Płacić, nie płacić?

Andrzej Grajewski

GN 27/2015 |

publikacja 02.07.2015 00:15

We wrześniowym referendum znajdzie się także pytanie o to, czy jesteśmy za utrzymaniem finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Chcemy więc, aby partie otrzymywały publiczne pieniądze?

Jeśli w refendum odrzucimy finansowanie partii z budżetu państwa, Sejm będzie musiał  na nowo uregulować tę kwestię jakub szymczuk /foto gość Jeśli w refendum odrzucimy finansowanie partii z budżetu państwa, Sejm będzie musiał na nowo uregulować tę kwestię

W tym pytaniu pozornie chodzi tylko o pieniądze. Ważniejsza jest w nim kwestia, jakie mechanizmy mają rządzić polską polityką. Jeśli bowiem zakażemy finansowania partii z budżetu, musimy zgodzić się na to, aby czerpały środki z innych źródeł. To zaś oznacza uzależnienie partii politycznych od lobbystów, grup nacisku oraz środowisk kapitałowych. Niekoniecznie rodzimych, gdyż nietrudno sobie wyobrazić jako potencjalnego darczyńcę formalnie polski podmiot, który zarejestrowany jest w jednym z rajów podatkowych i otrzymuje wsparcie ze źródeł, których nie jesteśmy w stanie zidentyfikować. Skoro nasze służby specjalne nie poradziły sobie z odpowiedzią na pytanie, kto stoi za kelnerami i biznesmenem, którzy kompletnie zdemolowali polską politykę, dlaczego miałyby rozwikłać tajemnicę egzotycznych kont prowadzonych w miejscach, które czasem nawet trudno znaleźć na mapie.

Polacy mają złą opinię o partiach politycznych, a nasi politycy mają bardzo niską wiarygodność społeczną i trzeba przyznać, że wielokrotnie na taką ocenę zapracowali. Nie zmienia to faktu, że system partyjny jest w demokracji jedynym skutecznym mechanizmem wyrażania woli politycznej społeczeństwa oraz daje możliwość jego kontrolowania. Finansowanie partii reguluje Ustawa o partiach politycznych z 1997 r. (art. 28). Daje ona partiom prawo do otrzymywania subwencji z budżetu państwa na okres kadencji Sejmu. Przysługuje partiom, które w wyborach uzyskały przynajmniej 3 proc. ważnych głosów oddanych w skali kraju oraz koalicjom wyborczym, które miały co najmniej 6-procentowe poparcie. W ubiegłym roku z budżetu państwa na partie polityczne obecne w Sejmie wydano ok. 55 mln zł.

Kontroluje PKW

Wszystkie partie mają obowiązek co roku złożyć w Państwowej Komisji Wyborczej sprawozdania o źródłach dochodów. Dotyczy to nie tylko partii mających swoich przedstawicieli w parlamencie, ale wszystkich zarejestrowanych zgodnie z ustawą z 1997 r. Z danych opublikowanych przez PKW w maju br. wynika, że sprawozdania finansowe za ubiegły rok musiały złożyć 73 partie.

Źródła pozyskiwania funduszy partyjnych dzielą się zasadniczo na trzy grupy. Są to: subwencje z budżetu państwa, dochody ze składek członkowskich oraz różnego rodzaju darowizny. Od kilku lat najwięcej pieniędzy z budżetu państwa otrzymują dwie największe partie: Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość.

Najważniejszą pozycję w partyjnych dochodach stanowią subwencje budżetowe. PO w roku ubiegłym otrzymała z budżetu 17 mln 729 tys. zł, natomiast PiS 15 mln 798 zł. Znacznie skromniejsze są dochody ze składek członkowskich. W Platformie wyniosły one w 2014 r. 561 tys. zł, natomiast w PiS 143 tys. zł. Obie te partie największą część budżetowych subwencji wydają na pokrycie kosztów administracyjnych. Z tych pieniędzy opłacany jest aparat partyjny, osoby pełniące funkcje administracyjne i biurowe. Na ten cel idzie blisko połowa subwencji budżetowej w obu partiach.

Ze środków przeznaczonych na bezpośrednią działalność najwięcej pochłaniają badania sondażowe opinii publicznej. Partie z budżetowych pieniędzy opłacają także firmy zajmujące się doradztwem politycznym i wydatki reprezentacyjne.

Pula poselska

Odrębną część dochodów stanowią środki wypłacane każdej partii reprezentowanej w Sejmie przez Kancelarię Sejmu. Każdy poseł, poza indywidualnym uposażeniem, otrzymuje z Kancelarii Sejmu pieniądze na funkcjonowanie biura poselskiego. To 11 tys. 500 zł miesięcznie. Te pieniądze jednak nie wchodzą do budżetu partii, lecz są przypisane do każdego posła indywidualnie i są przeznaczone na prowadzenie biur w jego okręgu wyborczym. W tej kwocie mieszczą się wydatki na zatrudnienie pracowników, czynsz, energię, telefon, ekspertyzy. Z tych pieniędzy nie można jednak finansować kampanii wyborczych. Fundusz na kampanię jest wydzielany z subwencji i musi być rygorystycznie rozliczony przed PKW pod groźbą utraty subwencji, co przydarzyło się w 2013 r. PSL i wpędziło tę partię w spore kłopoty.

