyjne), sekcja II nadzorowała pracę organizacji i stowarzyszeń katolickich, sekcja III interesowała się zgromadzeniami zakonnymi, sekcja IV prowadziła prace analityczne, sekcja V zajmowała się kontrolą innych wyznań oraz związków wyznaniowych, natomiast sekcja VI rozpracowywała sekty. Warto dodać, że terenowi funkcjonariusze pracujący w grupach „D” byli podlegli wyłącznie swemu kierownictwu, które wydawało im rozkazy oraz kontrolowało ich realizację. Przeciętnie w aparacie wojewódzkim „po linii czwartej” pracowało ok. 40 funkcjonariuszy SB. W swej pracy korzystali także często z pomocy innych wydziałów, a zwłaszcza wydziału I, odpowiedzialnego za sprawy techniczne, zajmującego się instalowaniem podsłuchów, tajnymi przeszukania-mi, perlustracją korespondencji, wydziału B — obserwacja, wydziału C — ewidencja, archiwum oraz pion analityczny. W szczególnych przypadkach departament IV korzystał z pomocy funkcjonariuszy departamentu I, czyli wywiadu. Zdarzało się również, że agenci zwerbowani przez departament IV byli także wykorzystywani w pracy wywiadowczej poza granicami Polski. W 1984 roku, po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki, nastąpiła kolejna reorganizacja departamentu IV. Wydziały I tego departamentu otrzymały zadania analityczne, oraz porządkowy numer II. Dokonano także połączenia wydziałów II-V oraz V-VI. Utworzone zostały także sekcje zajmujące się rozpracowywaniem duszpasterstw stanowych, które w latach 80. były tworzone w całym kraju i grupowały działaczy i sympatyków zdelegalizowanej wówczas „Solidarności”. W latach 1986-1987 z departamentu IV, jak już pisaliśmy, został wydzielony zespół ds. rolnictwa, który funkcjonował jako departament VI. Do jego dyspozycji przekazano część agentury funkcjonującej wśród duchowieństwa pracującego na wsi, która była ważnym źródłem informacji o nastrojach panujących na prowincji.

Komórki „D”

W latach 60., gdy jednym z wiceministrów był Franciszek Szlachcic, a wicedyrektorem departamentu IV MSW Józef Siemaszkiewicz, powstała koncepcja zinstytucjonalizowania działań dezintegracyjnych wobec katolickiego duchowieństwa. Działania dezintegracyjne wykorzystywały wszystkie wydziały departamentu IV, każdy w ramach swojego zakresu zainteresowań. W listopadzie 1993 roku na mocy zarządzenia ministra spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka w departamencie IV powstała samodzielna grupa „D”. Jej zadaniem było koordynowanie i organizowanie działań „D” na szczeblu centralnym. W czerwcu 1977 roku przekształcono samodzielną grupę „D” w wydział VI departamentu IV, a wkrótce stworzono jego odpowiedniki, czyli sekcje „D” w niektórych województwach. Wieloletni dyrektor departamentu VI Konrad Straszewski postulował poszerzenie tego rodzaju działań z uwagi na „potrzebę podjęcia na szerszą skalę aktywnych i kompleksowych przedsięwzięć specjalnych mających na celu ograniczenie i likwidację politycznie negatywnych działań kleru w duszpasterstwie akademickim oraz rozwijającym się ruchu oazowym”. Po reorganizacji MSW, przeprowadzonej w listopadzie 1984 roku, która nastąpiła po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki, wydział VI otrzymał nową numerację (IV), zmieniono także jego główne zadania. Jego aktywność uległa zmniejszeniu, zaniechano również wielu planowanych wcześniej operacji, zwłaszcza tych, które wiązały się ze stosowaniem przemocy wobec osób będących przedmiotem zainteresowania funkcjonariuszy tego pionu. Wynikało to m.in. z faktu, że jeden z zabójców ks. Popiełuszki, kpt. Grzegorz Piotrowski był początkowo zastępcą naczelnika Grupy „D”, a później naczelnikiem wydziału VI SB. Jej działania były nadzorowane przez