Co mnie to obchodzi…

Beata Zajączkowska

368 Afrykanów zginęło w otchłaniach morskich. Dziś mija rok od tragedii u wybrzeży Lampedusy.

Co mnie to obchodzi… Beata Zajączkowska

Była to jedna z największych katastrof morskich ostatnich dziesięcioleci. Płetwonurkowie przez kilka dni wyławiali z wraku ciała migrantów. Gdy na portowym molo ustawiano kolejne trumny, w tym zbyt wiele tych białych, dziecięcych, zapłakali nawet twardzi rybacy. Pchnięty odruchem serca na Lampedusę pojechał papież Franciszek. Swą pierwszą podróż pontyfikatu zaczął od błagania o zastąpienie obojętności solidarnością. Świat wydawał się być poruszony tą przeraźliwą katastrofą, zaczęto głośno mówić o konieczności zmiany unijnej polityki w sprawie migrantów i uchodźców. Obiecywano konkretną pomoc. Życie stracili przecież nie zbrodniarze i przestępcy, ale zwykli ludzie marzący jedynie o normalnym życiu. O bezpiecznym dachu nad głową, codziennej strawie dla swych dzieci, godnej pracy i odrobinie wolności…

Co przez ten rok zrobiono? Kościół otworzył nowe centra pomocy i do pracy wysłał kolejnych wolontariuszy oraz siostry zakonne. Gdy zaczęło brakować miejsc w noclegowniach na sypialnie dla uchodźców przerobiono świątynie. Włoskie wojsko rozpoczęło operację patrolowania Morza Śródziemnego, nazwaną Mare Nostrum. W ciągu roku udzielono pomocy ponad 100 tys. imigrantom płynącym na włoskie wybrzeża. Operacja nadwyrężyła budżet Italii. Gdy ta prosiła UE o pomoc usłyszała, że sama musi zadbać o swe granice. Ostatnio ustalono, że od listopada kontrolę nad morskimi granicami Włoch przejmie Europejska Agencja Zarządzania Współpracą Operacyjną na Zewnętrznych Granicach Państw Członkowskich Unii Europejskiej (Frontex). Tyle tylko, że to wciąż zbyt mało i - jak mówią ludzie będący na pierwszej linii pomocy uchodźcom – zupełnie nie ten kierunek. Chodzi bowiem nie o to, by potrzebujących jak najskuteczniej odpychać od granic Europy, ale by zapewnić im bezpieczną drogę ucieczki. Potrzeba otwarcia korytarzy humanitarnych i wyrwania tych nieszczęśników także z rąk handlarzy ludzkim życiem, którzy na ich tragedii zbijają niebotyczne majątki. W przeciwnym wypadku wciąż będziemy świadkami takich tragedii, jak ta u wybrzeży Lampedusy. Dowód. W przededniu smutnej tej rocznicy morze kolejny raz stało się cmentarzem. Pochłonęło życie co najmniej 10 uchodźców, kilkadziesiąt innych osób udało się uratować. 

Europa przeraźliwie obawia się zalania falą nielegalnych migrantów. A co ma powiedzieć choćby maleńka Jordania, Liban, czy ostatnio Kurdystan, które gościnnie otworzyły granice dla swych cierpiących skutki wojny i prześladowań sąsiadów i braci? Mogli przecież żyć spokojniej i dostatniej. Przychodzi mi na myśl pytanie Franciszka: „Gdzie jest twój brat?”… Wciąż za mało w nas współczucia, za mało świadomości, że to jest także nasz problem. Zresztą także sytuacja na Ukrainie dowodzi, że najłatwiej jest powiedzieć jak Kain: „co mnie obchodzi mój brat?”. „Taka postawa jest dokładnie przeciwna temu, czego w Ewangelii żąda od nas Jezus. On w najmniejszym z braci. On, Król, Sędzia świata jest głodny, spragniony, obcy, chory, uwięziony... Ten, kto zatroszczy się o brata, wejdzie do radości Pana; ten natomiast kto tego nie uczyni, kto swymi zaniedbaniami mówi: „Co mnie to obchodzi?”, pozostaje na zewnątrz” – mówił Franciszek.

Dziś na Lampedusie odbędą się uroczystości upamiętniające ten dramat. Wczoraj dotarło tam dwudziestu Erytrejczyków, którzy cudem zostali ocaleni i rodziny tych, którzy nie przeżyli. Uderzyła mnie ogromna otwartość z jaką byli witani przez mieszkańców Lampedusy, którzy jako pierwsi udzielili im pomocy. Witali ich jak bliskich. Jedna z kobiet obejmując nastoletniego chłopaka wyznała wręcz: „jest dla mnie jak syn”. I to właśnie mieszkańcy tych rubieży Włoch najlepiej zdają egzamin z ludzkiej solidarności. Sami niewiele mając, bo rejony gdzie najczęściej lądują migranci  należą do najuboższych we Włoszech, otwierają nie tylko swe serca, ale i domy. Oni nie mówią: co mnie to obchodzi… Właśnie o tę otwartość serca Europejczyków zaapelował Papież Franciszek, gdy w środę spotkał się z grupą ocalonych z tragedii u brzegów Lampedusy.

Jak to jest, że gdy mieszkańcy Europy przez całe dziesięciolecia wsiadali na statki i wyjeżdżali do Ameryki to emigrowali za chlebem i lepszym życiem? Zresztą i dziś to czynią, tyle że kierunki się zmieniły. A przybysze z Afryki czy Bliskiego Wschodu emigrują, by odebrać Europejczykom pracę i podnieść poziom przestępczości? To nie jest moje pytanie. Zadał je jeden z Erytrejczyków ocalonych u wybrzeży Lampedusy.

TAGI: