Bomby na ślepo

Jerzy Szygiel 


GN 12/2016 |

publikacja 17.03.2016 00:15

Korea Północna zagroziła południowym sąsiadom i Stanom Zjednoczonym „oceanem ognia i popiołu”. Na Dalekim Wschodzie zrobiło się gorąco.


Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un podczas spotkania z naukowcami zaangażowanymi w badania nad bronią jądrową KCNA /epa/pap Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un podczas spotkania z naukowcami zaangażowanymi w badania nad bronią jądrową

Po swoim trzecim próbnym wybuchu atomowym wydział propagandy rządu północnokoreańskiego zamieścił na YouTube animowany film w stylu science fiction. Ukazuje on młodego Koreańczyka marzącego o locie wahadłowcem kosmicznym wokół naszej planety. Widzimy ów wahadłowiec wystrzelony w przestrzeń kosmiczną za pomocą rakiety Unha 3 („Droga Mleczna 3”), która niedawno wyniosła na orbitę północnokoreańskiego satelitę obserwacyjnego. Na muzycznym tle starego przeboju „We are the world” Lionela Richiego i Michaela Jacksona młody człowiek przelatuje nad wieloma krajami, w tym nad zjednoczoną Koreą, skąd pozdrawiają go radosne tłumy. Leci dalej i nastrój się zmienia. Nad Nowym Jorkiem powiewa osmolona amerykańska flaga, a miasto płonie pod deszczem rakiet – wieżowce widowiskowo wybuchają jeden po drugim. Na koniec kosmonauta zapewnia, że jego rysunkowy sen „stanie się rzeczywistością” i przekonuje, że „mimo wszystkich imperialistycznych prób izolowania nas i zmiażdżenia nikt nigdy nie zatrzyma marszu ludu do ostatecznego zwycięstwa”. Na początku marca Kim Dzong Un, trzeci z dynastii Kimów, zapowiedział, że jego kraj „przejdzie do ofensywy przeciw wojnie nuklearnej szykowanej przez Stany Zjednoczone i ich lokajów”, prewencyjnie uderzając w swoich wrogów ładunkami atomowymi „na ślepo”. Co tak zdenerwowało władze Północy?


Desant jak w Normandii 


Stany Zjednoczone i Korea Południowa co roku przeprowadzają wspólne manewry wojskowe, ale takich jeszcze nie było. Do końca kwietnia zmobilizowano 300 tys. żołnierzy Południa i 17 tys. amerykańskiej piechoty morskiej. Amerykanie nie pożałowali środków: lotniskowiec John C. Stennis wraz z okrętami towarzyszącymi, „niewidzialne” bombowce strategiczne B-2, okręty podwodne z napędem atomowym, samoloty zaopatrzenia. Armie obu państw będą ćwiczyć wielki desant – „operację szerokiej infiltracji” na wschodnim brzegu Korei Południowej. Nigdy dotąd nie angażowano tyle broni, sprzętu i tylu żołnierzy. Te nadzwyczajne ćwiczenia to odpowiedź na kolejną, przeprowadzoną na początku stycznia próbę nuklearną Północy – tamtejszy rząd z dumą ogłosił, że posiada odtąd bombę wodorową. 


Nastroszony Pekin


Pod koniec ubiegłego wieku „ojciec” pakistańskiej bomby atomowej Abdul Kader Khan przekazał technologie broni nuklearnych ojcu obecnego przywódcy Północy Kim Dzong Ilowi i szefowi państwa libijskiego pułkownikowi Kaddafiemu. W 2011 r., kiedy mocarstwa oczekiwały, że nowy, młody, wykształcony w Szwajcarii następca północnokoreańskiego tronu zatrzyma program atomowy i otworzy kraj, trzeci Kim postąpił odwrotnie. Był to rok operacji NATO w Libii. Korea Północna doszła do wniosku, że Libia została zniszczona, a jej przywódca zabity, gdyż w 2001 r. zrezygnowała z rozwijania broni atomowych i zaczęła zbliżać się do Zachodu. „Tylko polityka odstraszania atomowego może zapewnić nam pokój” – ogłosił wkrótce Kim Dzong Un tłumowi ustawionemu w wielkie kwadraty na głównym placu Pjongjangu.
Sąsiednie Chiny długo to tolerowały. Dopiero po styczniowej próbie „bomby wodorowej” zgodziły się rozmawiać w Radzie Bezpieczeństwa ONZ o sankcjach. Wtedy wszystkie mocarstwa, łącznie z Rosją, ostro potępiły Północ, ale Chiny wraziły jedynie „żal”. Stojące w martwym punkcie rokowania na temat sankcji ruszyły dopiero, gdy w lutym Korea Północna pokazała, że dysponuje ulepszonymi rakietami balistycznymi, umieszczając na orbicie swego satelitę.