najwyższe władze partyjne. Zadaniem pracowników pionu „D” były m.in. prowokacje wobec ruchu pielgrzymkowego oraz oazowego; wiadomo na przykład, że były prowadzone na terenie województwa nowosądeckiego działania zmierzające do dyskredytacji osoby ks. Franciszka Blachnickiego. Odpowiadał za nie Ryszard Skokowski, inspektor wydziału VI. Zadaniem pracowników MSW uczestniczących w działaniach „D” było opracowywanie na podstawie informacji zdobytych przez agenturę listów do Episkopatu i kurii biskupich oraz ulotek, mających podsycić konflikty wśród duchowieństwa. Grupy „D” prowadziły również działania przeciwko opozycji demokratycznej. W ramach tej działalności w różnych komendach wojewódzkich powoływane były także doraźne grupy specjalne prowadzące działalność neutralizującą, dezinformującą oraz dezorganizującą skierowaną przeciwko duchowieństwu oraz opozycji politycznej. W działaniach wykorzystywano również tajnych współpracowników do podsycania antagonizmów wśród duchowieństwa, a także fałszowano materiały pamiętnikarskie w celu szkalowania osób w nich występujących, kolportowano pisma i ulotki, a także plakaty oraz pisano anonimy, podkopujące autorytet poszczególnych duchownych. Prowadzone były również działania mniej subtelne: pobicia, uszkodzenie mienia, uprowadzenia, napady na mieszkania, podpalenia.

Jednym z przykładów działalności dezintegracyjnej była ingerencja w wybór władz prowincjonalnych zgromadzenia ojców oblatów. W tym celu opracowano plan mający doprowadzić do wyboru na urząd prowincjała osoby pożądanej przez władze państwowe. W tym celu sporządzono trzy listy anonimowe, które wysłano do Księdza Kardynała, aktualnego prowincjała i generała zakonu, w których ujawniano fakty dyskredytujące niepożądanego kandydata. W wyniku tych działań wybrany został kandydat „popierany” przez SB. W latach 70. wydział I departamentu IV MSW prowadził szeroko zakrojone działania wobec kardynała Stefana Wyszyńskiego. Miały one na celu obniżenie autorytetu Księdza Prymasa w społeczeństwie i hierarchii Kościoła. Wykorzystywano w tym celu wszystkie konflikty Księdza Prymasa z poszczególnymi biskupami lub nieporozumienia w kontaktach ze Stolicą Apostolską. O naturze tych konfliktów SB była informowana przez swych agentów, działających w Kościele. Podobne działania były prowadzone wobec kardynała Karola Wojtyły. Za pośrednictwem tajnych współpracowników rozpowszechniano informację, że doktorat Ksiądz Kardynał kupił przebywając przez pewien czas na Zachodzie. Po wyborze na papieża szukano dotarcia do kręgu przyjaciół i znajomych Karola Wojtyły, co miałoby w przyszłości doprowadzić do zdobycia kompromitujących go materiałów. W tym celu w departamencie IV spreparowano „Pamiętniki” Ireny Kinaszewskiej — osoby od wielu lat należącej do kręgu bliskich znajomych metropolity krakowskiego. Jeszcze w 1978 roku założono także podsłuch w mieszkaniu wieloletniego znajomego kardynała Wojtyły, ks. Andrzeja Bardeckiego, co miało pozwolić na uzyskanie materiałów kompromitujących. Działania „D” prowadzono intensywnie również wśród pielgrzymek zmierzających do sanktuarium maryjnego na Jasnej Górze. W grupach pielgrzymkowych szli także tajni współpracownicy SB, z ich pomocy korzystali funkcjonariusze służby, m.in. aby dokonywać kradzieży rzeczy osobistych, podrzucać pornografię, zatruwać pojemniki z napojami, zanieczyszczać śpiwory itp. Często także dochodziło do pobicia osób uczestniczących w masowych uroczystościach religijnych. Można również domniemywać, że oficerowie SB pracujący w grupie „D" mieli swych informatorów w bliskim otoczeniu Sekretariatu Prymasa Polski. Świadczy o tym akcja podjęta w ramach pisma „Samoobrona