Zielone serce za dwie dychy

Bogdan Widera (Katowicki Gość Niedzielny 9/2006)

publikacja 03.03.2006 13:28

Handel w supermarketach szczególnie razi w niedziele. Drzwi osiedlowych sklepów w dni świąteczne także bywają otwarte, a denerwują mniej.

Temat centrum handlowego wzniesionego na terenie kopalni „Kleofas”, dawniej „Gottwald”, wcześniej „Eminencja”, zaś na samym początku po niemiecku „Eminenz” chodził za mną już od jakiegoś czasu. Powodem była kaplica pw. św. Barbary, która narobiła tyle sensacji we wszystkich mediach. Oglądając telewizyjne wstawki w dziennikach, można było odnieść wrażenie, że katowicki Kościół dostał od hipermarketu jakąś specjalnie wybudowaną „powierzchnię handlową”. Dziennikarze ostro przepytywali różnych duszpasterzy, czy za tę kaplicę właściciele uzyskali zgodę na handel w niedziele, czy w ogóle godzi się świątynia w przybytku Hermesa – greckiego boga handlarzy, ale i złodziei.

Hipermarket – twój wróg

Hipermarkety są dla polityków cudownym elementem kampanii wyborczych. Można je atakować z lewicy i z prawicy, walić jak w bęben z „okopów Świetej Trójcy” i z najbardziej marksistowskich szańców. Powodów jest mnóstwo. Wyliczę tylko niektóre: 1. Nie są „nasze”. Niszczą krajowych, drobnych kupców, którzy nie są w stanie z nimi konkurować, przez co popadają w nędzę całe ich rodziny. 2. Bogacą Niemców, Francuzów, Austriaków z Ałganowem (jakoś tam związanym z „Billą”) na czele i pewnie jeszcze wiele innych nacji. Nie płacą podatków, nie wykazują zysków, miliardy transferują za granicę. 3. Są „kapitalistyczne”. Czyli wyzyskują „ludzi pracy”. Przede wszystkim kobiety, które siedzą w pampersach 12 godzin „na kasie”. A te, co pracują „na dziale”, zmuszane są do dźwigania ogromnych ciężarów, póki im kręgosłup nie pęknie. 4. Polscy producenci muszą się godzić na niskie ceny, mało tego – nie wolno im nawet na własnych wytworach umieszczać swojej marki, są one umieszczane w tandetnych, ale tanich opakowaniach sieci handlowej. 5. Propagują konsumpcjonizm. 6. Degenerują życie rodzinne. Każdy myślący samodzielnie człowiek jest w stanie znaleźć kontrargumenty wobec tych ciężkich oskarżeń. Np. zgodziwszy się na to, że jakiś sklepik nie wytrzymał konkurencji z handlowym molochem i padł, trudno nie zauważyć faktu, iż w danym miejscu powstało ileś tam miejsc pracy dla sprzedawców, ochroniarzy, sprzątaczek itd.

Po „Gottwaldzie”

W Nowym Testamencie tylko raz możemy przeczytać, że Pan Jezus się zdenerwował. Mało tego – zareagował bardzo emocjonalnie i ostro. On, który wybaczał celnikom i prostytutkom, wygnał handlarzy ze świątyni. Z domu rodzinnego mam Pismo Święte w obrazach. Ilustrator nie pozostawił tu cienia wątpliwości. Widać Chrystusa pędzącego z przedsionka sanktuarium plugawych kramarzy. A przecież ta właśnie scena była dla mnie zawsze jakoś tam dziwna. Mama zabierała mnie od dziecka na zakupy i jakoś nie pasowało mi, że pani z pawilonu ze słodyczami czy panie z warzywnego sklepu na parterze naszej kamienicy są „handlarzami”, których trzeba wypędzić. Parę lat później stałem się regularnym klientem Księgarni św. Jacka przy ul. 3 Maja, w której „handlarze” byli już całkiem blisko sacrum. I wtedy na swój własny użytek znalazłem sobie wytłumaczenie tamtej biblijnej sceny. Może się mylę – niech mnie rozstrzelają argumentami uczeni teologowie – ale tak sobie wymyśliłem, że to wcale nie kupcy byli przedmiotem gniewu Zbawiciela. Że tu chodziło o handel z Bogiem. Panie, załatw mi jakąś moją sprawę, a ja w zamian zapalę Ci świeczkę, dam ubogiemu jałmużnę, będę dobry dla kogoś. Dlatego kaplica przy (a nie w hipermarkecie) nie wydawała mi się niczym bulwersującym. Marketing Silesia City Center był rewelacyjny. Intrygujące billboardy, rozpowszechnienie informacji, że firma chce ocalić poprzemysłowe zabytki, że powstaje w ten sposób w zaniedbanym Dębie ok. 2000 miejsc pracy. Chęć ratowania pokopalnianego pejzażu to oczywiście lipa. „Gott-wald” (śmieszne, że nazwisko komunistycznego przywódcy Czechosłowacji nie dość że niemieckie, to jeszcze przetłumaczone przez pisarza-opozycjonistę na „Bożylas”) przestał właściwie istnieć już pod koniec lat siedemdziesiątych. Z całej kopalni został szyb „Jerzy”, nazwany tak na cześć kardynała Georga Koppa, parę zabudowań (wśród nich szybowa maszynownia, miejsce kontrowersyjnej kaplicy) i trochę górniczych gadżetów (wagoniki, koło wyciągowe). Myślę, że spece od reklamy nie przewidzieli, że kaplica rozsławi centrum na cały kraj za darmo.

