Lekarze, nie dajcie się

Jan Drzymała

Dziękuję tym, którzy podpisali deklarację wiary. Teraz przynajmniej gramy w otwarte karty. Do tej pory człowiek był skazany na pocztę pantoflową i metodę chybił-trafił. A zdrowie to nie totolotek.

Lekarze, nie dajcie się

„Rzeczpospolita” opublikowała dziś wyniki sondażu, według którego mniej więcej na pół dzieli polskie społeczeństwo kwestia, czy lekarz ma prawo postępować zgodnie ze swoim sumieniem, czy też nie.

Awantura o to (bo trudno nazwać tę sytuację dyskusją) trwa od kilkunastu dni. Na różne sposoby wyśmiewa się lekarzy, którzy tę deklarację podpisali. Dzisiaj np pojawiły się prześmiewcze memy. Wczoraj była rozmowa z lekarzem, który ponoć podpisał deklarację, ale potem przyznał, że tak naprawdę został wprowadzony w błąd, bo co prawda podpis złożył, ale nie wiedział, pod czym, bo treści mu nie pokazali, oszuści. Jak słusznie zauważyło kilku komentatorów pod tym przecudnej urody wywiadem, dobrze, że nie podpisał weksla lub zamówienia na drogocenne garnki, ale mniejsza o to.

Najgorsze w tym całym wrzasku wokół deklaracji wiary są sugestie, że lekarzy, którzy ją podpisali należy czym prędzej pozbawić zajmowanych stanowisk lub też kontraktów z NFZ.

Tak jakby te 3 tysiące osób (spośród ponad 120 tysięcy) lekarzy, pielęgniarek, studentów medycyny zadeklarowało, że nie będzie ratować ludzi, którzy ratunku potrzebują. Bo ludzkie ciało jest nietykalne i nie wolno w nie zabiegami medycznymi ingerować.

Ależ to jest oczywista bzdura i bujda na resorach. Nic takiego pacjentom nie grozi. Chodzi tylko o to, że osoby podpisujące deklarację wiary nie wyrażają zgody na to, by przymuszać je do przeprowadzania takich zabiegów jak in vitro, aborcja, eutanazja czy do przepisywania antykoncepcji.

Proszę wskazać, gdzie tu dotykamy tematu ratowania życia. Aborcja, eutanazja, in vitro... Gdzie tu mamy do czynienia z człowiekiem, który znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci, a zły lekarz mówi: stop, umieraj, moje sumienie nie pozwala mi pomóc. Bzdura to jest.

Bardzo dziękuję tym lekarzom, którzy deklarację podpisali. Dziękuję z tego powodu, że teraz przynajmniej wiadomo, do kogo się udać, jeśli chce się mieć pewność, że człowiek będzie leczony nie tylko w oparciu o rzetelną wiedzę medyczną, ale także w zgodzie z moralnością chrześcijańską.

Do tej pory informacje na ten temat rozchodziły się pocztą pantoflową. Człowiek musiał rozpytywać, do którego lekarza iść, by na wstępie nie usłyszeć np o inseminacji, in vitro, albo o tym, że prawdopodobieństwo urodzenia dziecka z wadą genetyczną jest takie czy owakie i może lepiej "ciążę zakończyć". I w drugą stronę. Ktoś chciał, żeby mu lekarz przepisał antykoncepcję. Idzie do lekarza, a tu przykra niespodzianka. Lekarz nie przepisze. Proponuje za to inne, mniej wygodne, rozwiązania, ale za to zgodne z jego sumieniem.

Przykłady można mnożyć. Można jeszcze spytać, gdzie należy skarżyć się na tych lekarzy, którzy zamiast szukać przyczyn niepłodności, na dzień dobry przebąkują o inseminacji czy in vitro, bo to mniej kłopotliwe rozwiązanie niż robienie bardzo dokładnych badań (jak w naprotechnologii). W dodatku problem najczęściej pozostaje, bo o ile przy napro w dużej części przypadków leczenie przeprowadza się raz, rozpoznaje przyczynę i ją usuwa, o tyle przy in vitro nie ma mowy o eliminowaniu problemu. W sumie dobrze, bo pacjenci wrócą, ale czy to uczciwe, czy o to chodzi tym wszystkim, którzy tak krzyczą dziś o dobru pacjenta?

Dzięki deklaracji dr Półtawskiej teraz mamy jasność, kto jest kim i u kogo się leczyć.

Mam jednak nieodparte wrażenie, że w przypadku tej awantury nie o wolność czy dobro chodzi. Wygląda to tak, jakby chodziło o zupełne przeciwieństwo wolności wyboru. Próbuje się reżimowymi metodami, wyśmiewaniem, zastraszaniem zmusić część społeczeństwa do tego, żeby robiła rzeczy, których robić nie chce i z którymi się głęboko nie zgadza. Czy wolność nie polega na możliwości dokonywania wyborów właśnie? Nie podoba mi się postępowania doktora A, idę do doktora B. Super, że już wcześniej znam jego poglądy i nie muszę osobiście robić testu prób i błędów. Ale nie. W tym konkretnym przypadku definicja wolności polega na tym, że wszyscy mają tańczyć tak, jak zagra im pewna z góry narzucona kapela. Niedoczekanie.