Wiary”, wydawanego przez oficerów SB, a zajmującego się m.in. szkalowaniem osoby ks. Franciszka Blachnickiego. Przy redagowaniu pisma oficerowie SB wykorzystywali poufną korespondencję Prymasa Polski, aby zdyskredytować działania ruchu oazowego przed biskupami i częścią polskiego duchowieństwa. Najważniejszymi celami grupy „D” było: pogłębienie tendencji odśrodkowych wśród duchowieństwa, osłabianie autorytetu czołowych przedstawicieli hierarchii, inspirowanie księży i wiernych do pisania listów o treści pożądanej przez władze, wysyłanie listów anonimowych, rozpowszechnianie wśród duchowieństwa wiadomości spreparowanych dla wywołania krytyki Episkopatu, zamieszczanie w wydawnictwach zagranicznych pozytywnych informacji o sytuacji i działalności Kościoła w Polsce, wykorzystywanie osób występujących ze stanu kapłańskiego i seminariów duchownych do kompromitowania stosunków panujących w Kościele w Polsce, inspirowanie i pogłębianie różnic oraz konfliktów między zakonami, tworzenie grup kontestacyjnych wewnątrz Kościoła, tworzenie grup przestępczych działających w czasie pielgrzymek.

Z przygotowywanych każdego roku planów pracy grupy „D” wynika, że w jej działaniach ważną rolę mieli pełnić także duchowni współpracujący z władzami. W dokumentach pochodzących z lat 70. podkreślano, że zadaniem SB jest poszerzenie kręgu księży działających w szeregach „Caritasu”, wzmocnienie jego bazy społecznej i zasięgu oddziaływania. Chciano, aby „liczna grupa księży świeckich i zakonnych w sposób jawny i publiczny podkreślała swój lojalny stosunek do PRL, aktywnie oddziaływała w tym duchu na księży i wiernych oraz krytykowała określone, szkodliwe dla państwa poczynania Wyszyńskiego i hierarchii”. Grupy „D” ściśle współpracowały z Zarządem V KGB, w 1975 roku podpisane zostało porozumienie w zakresie „zwalczania dywersyjnej działalności Kościoła rzymskokatolickiego oraz rozpracowania Watykanu". Podobne porozumienie zostało podpisane między departamentem IV MSW a departamentem X MSW Czechosłowacji w 1974 roku. Departament IV uczestniczył także w przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego. Jak wynika z raportu, jaki został sporządzony przez departament IV po wydarzeniach w Bydgoszczy w marcu 1981 roku, jego funkcjonariusze na wypadek sytuacji „W”, czyli wprowadzenia stanu wyjątkowego, mieli przy pomocy swych agentów umiejscowionych w różnych strukturach Kościoła wpływać na zachowanie hierarchii, a także przyczynić się do dezinformowania Stolicy Apostolskiej o przebiegu wydarzeń w Polsce. Część z nich miała także za zadanie przeniknąć do środowiska internowanych. Plan został podpisany 6 kwietnia 1981 roku przez dyrektora departamentu IV gen. Konrada Straszewskiego, który w latach 1983-1985 był wiceministrem spraw wewnętrznych. W ramach działań operacyjnych, prowadzonych poprzez duchownych-agentów, zamierzano „przecinać i uniemożliwiać ewentualne związki opozycji antysocjalistycznej z kierownictwem Kościoła, liderami ugrupowań katolickich itd.”. Szczególnie pieczołowicie interesowano się zespołem radiowej mszy św. W odniesieniu do nich plan zakładał: „Spowodować, by zespół redakcyjny niedzielnej mszy radiowej zapewniał właściwą tematykę głoszonych kazań i dobór odpowiednich kaznodziejów”. Zamierzano także przeprowadzić rozmowy wyjaśniające „z określonymi biskupami zmierzające do wydania zaleceń zabraniających księżom wspierania ekstremistów z «S» i grup antysocjalistycznych -wydania listów okolicznościowych do wiernych i wygłaszania kazań w tonie uspokajającym". Do tego celu zamierzano także wykorzystać agenturalne kontakty z duchownymi pracującymi w kuriach biskupich oraz biurze prasowym Episkopatu Polski.