Chłopak z Liverpoolu

Poszedłem się pomodlić do św. Barbórki. Kaplicy pilnował ochroniarz. Zapytałem, czy dużo ludzi przychodzi, odpowiedział, że sporo. W środku klęczały trzy starsze kobiety z wyładowanymi reklamówkami. Kiedy wychodziłem, usłyszałem język angielski. Zapytałem, co tu sprowadza cudzoziemców. Joanna, studentka z Gliwic, objaśniła mnie, że do przyjazdu tu zmusił ją jej znajomy, gość z Liverpoolu, którego niesłychanie podekscytowały telewizyjne newsy.

– Rick nie jest specjalnie wierzący – mówi dziewczyna. – On tu przyszedł, żeby sobie ugruntować stereotyp: Polak-katolik, jakiś taki okaz archeologiczny. Tłukę mu do głowy, że można wierzyć i być człowiekiem XXI wieku, ale on chyba myśli, że to propaganda. Zagaduję babcię, która wyszła z kaplicy po mnie. – Dobrze, że sam jest ta kapliczka – mówi. – Jo dziynnie łaziła porzykać do kościoła, ale tu mom bliży. Dwadzieścia lot. Jak mi chop umarł. A jo już dobrze na nogi niy chodza.

Okażmy serce

W tragicznych dniach katastrofy hali wystawowej w Chorzowie ludzie oddawali krew, wysyłali esemesy, wpłacali na konta. Znowu byli solidarni. W tydzień później, bez mediów, ktoś usiłuje zorganizować akcję pomocy w centrum handlowym. – Wolontariusze z Caritasu nie będą do państwa podchodzić – krzyczy do mikrofonu konferansjer. – Ale bądźmy razem! Przyjdźcie na plac Śląski. Tu zbieramy na długofalową… DŁUGOFALOWĄ – podkreślam pomoc dla ofiar tragedii, która rozegrała się o kilometr stąd. Okażmy serce! Okazałem serce o godzinie 11.43. Do puszki wrzuciłem 20 zł. Niezgrabnie zapytałem czarnowłosą panią, czy „obroty” są duże. – Przecież my nie wiemy, ile jest w środku. – Przepraszam, chciałem się dowiedzieć, czy dużo ludzi do was podchodzi. – Bardzo mało. – Kiedy zaczęliście zbiórkę? – O jedenastej. Będziemy tu do dziewiętnastej. Oczywiście będziemy się zmieniać. Za swoje pieniądze dostaję w prezencie zielonego lizaka w kształcie serca. I – bez kolejki – kartkę, na której podpisali się członkowie zespołu Myslowitz. W programie są spotkania z bohaterami akcji ratunkowej, aukcje przedmiotów ofiarowanych na rzecz pokrzywdzonych w katastrofie. Wychodzę z Silesia City Center dwadzieścia po drugiej. Nie ma tłoku na placu Śląskim. Moja pani z „Caritasu” siedzi za stolikiem, za którym podpisywał się wcześniej zespół Myslowitz. Przypominam sobie zdanie z listu przesłanego mi przez dział prasowy centrum: Akcja nie ma absolutnie komercyjnego charakteru.