Poseł nie może indywidualnie przyjmować dotacji na prowadzenie działalności poselskiej. Taką darowiznę może przyjmować partia polityczna w ramach wpłat indywidualnych, wyłącznie od obywateli polskich zamieszkałych na terenie RP i tylko z przeznaczeniem na fundusz wyborczy partii. Można jednak taką darowiznę zindywidualizować, wskazując konkretnego kandydata i okręg wyborczy, z którego startuje, jednak również w ramach limitu nieprzekraczającego kilkunastu tysięcy złotych rocznie na jednego darczyńcę. W przypadku PiS ofiarodawcami nie są przedstawiciele dużych korporacji, a raczej niewielkiego rodzimego biznesu, ideowo identyfikujący się z celami programowymi tej partii. Warto dodać, że w PiS wszyscy posłowie co miesiąc odprowadzają ze swoich uposażeń nie mniej niż 500 zł na opłacenie funkcjonowania klubu parlamentarnego i zatrudnionych w nim pracowników.

Lepiej doskonalić, niż zniszczyć

Jerzy Polaczek, poseł PiS, który mandat sprawuje nieprzerwanie od 1997 r., uważa, że partie polityczne powinny otrzymywać dotacje z budżetu państwa, ale należy określić precyzyjnie zasady rozliczania tych pieniędzy. Jest to rozwiązanie uczciwe wobec wyborców i lepsze niż model obowiązujący w pierwszej połowie lat 90. XX wieku. Wtedy różnej maści darczyńcy „ofiarowywali” pliki banknotów w reklamówkach. Nikt nie pytał o pochodzenie tych środków i nie były one przez nikogo rejestrowane. Prosta likwidacja subwencji, mówi Polaczek, przesunęłaby punkt ciężkości polskiej polityki na obszar partykularnych, a zarazem bardzo twardo egzekwowanych zależności polityka i posła od różnych środowisk biznesowych i lobbystów. – To byłaby powtórka sytuacji, którą mieliśmy w Polsce ponad 20 lat temu – mówi poseł Polaczek. – Trzeba mieć świadomość – dodaje – że gdyby nie wsparcie środków budżetowych, na skuteczny start w kampaniach parlamentarnych nie miałyby szans osoby przychodzące do polityki np. ze środowisk akademickich, sektora edukacji czy działacze organizacji pozarządowych. Polski system subwencjonowania partii politycznych wymaga oddzielenia źródeł ich finansowania – obecnie to budżet – od różnego rodzaju partykularnych interesów. Poseł Polaczek dodaje, że w dojrzałej debacie politycznej można byłoby pomyśleć, jak wzmocnić instrumenty eksperckie służące dobru publicznemu i celom programowym ugrupowań politycznych w Polsce. Referendum nie jest do tego potrzebne – uważa.

Może fundacje?

Niemiecki system subwencjonowania partii politycznych uchodzi za wzorcowy w Europie. Jego istotną częścią są fundacje, których wpływ na życie polityczne i na głębszą edukację polityczną społeczeństwa naszych zachodnich sąsiadów jest wielki. Prof. Krzysztof Miszczak ze Szkoły Głównej Handlowej, a także dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, który przez wiele lat pracował w Niemczech, zwraca uwagę na fakt, że siła niemieckiego systemu partyjnego polega na jego mocnym zakorzenieniu w prawie. Rola partii jest zdefiniowana w art. 21 niemieckiej konstytucji. W niemieckim modelu środki budżetowe przyznawane są partiom za głosy zdobyte w wyborach federalnych, a więc do Bundestagu, czy do Parlamentu Europejskiego, i w wyborach krajowych, czyli do landtagów. Prawo do dotacji mają ugrupowania, które w wyborach do Bundestagu lub Parlamentu Europejskiego otrzymały co najmniej 0,5 proc. głosów, a w wyborach do landtagów 1 proc. Za każdy zdobyty głos partia otrzymuje 84 eurocenty. Jeśli przekroczy 4 mln głosów, otrzymuje mniej – 0,70 eurocenta.

Wyjątkową rolę w niemieckim systemie politycznym odgrywają fundacje polityczne, które są nieformalnymi przybudówkami tych partii i działają nie tylko na terenie Niemiec, ale i poza granicami. Są bardzo ważnym instrumentem niemieckiej polityki, tzw. soft power, podkreśla prof. Miszczak. Każda partia reprezentowana w Bundestagu ma swoją fundację polityczną. Najbardziej znane spośród nich to Fundacja Adenauera (CDU) oraz Fundacja Eberta (SPD). Otrzymują one dotacje z budżetu państwa, mogą też prowadzić własną działalność gospodarczą. Stanowią nie tylko zaplecze eksperckie dla partii, ale również przekazują społeczeństwu najważniejsze idee z partyjnych programów. Bez ich udziału niemożliwa byłaby jakakolwiek poważna debata polityczna w Niemczech, podkreśla prof. Miszczak.

Fundacje odgrywają też dużą rolę w hiszpańskiej i włoskiej polityce, a z nowych krajów członkowskich UE – na Węgrzech. Warto więc przy okazji referendum zastanowić się nad adaptacją tego modelu na potrzeby naszej polityki. Z pewnością sprzyjałoby to wzmocnieniu obywatelskiej debaty oraz profesjonalizacji polityki. Nie bez znaczenia jest ponadto edukacyjny wymiar tego modelu. Fundacje starają się pracować z różnymi grupami społecznymi po to, aby analizować ich potrzeby oraz przekazywać tym środowiskom najważniejsze treści partyjnej polityki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.