Różne oblicza agentury

Szczególne miejsce w pracy SB zajmowała agentura zbudowana jeszcze w latach pięćdziesiątych. W żargonie nazywano ją „agenturą szkoleniową”, ponieważ do pracy z tymi duchownymi byli kierowani młodzi funkcjonariusze SB i od nich uczyli się sztuki postępowania z księżmi, skutecznego werbunku, pozyskiwania wartościowych informacji. Warto przy okazji stwierdzić, że znaczna część funkcjonariuszy IV departamentu oraz całego pionu zajmującego się Kościołem należała do swoistej elity SB. Z reguły byli to ludzie dobrze wykształceni, posiadający dobre rozeznanie w sprawach kościelnych. Końcowy efekt ich pracy zależał bowiem w gruncie rzeczy od stopnia gotowości do współpracy agenta. Wobec księży funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nie mieli przecież zbyt wielu możliwości wpływu na ich karierę, jak to miało miejsce w przypadku kandydatów na agentów ze świata ludzi świeckich. Większość z oficerów SB traktowała pracę w tej instytucji pragmatycznie, chociaż nie brakowało wśród nich hobbystów, autentycznie przejętych swoimi zadaniami. Bardzo rzadko natomiast można było wśród nich spotkać tzw. osobistego wroga Pana Boga. Spora grupa spośród nich uważała się za katolików, potajemnie praktykowała lub zezwalała na praktyki rodzinie. Według niektórych szacunków ok. 80 procent oficerów SB miało śluby kościelne, chrzciło swe dzieci itd. Znany był także przypadek, że oficer IV departamentu przemycał na Litwę dewocjonalia, które dostał od księdza, swego TW. Zdarzały się przypadki, że werbunku dokonywano posługując się szantażem. Regułą jednak było, że agenci przymuszani do pracy byli mało efektywni, „wyginali się od współpracy”, jak nazywano takie zachowanie w żargonie. Zadaniem oficerów SB było pozyskać zaufanie swych TW i często im się to udawało. Dzisiaj, mówią byli oficerowie SB, wielu TW kłamie mówiąc, że współpracowało, gdyż byli szantażowani. W rzeczywistości większość współpracowała dobrowolnie. Lata 80. były czasem wielkiego werbunku. W pierwszych dniach stanu wojennego przeprowadzono rozmowy ostrzegawcze z duchownymi, niektóre z nich później zaowocowały werbunkami. W trakcie tych rozmów nierzadko odwoływano się do emocji patriotycznych, sugerując, że współpraca uchroni społeczeństwo przed rozlewem krwi. Wcześniej przed rozmowami uważnie studiowano materiał zgromadzony w teczkach operacyjnych. Początkowo starano się rozmawiać na tematy neutralne, pytać, co na dany temat sądzi dziekan lub biskup. Starano się pamiętać o uroczystościach parafialnych, odpustach, rocznicach święceń, wszystko po to, aby zdobyć życzliwość, a później zaufanie „podchodzonego” w ten sposób księdza. Chodziło także o stworzenie stałej sieci prywatnych kontaktów, które w pewnym momencie zmienić się miały w kontakt operacyjny. Gdy ksiądz „dojrzał" do współpracy, prowadzony był nieoficjalnie, chociaż już wówczas najczęściej następowała jego rejestracja jako TW, jakkolwiek często nie następowało podpisanie zobowiązania o współpracy. Pierwszym etapem przyzwyczajania delikwenta do roli agenta było oswajanie go z pseudonimem. Najczęściej następowało to w ten sposób, że kandydat do werbunku był informowany, że jeżeli będzie potrzebował pomocy, ma zadzwonić na komendę i przedstawić się np., że dzwoni „Józef”. Później utrwalano ten zwyczaj, aż ostatecznie sam werbowany akceptował, że jest „Józefem”. Niektórzy sami wymyślali sobie pseudonimy. W ostatniej fazie „obróbki” przedkładano pisemne zobowiązanie do współpracy. Jednak taką ofertę składano tylko wówczas, gdy istniała pewność, że ksiądz, któremu była złożona, nie odmówi. Bywały przypadki, że duchowny godził się na współpracę odmawiając podpisania formalnego zobowiązania. Miał jednak pełną świadomość, że jest tajnym współpracownikiem SB. Ważnym elementem finalizującym proces werbunku było uzyskanie podpisu pod pokwitowaniem odbioru pieniędzy. Najczęściej podpisywano się pseudonimem operacyjnym.

