Mistrz mojszy niż twojszy

Jan Drzymała

Czy sportowiec musi przejść egzamin z poglądów? Wygląda na to, że egzaminatorzy wystraszyli się zadawania pytań.

Mistrz mojszy niż twojszy

Dziennikarz spytał Kamila Stocha, czy był na Mszy w tę niedzielę, w którą wygrał olimpijskie złoto. Szczeniacka próba przyłapania świeżo upieczonego mistrza na tym, że co innego robi, a co innego mówi, spaliła na panewce, bo Stoch odpowiedział, że na Mszy był w sobotę wieczorem. Jak wiadomo liturgia niedzieli zaczyna się już w sobotę wieczorem. Sprawa zamknięta.

Tak by się przynajmniej wydawało. Ale nie. Dyskusja na temat Kamila Stocha trwa w najlepsze. Dziś w portalu natemat.pl postawiono wielkimi literami pytanie, czy sportowiec musi przejść egzamin z poglądów.

Ciekawe, czemu równie wielkimi literami nie stawia się pytania, po jaką choinkę organizatorzy igrzysk olimpijskich przygotowali dla sportowców 100 tysięcy prezerwatyw??? Co oni z tym mają u licha zrobić??? Taką informację podał dzisiaj PAP, z adnotacją, że to wcale nie jest tak dużo, bo w Vancouver tego "sprzętu" mieli aż 250 tysięcy.

Takie bzdurne akcje już dzisiaj nikogo nie zajmują. Tak samo jak to, że holenderka Ireen Wust po tym, jak wygrała złoto w wyścigu panczenistek na 3000 metrów, zamanifestowała swoją biseksualną orientację, a potem... przytulił ją sam Władimir Władimirowicz. Cudnie.

Czy to nie jest jakieś pomieszanie z poplątaniem, że nikt nie ma problemu z politycznie poprawną miałkością, a nawet regularnym upolitycznianiem najchętniej oglądanej imprezy sportowej świata? No cóż, ewidentnie wyrazistość w oczy kole.

Przykre jest w tym wszystkim, jak wykoślawia nam się idea igrzysk. W antyku wojny ustawały, kiedy sportowcy stawali w szranki. Dzisiaj kolejną wojnę domową funduje się nam wokół szachownicy na kasku mistrza czy jego deklaracji na temat wiary i religijności. 

Zdawałoby się, że zupełnie naturalnym elementem medialnej rzeczywistości jest zadawanie pytań ludziom sukcesu, jak żyją i jak widzą różne bieżące kwestie. Czy to jest mądre, to zupełnie inny temat. Dopiero teraz, kiedy pytany okazuje się nieprzewidywalny i nie odpowiada tak, jakby sobie tego niektórzy życzyli, zaczynają się dywagacje, czy to na pewno potrzebne. Może i niepotrzebne, zwłaszcza jeśli pytany nie ma nic do powiedzenia. Akurat w tym przypadku ma i to jakoś tak uwiera. A jak powie coś jeszcze mniej wygodnego? To może lepiej zawczasu uciąć temat. I gdzie tu rozsądek?