Oby nigdy nie zgasła nadzieja

Radio Watykańskie/sx

publikacja 03.05.2009 06:02

Na punktach kontrolnych klękała przed oprawcami, błagając o życie dla swoich czarnych sióstr. Stojąc nad wykopanym dla całej wspólnoty grobem, na głos odmawiała Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Z cudownie ocaloną z ludobójstwa w Rwandzie s. Mariettą Garbul SAC rozmawia Beata Zajączkowska z Radia Watykańskiego.

- Dokładnie 15 lat temu w Rwandzie trwały rzezie niewinnych ludzi. Mówi się, że niebo zetknęło się wówczas z piekłem. Siostra pracowała w Rwandzie od 1979 r. Czy cokolwiek zapowiadało, że może dojść do dramatu ludobójstwa? Marietta Garbul SAC: Nigdy nie spodziewałam się ludobójstwa. Rwanda wydawała mi się Krajem Tysięcy Wzgórz, spokojnym, bogacącym się i coraz bardziej rozwijającym dzięki rządom prezydenta Juvénala Habyarimany. Miałam możliwość osobiście go poznać. Był to człowiek bardzo stateczny, któremu zależało na rozwoju kraju. Dlatego my, jako misjonarze, pokładaliśmy w nim wielką nadzieję ufając, że Rwanda będzie się dalej rozwijała. Zacierały się różnice między Hutu a Tutsi, było coraz więcej małżeństw mieszanych, wzrastała współpraca między tymi plemionami. To radowało serce. Do ludobójstwa doszło po zabiciu prezydenta Habyarimany. Czas ludobójstwa był dla nas, sióstr, oczywiście bardzo trudny. Była to ogromna szkoła życia wspólnotowego: jak sobie pomagać, jak przekraczać na co dzień bariery plemienne, które podzieliły kraj. Była to lekcja, że niezależnie, czy jesteśmy Hutu, Tutsi czy białe, zawsze najpierw jesteśmy chrześcijanami, siostrami, które wierzą w tego samego Boga. I to się sprawdziło w naszej wspólnocie. Siostry bardzo sobie pomagały. Ukrywały się nawzajem. W momentach trudnych pocieszały się wzajemnie i wspierały. Został mi obraz pięknej rzeczywistości ludu rwandyjskiego, potrafiącego przejść ponad plemiennymi podziałami i wrogością oraz przekładać wiarę w Boga na codzienne życie. - Nawet trudno sobie wyobrazić tragedie, jakich byłyście świadkami. Czy pamięta Siostra, jak to wszystko się zaczęło? Marietta Garbul SAC: Dowiedziałyśmy się od ludzi idąc rano do kościoła na Mszę św. Powiedzieli nam, że prezydent nie żyje i że bojówkarze będą napadać i mordować właśnie Tutsi. Wszystko było dużo wcześniej zaplanowane, ludzie byli odpowiednio przeszkoleni. Bojówkarzami byli głównie ludzie z marginesu społecznego. Ostrzegano nas, że będą napady. Postanowiłyśmy jednak pozostać na miejscu w naszym domu w Ruhango w centrum Rwandy, by dalej pomagać miejscowej ludności. - W waszej wspólnocie były Rwandyjki pochodzące z obydwu plemion. Wiedziałyście, że ukrywanie sióstr Tutsi może się dla pozostałych skończyć tragicznie. W każdej chwili mogli przyjść po nie oprawcy… Marietta Garbul SAC: W naszej piętnastoosobowej wspólnocie było sześć sióstr z plemienia Tutsi: zarówno kandydatki, jak i siostry po ślubach. W miarę możliwości starałyśmy się je ukryć tak, żeby się nie pokazywały sąsiadom. Chowały się w wykopanych w ogrodzie dołach przykrytych chrustem czy liśćmi, albo leżąc plackiem pod dachem domu, w lesie, w zabudowaniach gospodarczych, gdzie trzymałyśmy bydło, w magazynach... Tam ukrywały się, by przetrwać ten trudny czas. - Na pewnym etapie podjęłyście decyzję o ewakuacji… Marietta Garbul SAC: Kiedy zobaczyłyśmy, że sytuacja staje się coraz niebezpieczniejsza i że coraz bardziej jesteśmy osaczone, zorganizowałyśmy wyjazd do ówczesnego Zairu. Zdobyłyśmy potrzebne na przejazd dokumenty. Miałyśmy nawet ochronę w postaci czterech uzbrojonych żołnierzy. Jechałyśmy ciężarówką na północ Rwandy i tam, na drodze, nas zatrzymano. Było to w okolicy Ruhengeri. Chcieli nas od razu zabić. Powiedzieli, że ponieważ przewozimy Tutsi, to znaczy, że z nimi współpracujemy, czyli jesteśmy wrogami Hutu. Stwierdzili, że nie jesteśmy zakonnicami, tylko zwykłymi kobietami przebranymi za