Praca sekcji I każdego wydziału IV miała szczególne znaczenie, gdyż dotyczyła inwigilacji struktur lokalnego Kościoła. Prowadzona była w terenie w systemie dekanalnym. Każdy dekanat miał swego „opiekuna” z SB, któremu podlegały wszystkie kwestie dotyczące prowadzenia agentury na tym terenie oraz innych działań operacyjnych. Oficer działający na terenie dekanatu miał obowiązek prowadzenia przynajmniej jednego tajnego współpracownika, zwerbowanego spośród miejscowego duchowieństwa, a także osoby świeckiej. Jeżeli zwerbowanym był dziekan, z reguły nie prowadzono dalszego werbunku w dekanacie. Czasami jednak, aby mieć operacyjny wgląd we wszystkie interesujące SB kwestie na terenie dekanatu, trzeba było werbować 2 lub 3 księży i większe grono ludzi świeckich. Przeciętnie na poziomie dużego miasta wojewódzkiego wydział IV oddelegowywał dwóch funkcjonariuszy do obserwacji Kurii. Spośród pozostałych oficerów każdy prowadził po kilka dekanatów, najczęściej dwa miejskie i jeden terenowy (wiejski). Przeważnie każdy z oficerów prowadził 10-12 źródeł. Przy werbunku często wykorzystywano sytuację, gdy ksiądz pragnący podjąć studia lub pracę zagranicą składał podanie o paszport. Celowo zwlekano z jego wydaniem, a czasami decyzję w tej sprawie uzależniano od zgody na współpracę. Procedura werbunku duchownych starających się o paszport, aby podjąć okresową pracę na Zachodzie, nasiliła się zwłaszcza po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Duchowni pracujący w czasie wakacji na parafiach, najczęściej w RFN czy Austrii, mieli kontakt ze środowiskami działaczy emigracyjnej „Solidarności”. Ich pozyskaniem do współpracy był zainteresowany nie tylko departament IV, lecz również peerelowski wywiad, któremu zależało na penetracji opozycji działającej na Zachodzie. Na podstawie różnych relacji można stwierdzić, że współpracujący z SB duchowni byli m.in. wykorzystywani w pracy operacyjnej peerelowskiego wywiadu w RFN, Austrii, Francji, Włoszech, Wielkiej Brytanii i USA. Różnie przedstawiała się aktywność pozyskanych agentów. Niektórzy bez oporu donosili na swych przełożonych oraz parafian, innych trzeba było nakłaniać do współpracy. Czasem mówiło się: „musimy sobie nawzajem pomagać”. Miało się wówczas wrażenie, że rozmawiają ze sobą przedstawiciele dwóch elit, pragnący pomóc „biednemu zagubionemu" społeczeństwu. Tacy skłonni do intelektualnego dialogu duchowni często nie podpisywali formalnego zobowiązania do współpracy, w praktyce jednak ich informacje często były ważniejsze od tych, które zdobywano od księży podpisujących zobowiązania. Wielu wykazywało dużą inicjatywę, np. pomagając przy zakładaniu podsłuchów u swego biskupa. Wcześniej byli odpowiednio szkoleni przez funkcjonariuszy z wydziału techniki. Taką inicjatywę wykazywali czasem księża, którzy formalnie nie podpisali zobowiązania i dzisiaj mogą nie obawiać się zdemaskowania, gdyż nie ma dokumentu świadczącego bezpośrednio o ich agenturalnych powiązaniach. Szczególnie ciekawą grupę stanowili księża, którzy jednocześnie współpracowali z SB i opozycją. Potrafili informować o wszystkich kontaktach z działaczami podziemia oraz ich zamiarach, a jednocześnie z ambony grzmieć przeciwko komunie.

