Zapomniani

Andrzej Grajewski

publikacja 14.01.2015 06:22

W stanie wojennym poświęcili swoją pracę, karierę, spokój, życie prywatne, a nierzadko wolność dla sprawy Solidarności. Zmieniali historię, ale ona nie była dla nich łaskawa. W wolnym państwie nie świętują, lecz biedują.

– Kombatanci nie skarżą się,  wstydzą się prosić o pomoc  – mówi Przemysław Miśkiewicz,  w latach 80. działacz NZS  i więzień polityczny HENRYK PRZONDZIONO /foto gość – Kombatanci nie skarżą się, wstydzą się prosić o pomoc – mówi Przemysław Miśkiewicz, w latach 80. działacz NZS i więzień polityczny

O sytuacji Teresy dowiedziałem się przypadkowo. Okazało się, że od ponad roku jest bez środków do życia, chora, z trudnością wiąże koniec z końcem. Po raz pierwszy usłyszałem o niej jesienią 1983 roku, kiedy nastąpiła wpadka podziemnych struktur na Podbeskidziu. W krótkim czasie zatrzymano i aresztowano ponad sto osób. Część z nich szybko wyszła, ale kilkadziesiąt zostało w areszcie. Teresa, która prowadziła konspiracyjną księgowość oraz pomagała wydawać biuletyn związkowy, w śledztwie zachowała się niezwykle dzielnie. Obciążyły ją jednak zeznania innych. Po ośmiu miesiącach spędzonych w areszcie śledczym zachorowała. Udało się ją wyciągnąć, m.in. dzięki interwencji biskupa katowickiego Herberta Bednorza. Do macierzystego zakładu wrócić jednak nie mogła. Pomagała dalej innym, a po 1989 r. wróciła do pracy zawodowej. Przed dwoma laty przeżyła głębokie załamanie, wręcz depresję. Została zwolniona, nawet odprawy nie otrzymała. Później sobie dorabiała, aż w końcu choroba ją zmogła. Na szczęście w Fundacji Wdzięczności bez zbędnej biurokracji udało się załatwić jednorazową zapomogę. Jej biogram był w bazie „Encyklopedii Solidarności” nie było więc problemu ze zweryfikowaniem wszystkich danych. Dzięki temu może spokojniej czekać na święta i zacząć się leczyć.

Zapomniani
– W takiej sytuacji jak Teresa jest wielu działaczy z solidarnościowego podziemia, mówi Weronika Rudnicka, pracująca społecznie w Fundacji Wdzięczności. Po 1989 r. udawało się im jakoś ułożyć życie w nowych warunkach, ale gdy przychodziła choroba bądź wypadek albo inne nieszczęście, zaczynał się dramat. Na rynku pracy przegrywali z młodszymi, lepiej wykształconymi, bardziej obrotnymi. Działalność w podziemnej drukarni czy w kolportażu w niektórych przypadkach jest przez ZUS zaliczana, ale nie wszystkim i nie wszyscy o tym wiedzą. Ponieważ to ludzie dumni, gdy dopadła ich bieda, wstyd im było prosić o pomoc. Zamykali się w kręgu samotności i bezradności.

Do nas w ich imieniu zwracali się ich koledzy, opowiada Rudnicka. Zawiodły także struktury NSZZ „Solidarność”, które wprawdzie organizują jakieś akcje doraźne, ale nie zdołały stworzyć jednego, ogólnopolskiego systemu pomocy dla byłych działaczy ruchu, którzy dzisiaj są w potrzebie. – Prawda jest taka – mówi Przemysław Miśkiewicz, prezes Fundacji Wdzięczności – że jako państwo nie stanęliśmy na wysokości zadania. Ci zapomniani kombatanci zmagań z komuną nikomu się nie skarżą, jak skazany w stanie wojennym na 5 lat Edward Rewiński z Bytomia, który później kontynuował działalność w podziemiu do 1989 roku. Dzisiaj jest bez środków do życia, a dach nad głową znalazł w przytułku Brata Alberta. On i jemu podobni nie oczekują pomocy i często są zażenowani, że jakąkolwiek otrzymują. Ten stan skłonił prezesa IPN Łukasza Kamińskiego do tego, aby rozpocząć oddolną akcję organizowania pomocy. – Pracując przy Encyklopedii Solidarności – wspomina – byłem wstrząśnięty nie tylko skalą zapomnienia wielu, niezwykle niegdyś zasłużonych działaczy, ale także rozmiarami biedy, w jakiej pogrążali się od wielu lat, praktycznie bez żadnej pomocy. W 150. rocznicę wybuchu powstania styczniowego zaprosił do Warszawy na spotkanie środowiska, które zajmowały się już organizacją pomocy dla działaczy solidarnościowego podziemia, znajdujących się w potrzebie.