siostry. Sytuacja stawała się naprawdę dramatyczna. Modliłyśmy się bardzo dużo, zarówno w czasie podróży, jak i wożenia nas po różnych urzędach, gdzie rzekomo sprawdzano naszą tożsamość. Modliłyśmy się na głos. Odmawiałyśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. W krytycznym momencie, gdy miałyśmy być już zabite, stałyśmy przy wykopanym dla nas rowie, przyjechał samochód wojskowy i żołnierze wydali rozkaz, że nasza egzekucja czasowo ma być wstrzymana. Bojówkarzom, którzy nas wcześniej zatrzymali, powiedziano, że zostaniemy zabite w innym miejscu, bez świadków. Bałyśmy się bardzo, nie wiedziałyśmy, kim są ci żołnierze i gdzie nas wiozą. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że przyjechał z nimi ksiądz, który dowiedziawszy się o naszej sytuacji, przyszedł z odsieczą. Był kapelanem wojskowym. Pod ochroną spędziłyśmy noc w koszarach, a na drugi dzień opuściłyśmy Rwandę. Bardzo wierzę w moc modlitwy wstawienniczej, Koronkę do Bożego Miłosierdzia odmawiam codziennie. - Stała Siostra nad własnym grobem, a jednak przeżyła. Zastanawiała się Siostra, dlaczego? Marietta Garbul SAC: Pytałam się wielokrotnie, dlaczego właśnie ja żyję. Weźmy pod uwagę choćby mój wiek. Gdy uciekałam z Rwandy, miałam już ponad 50 lat. Dlaczego Pan Bóg mnie zostawił, a zabrał tyle osób młodszych ode mnie? W czasie modlitwy przyszło mi na myśl, że widocznie chce, bym coś jeszcze na tym świecie zrobiła, bym jeszcze popracowała, że mój czas nie został jeszcze wypełniony. Dlatego pojechałam do Kamerunu, by pomagać tamtejszym ludziom. - Razem patrzyłyście śmierci w oczy. Czym to doświadczenie zaowocowało w waszej pallotyńskiej wspólnocie? Marietta Garbul SAC: Wydaje mi się, że największym i najpiękniejszym owocem tego doświadczenia wojny jest jedność sióstr pallotynek, Rwandyjek i Kongijek. Są to naprawdę siostry kochające się, akceptujące swe różnice, wspomagające się wzajemnie. Jedna z sióstr Tutsi zaprosiła siostrę Hutu na śluby wieczyste do swojego domu i rodziny. Jej ojciec przyjął gościa otwartym sercem, mówiąc: To jest moja druga córka. Wydaje mi się, że jest to bardzo duże osiągnięcie. Musimy bardziej patrzeć nie na to, skąd pochodzimy, ale kim jesteśmy. - W Ruhango, skąd musiałyście uciekać, powstało teraz narodowe centrum Bożego Miłosierdzia. Czym jest ono dla Rwandy? Marietta Garbul SAC: Jest to dar dla Rwandy, miejsce, z którego płynie pojednanie i przebaczenie. Ale zarazem jest to pomnik stworzony przez ówczesnego proboszcza, ks. Stanisława Urbaniaka SAC. Pomnik wdzięczności za to, że Bóg zechciał nas zostawić przy życiu, że choć byłyśmy świadkami wielu dramatycznych sytuacji, jako wspólnota nie zostałyśmy nimi dotknięte. Oby ta kaplica służyła jak największemu zrozumieniu modlitwy wstawienniczej, była miejscem nieustannego wołania o Boże Miłosierdzie, by nigdy nie zgasła nadzieja. To właśnie nadzieja utrzymuje nas przy życiu, przy tym, by być coraz lepszym i by trwać nawet w trudnych sytuacjach. - Klękała Siostra przed oprawcami i błagała o życie dla swych współsióstr. Skąd miała Siostra w sobie tyle odwagi? Marietta Garbul SAC: To było zupełnie spontaniczne. Zależało mi na życiu moich młodych sióstr, one miały wówczas po dwadzieścia parę lat, zależało mi na tym, żeby zgromadzenie mogło się rozwijać. Naprawdę traktowałam je jak moje siostry z rodziny pallotyńskiej. Ich kolor skóry czy pochodzenie nie odgrywało żadnej roli. Było mi obojętne, jak żołnierze zareagują, byłam gotowa oddać za nie życie. - Jaką lekcję powinniśmy wyciągnąć z tych dramatycznych wydarzeń w Rwandzie? Marietta Garbul SAC: Żeby nigdy więcej już nie było wojny. Żeby każdy człowiek miał iskierkę nadziei na normalne i dobre życie. Żeby nikt, jak obecnie Hutu, nie był już więcej karany za błędy swoich ojców. Żeby ludność z obu plemion była traktowana jednakowo, by nie było dominacji jednego plemienia nad drugim.