Główną uwagę funkcjonariuszy SB przyciągały ośrodki decyzyjne lokalnego Kościoła: kurie diecezjalne, seminaria duchowne, uczelnie katolickie. Pod stałą operacyjną kontrolą znajdowały się mieszkania wszystkich biskupów, ich życie prywatne oraz wszelkie kontakty. Szczególną trudność nastręczało zakładanie w ich domach podsłuchów i zdobywanie informacji z ich najbliższego otoczenia. W tym celu SB często wykorzystywała duchownych, tajnych współpracowników. Po odpowiednim przeszkoleniu instalowali tzw. pluskwy w mieszkaniach swych biskupów, a także przekazywali informacje na temat ich życia prywatnego, kręgu znajomych, zarówno osób duchownych, jak i świeckich. Oni także nagrywali przebieg rozmów z biskupami oraz rejestrowali zamknięte spotkania w dekanatach lub narady w kuriach. Wszelkie materiały dotyczące biskupów były przekazywane przez wydział IV do kierownictwa departamentu IV w Warszawie. Pieczołowicie inwigilowana była również kadra wszystkich uczelni katolickich. Przykładowo w latach 80. w jednej z akademii teologicznych wśród 49 pracowników naukowych SB posiadała 13 tajnych współpracowników. Normą było posiadanie także współpracowników wśród kadry każdego seminarium duchownego w Polsce. Proces werbunku rozpoczynał się zwykle w momencie, gdy kandydat do seminarium duchownego składał stosowne podanie. Zakładano mu wówczas teczkę operacyjną, w której gromadzone były wszelkie informacje, jakie na jego temat zdobyła SB. Ważnym okresem dla werbunku był czas spędzony przez kleryka w jednostkach wojskowych. Pomiędzy SB a kontrwywiadem wojskowym obowiązywała umowa o współpracy, w ramach której na podstawie obserwacji zachowań kleryków w czasie służby wojskowej dokonywano typowania kandydatów do werbunku. Między innymi na podstawie dokumentacji zebranej przez kontrwywiad wojskowy sporządzano rejestr różnych zachowań mogących być przydatnymi w dalszej pracy operacyjnej SB. Była to „zaczepka operacyjna”, np. informacja o skłonnościach homo-seksualnych, do alkoholu lub kobiet. Wykorzystywano ją najczęściej dopiero wtedy, kiedy osoba, którą interesowała się SB, otrzymała święcenia kapłańskie. W trakcie studiów w seminarium duchownym kontakt z klerykami dla oficerów SB był utrudniony i ograniczał się zazwyczaj do okresu wakacji, kiedy kleryk wracał do swojej rodziny. Jednak nie szantaż, podkreślają byli oficerowie SB, dominował w trakcie werbowania tajnych współpracowników wśród duchownych. Chociaż w niektórych wypadkach posługiwano się materiałami operacyjnymi zdobytymi np. w czasie spotkań duchownych z kobietami, kierownictwo SB zalecało, aby ten rodzaj „argumentacji” używany był w ostateczności. Zwłaszcza że nie zawsze szantaż był skutecznym sposobem pozyskania agenta. Zdarzało się bowiem, że ksiądz, który otrzymywał komplet kompromitujących go zdjęć oraz ofertę współpracy z SB, po prostu szedł do swego biskupa, którego informował o wszystkim.