W przeciwieństwie do propagandowego filmu nie ma żadnego wahadłowca, ale pojawiło się podejrzenie, że zmodernizowana Unha 3, choć swój drugi człon ciągle opiera na starym typie rosyjskiej rakiety Scud, może dolecieć do Stanów Zjednoczonych. Na początku marca Chińczycy zgodzili się w końcu na rezolucję, obudowaną wieloma zastrzeżeniami, ale nie wygląda na to, by miały przestać chronić swego sąsiada. Nie chodzi o wspólną komunistyczną przeszłość, tylko o względy strategiczne. Pekin woli „powstrzymywać” Stany Zjednoczone i Japonię, z którą spiera się o wyspy na Morzu Południowochińskim. Koreę Kim Dzong Una traktuje jako niezbędny bufor. Nie spodobało mu się, że lotniskowiec Stennis pojawił się niedaleko chińskiego wybrzeża.


Ślepe satelity


Chiny bardzo źle przyjęły też otwarcie rozmów wojskowych Korei Południowej z Amerykanami na temat instalacji najnowocześniejszego systemu tarczy antyrakietowej THAAD (Terminal High Altitude Area Defense), nieporównanie silniejszego i bardziej precyzyjnego od tarczy proponowanej kiedyś Polsce i Czechom. Prezydent Chin Xi Jinping uważa, że chodzi o osłabienie rodzimego systemu odstraszania nuklearnego. Owszem, Pekin zgodził się, by państwa ONZ handlujące z krajem Kim Dzong Una ograniczyły i kontrolowały wymianę oraz zakazały kupowania węgla, żelaza i innych towarów eksportowych Północy, ale 90 proc. północnokoreańskiego eksportu idzie właśnie do Chin, czyli praktycznie tylko one będą go kontrolować. Pekin mógłby dość szybko powalić niesfornego sąsiada, odcinając mu dostawy ropy, ale tego nie zrobi, dopóki będzie odczuwać zagrożenie. Zapowiedział już, że sankcje nie mogą odbić się na potrzebach północnokoreańskiej ludności. Żadne rezolucje ONZ ani międzynarodowe restrykcje gospodarcze nigdy nie wpłynęły na politykę Północy.


Nuklearne możliwości totalitarnego, najbardziej zamkniętego kraju świata pozostają w znacznej części zagadką umożliwiającą każdy blef. Dzieje się tak, gdyż armia Kima nauczyła się kamuflować przed chmarą satelitów szpiegowskich, które ją śledzą. Prace i transport odbywają się tylko nocą i w dni pochmurne. Poza tym północnokoreańskie ośrodki atomowe wyglądają, jakby nic tam się nie działo, jeśli nie liczyć koszenia trawy w okresie sianokosów. Sąsiadów zaskakuje każdy próbny wybuch. Przeważa jednak opinia, że rakiety są zbyt zacofane technologicznie, by celnie uderzyć w Amerykę. Wyniesienie satelity na niską orbitę (ok. 450 km) nie znaczy, że Uhna 3 może jako rakieta balistyczna dosięgnąć Nowy Jork. Musiałaby bowiem osiągnąć chociaż 1000 km, żeby odpowiednio wejść z powrotem w atmosferę ziemską. Pozostaje też problem skomplikowanego sterowania i miniaturyzacji ładunków, tak by nie przekraczały możliwości nośnych rakiety. Kim chwali się, że jego kraj umie już zmniejszać wagę swoich bomb, ale nie ma na to żadnego dowodu. USA jednak wolą dmuchać na zimne, jakby przypuszczały, że słowa o „ataku atomowym na ślepo” są prawdopodobne. Ładunek, jeśli doleci, może równie dobrze spaść na pustynię lub jakieś miasto, nie mówiąc o bezpośrednim zagrożeniu regionalnych sojuszników, sąsiadów Północy. Nigdy dotąd napięcie we wschodniej Azji nie było tak bliskie katastroficznych wizji rodem z gry komputerowej. Nie rozgrywa się jednak w komputerze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.