Data nie była wybrana przypadkowo. W II RP powstańcy styczniowi, a także przedstawiciele innych formacji walczących o wolność byli otoczeni powszechnym szacunkiem przez państwo, które zapewniało im opiekę i pomoc. Zupełnie inaczej aniżeli w III RP. Wtedy także narodził się pomysł akcji „Dziękujemy za wolność”, przeprowadzonej latem br., oraz pomysł założenia specjalnej fundacji, wspierającej byłych działaczy opozycji. Fundacja Wdzięczności powstała, bazując wyłącznie na prywatnych pieniądzach ludzi, którzy ją założyli. Podobnie jak działająca od 2011 r. Fundacja Wspólnota Pokoleń, którą kieruje Joanna Frankiewicz, wdowa po Macieju Frankiewiczu, znanym działaczu „Solidarności Walczącej”, wiceprezydencie Poznania, społeczniku, który pozostawił po sobie najlepsze wspomnienia w wielu dziedzinach. Latem br. zorganizowana została w całym kraju wielka akcja dziekujemyzawolnosc.pl. Jej celem była pomoc ludziom, których działalność przyniosła Polsce i Polakom wolność, a którzy dziś znaleźli się w szczególnie trudnej sytuacji życiowej. Akcja zakończyła się sukcesem. Pozwoliła przywrócić pamięć o wielu zapomnianych bohaterach oraz przyniosła wymierne środki materialne, pozwalające kontynuować dalszą pomoc. Podobne działanie prowadzi także Stowarzyszenie Sieć Solidarności oraz Stowarzyszenie Federacji Młodzieży Walczącej.

A gdzie państwo?
Wszystko to są inicjatywy społeczne, najczęściej regionalne, chociaż starające się udzielać pomocy ludziom w całym kraju. Tymczasem kwestia świadczeń dla osób zaangażowanych w walkę z komunizmem w latach 80. wymaga ustawowych rozwiązań. Niestety, niepowodzeniem zakończyła się senacka inicjatywa wniesienia do Sejmu projektu ustawy o działaczach opozycji antykomunistycznej oraz osobach represjonowanych z powodów politycznych. W środowisku PiS powstał bowiem konkurencyjny projekt ustawy o statusie Weterana Opozycji Antykomunistycznej i Korpusie Weterana Opozycji Antykomunistycznej wobec dyktatury komunistycznej PRL w latach 1956–1989. Oba projekty ugrzęzły w podkomisji i do dzisiaj nie zdołano przyjąć jakichkolwiek zapisów, które dawałyby możliwość instytucjonalnego załatwienia problemu. Pozostają jeszcze renty specjalne, ale procedura ich przyznawania jest długa, a sam tryb podejmowania decyzji przez premiera uznaniowy. Miśkiewicz wspomina, jak wielkie były problemy, aby rentę otrzymał np. niedawno zmarły Kazimierz Świtoń, założyciel Wolnych Związków Zawodowych i jeden z bardziej znanych działaczy opozycji w latach 70. i 80. ub. wieku. Kolejni premierzy odmawiali mu tych uprawnień. Dostał je dopiero, gdy na czele rządu stał Jarosław Kaczyński. Starania o nadanie takiej renty Andrzejowi Rozpłochowskiemu, przywódcy sierpniowych strajków w Hucie Katowice oraz sygnatariuszowi porozumień z września 1980 roku, nie przyniosły dotychczas – mimo upływu 3 lat – rezultatu. Rozpłochowski po roku internowania, bez wyroku sądowego został umieszczony w areszcie śledczym w Warszawie, skąd wyszedł na wolność dopiero w lipcu 1984 roku. Po 1988 r. wyjechał z powodu choroby żony do USA, gdzie na nowo ułożył sobie życie. W 2009 r. przyszedł jednak głęboki kryzys gospodarczy, który spowodował, że stracił prawie cały dorobek życia, a później powalił go ciężki zawał serca. Do kraju mógł powrócić dzięki pomocy Stowarzyszenie Pokolenie oraz prywatnych ofiarodawców, którzy zapłacili za jego bilet. Pomogli mu także znaleźć mieszkanie oraz czasowe zlecenia na pracę, co umożliwiało jakąś wegetację, ale nie normalne życie. Jednak podanie o rentę specjalną dla niego, skierowane na ręce premiera Donalda Tuska nie zostało pozytywnie rozpatrzone, a żadnej instancji odwoławczej w tej sprawie nie ma. Pozostają więc środki doraźne, jednorazowe zapomogi, pomoc w zakupie lekarstw czy kupienia opału na zimę, co często także jest problemem.

Zabrakło wyobraźni
Jednym z paradoksów III Rzeczypospolitej jest fakt, że byli funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa mają się znacznie lepiej aniżeli bojownicy o wolność. Do niedawna 40 tys. funkcjonariuszy cywilnych organów bezpieczeństwa PRL korzystało ze specjalnych dodatków emerytalnych. Stawiało to ich w uprzywilejowanej sytuacji wobec pozostałej części społeczeństwa, nie mówiąc już o wpływach w różnych środowiskach, które zachowali także w III RP oraz środowiskowej solidarności, która często okazywała się silniejsza aniżeli byłych działaczy „Solidarności”. – Właśnie moment, w którym odbierano im przywileje emerytalne na mocy tzw. ustawy deubekizacyjnej z 2009 r., stwarzał szansę dla rozwiązania problemu zapomnianych kombatantów – mówi prezes Kamiński. Gdyby wtedy z puli budżetowych pieniędzy, zaoszczędzonych na tych ustawowych zmianach, stworzono specjalny fundusz pomocowy dla ich dawnych ofiar, środków wystarczyłoby na systematyczne renty dla blisko 7 tys. ludzi, co z pewnością umożliwiłoby rozwiązanie problemu zapomnianych i znajdujących się w ciężkiej sytuacji działaczach opozycji z okresu stanu wojennego. Niestety, ta szansa została zmarnowana, a czas upływa (...).

*

Pragnącym wspomóc działalność Fundacji Wdzięczności podajemy link do strony internetowej fundacji: http://fundacjawdziecznosci.pl/o-fundacji.php