W pracy operacyjnej wielką wagę przykładano do zdobycia zaufania osoby, którą starano się w przyszłości pozyskać. Według relacji b. oficerów SB pracujących „po linii czwartej” nie były wcale rzadkością przypadki, kiedy pomiędzy prowadzącym oficerem a prowadzonym przez niego duchownym-agentem dochodziło do dużej zażyłości. Motywy tej sympatii były różnorakie. Oficer SB miał z reguły bardzo dobre rozeznanie w wielu szczegółach życia osobistego duchownego, z którym pracował. W tej sytuacji było mu łatwo wykorzystać jego słabości lub pomóc w sprawach, które były dla księdza problemem. Jak stwierdził jeden z prowadzących oficerów SB, komentując pytanie o relacje zachodzące pomiędzy oficerem SB a agentem w sutannie, „choć trudno to sobie wyobrazić, żyliśmy i pracowaliśmy w specyficznej symbiozie”. Niemałe znaczenie w pracy wśród duchowieństwa, podobnie jak i w prowadzeniu agentury wśród innych środowisk, odgrywały zachęty materialne. Agentowi pracującemu w środowiskach kościelnych wypłacano co miesiąc pobory, mniej więcej równe średniej krajowej. Do tego dochodziły różne gratyfikacje, np. z okazji Świąt Bożego Narodzenia, Świąt Wielkanocnych czy odpustu parafialnego, były to np. albumy poświęcone sztuce sakralnej, słodycze, alkohol. Część z nich otrzymywała także dodatkowe świadczenia z Urzędu ds. Wyznań, m.in. ubezpieczenia lub legitymacje służbowe upoważniające do zniżek kolejowych. W trudnych latach stanu wojennego płacono także talonami na żywność, kartkami na paliwo czy dostawami luksusowych towarów. Bywały także przypadki, że SB z ukrycia pomagała swemu agentowi w prowadzeniu budowy kościoła. Ułatwiano mu m.in. zakup materiałów budowlanych czy zdobywanie koniecznych zezwoleń. Taki ksiądz zdobywał zaufanie swych przełożonych oraz własnego środowiska, co sprzyjało jego awansowi. A tym oczywiście zainteresowana była SB. Ważnym elementem podejmowania współpracy była zwykła ludzka zawiść w stosunku do innych kapłanów lub animozje w kontaktach z Kurią lub lokalnym biskupem. Podejmujący współpracę z takich motywów agent niejednokrotnie odznaczał się wielką pomysłowością w doradzaniu, a czasem nawet projektowaniu operacji dezinformacyjnych wobec innych kapłanów. Zdarzały się także wypadki, że ksiądz nastawiony opozycyjnie wobec władz, a jednocześnie skłócony ze swoim biskupem podejmował współpracę z SB, aby mu zaszkodzić. W klasyfikacji SB wyróżniano kilka charakterystycznych postaw duchownych, gotowych do współpracy. Jedną z nich był „pleban wiejski", znudzony życiem na wsi, a jednocześnie przekonany, że jest zupełnie bezkarny, jeżeli tylko będzie postępował odpowiednio dyskretnie, a SB mu to gwarantowała, inną — „frustrat”, duchowny gorliwy, lecz znajdujący się w ustawicznym konflikcie ze swymi przełożonymi, proboszczem, biskupem, czy „intelektualista”, starający się działać na dwa fronty. Zwłaszcza ten przypadek był interesujący. W jego rozumieniu bowiem współpraca z SB miała być elementem budowania mostów pomiędzy marksistowską partią a Kościołem. Spotykał się z oficerem SB często, rozmawiał z nim chętnie, obszernie informując go o wewnętrznych problemach Kościoła. Rzadko kiedy podpisywał zgodę na formalną współpracę, ale z pewnością miał świadomość, że jest przez SB traktowany jako tajny współpracownik. Po jakimś czasie, kiedy spotkania były intensywne, dany ksiądz był rejestrowany jako TW i nadawano mu pseudonim operacyjny. Zazwyczaj orientował się, że traktowany jest przez SB jako ważne źródło informacji.

Czasami ksiądz rozgoryczony stosunkami panującymi w parafii lub w diecezji właśnie w oficerze SB odnajdywał partnera do rozmów o swych rozterkach i problemach. Bywały i takie sytuacje, że oficer SB musiał występować w roli osoby utwierdzającej danego księdza w tym, aby wytrwał on w kapłaństwie. Oczywiście SB była zainteresowana tym, aby jak najwięcej księży występowało ze stanu duchownego, nie chciała jednak, aby szeregi laikatu powiększali duchowni, którzy byli jej tajnymi współpracownikami. Wielu z nich po przezwyciężeniu kryzysu współpracowało bardzo ofiarnie, będąc nie tylko informatorami, lecz również współautorami różnych operacji dezintegracyjnych. Niektórzy TW sami pisali meldunki, najczęściej jednak były to informacje przekazywane ustnie oficerowi prowadzącemu, który sporządzał z nich stosowny raport. Każdy oficer pracujący „po linii 4” musiał mieć co najmniej 2-3 pewne, wartościowe źródła. Dlatego bez przerwy szukał kandydatów do werbunku, aby uzupełnić swoją wiedzę na interesujący go temat o nowe informacje. Obowiązek prowadzenia rozległej agentury skłaniał czasem oficera SB do fałszowania dokumentacji. Odbywało się to m.in. w ten sposób, że posiadając z kimś zaledwie kontakt operacyjny, rejestrował go jako TW, wpisując do jego teczki materiały, które uzyskiwał z innego źródła, np. księdza, który informował tak szeroko i obszernie, że jego wiadomości wystarczały do zapełnienia niejednej teczki operacyjnej. Trudno określić skalę tego zjawiska, niewątpliwie jednak powodowało ono, że do dzisiaj na listach SB znajdują się jako TW nazwiska duchownych, którzy nigdy nimi nie byli i swym zachowaniem w żaden sposób nie dawali powodów do takiej klasyfikacji. Ważną rolę w pracy operacyjnej odgrywało mieszkanie służbowe. MK — czyli mieszkanie konspiracyjne, miało lokatora, któremu SB płaciła czynsz, a często partycypowała w remontach. Jednak w określonych godzinach mieszkanie musiało być wolne. LK — lokal konspiracyjny do wyłącznego użytku SB. Najczęściej z MK i LK korzystali zakonnicy, którym trudno było przyjmować „gości” z SB we własnych domach zakonnych. Często do spotkań używane były również lokale gastronomiczne, „wolne powietrze”. Wielu TW, zwłaszcza pracujących na wsi, lubiło spotkania w hotelach lub kawiarniach. Poważnym kryzysem w pracy agenturalnej była sprawa zabójstwa ks. Popiełuszki. Wówczas w skali całego kraju SB zanotowała spadek zaufania tajnych współpracowników do resortu, były dość liczne wypadki odmowy dalszej współpracy, a także osłabienia aktywności nawet wieloletnich, doświadczonych agentów. Bywało, że wśród duchownych trafiali się także ludzie należący do tej kategorii, która bez względu na swój stan odczuwała potrzebę kontaktu z tajnymi służbami. „To urodzeni agenci”, mówili o nich oficerowie SB. Wielu z tych „entuzjastów pracy” sądziło, że dzięki swej współpracy stają się osobami ważnymi, nieomal mają wpływ na bieg historii. Można ocenić, że w latach 80. wydział IV w każdym województwie prowadził ok. 200 agentów. Oznaczałoby to, że w skali całego kraju „po linii 4” prowadzono ok. 1000 agentów, rzecz jasna nie wszyscy z nich byli duchownymi. Szczególna rola przypadała I zarządowi MSW, wywiadowi w środowisku księży, którzy pracowali w Rzymie. Zdobycie takiego agenta było zawsze oceniane jako wielki sukces SB i wiązało się z awansem oficera, któremu ta sztuka się udała. Często w tej grupie byli zakonnicy, którzy szczególnie zmuszani byli do kontaktów z SB w sprawach wyjazdu na swe placówki zagraniczne lub misje. SB wiedziała o planowanych wyjazdach i często w ostatnim momencie odmawiała paszportu, aby mieć element szantażu. Czasami ktoś, kto miał wszystko przygotowane do wyjazdu, ulegał i podpisywał współpracę. Fragment książki "Kompleks Judasza. Kościół zraniony", W drodze 1999