Nie musimy walczyć o równouprawnienie

Wiesława Dąbrowska-Macura

publikacja 17.08.2009 10:37

Równość nie polega na przyznawaniu komukolwiek przywilejów, a do tego tak naprawdę sprowadzają się parytety, ale na jednakowym traktowaniu kobiet i mężczyzn.

Nie musimy walczyć o równouprawnienie Agencja GN Oczekuję, że w mojej pracy docenione zostaną - zarówno przez kolegów, jak i koleżanki - moje specyficzne kobiece cechy i kobiece spojrzenie na świat. Bez parytetu!

Musimy walczyć o równe z mężczyznami prawa - wzywają polskie kobiety lewicowe feministki. Jesteśmy dyskryminowane w pracy, polityce, nauce - wmawiają nam z uporem. W rządzie i parlamencie, wśród pracowników naukowych, na stanowiskach prezesów firm dominują mężczyźni - wyliczają jednym tchem. )Mogłyby jeszcze dodać, że także w kopalniach, stoczniach, czy na budowach także dominują mężczyźni, ale tam jakoś im to nie przeszkadza). To przejaw dyskryminacji i nierównego traktowania kobiet w Polsce - oburzają się. I złoszczą się, że wiele kobiet w Polsce, może nawet większość,  jakoś nie chce poczuć się dyskryminowana.

Fakt, że jest nas mniej w niektórych dziedzinach życia, to nie przejaw braku równouprawnienia. Jak napisały w swoim liście otwartym przeciwniczki parytetów  „nasze równe prawa w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym oznaczają zarówno prawo do uczestnictwa, jak i do uchylenia się od obecności w różnych rolach społeczno-zawodowych”. Wbrew temu, o czym próbują przekonywać lewicowe feministki, kobiety w naszym kraju nie są uciskaną mniejszością. Polki nigdy nie musiały zaciekle walczyć z mężczyznami o równouprawnienie, jak działo się w innych państwach. Na przykład prawa wyborcze otrzymały bez walki w roku 1918, czyli wcześniej niż w Stanach Zjednoczonych, Anglii, Francji, czy Szwajcarii. Dlatego proponowanie dziś parytetów dotyczących 50-procentowego udziału kobiet w polityce, nauce, czy w innych środowiskach obraża polskie kobiety. Bo sugeruje, że nie jesteśmy wystarczająco zdolne i przedsiębiorcze, aby samodzielnie, bez przywilejów osiągać sukcesów.
 
Wprowadzenie parytetów oznaczałoby także przymuszanie kobiet do podejmowania ról, których podjąć nie chcą. To że jest nas mniej np. w sejmowych ławach, a więcej w szkołach i instytucjach wychowawczych to wybór konkretnych kobiet, a nie przejaw dyskryminacji. Są zawody czy role społeczne, w których lepiej sprawdzają się kobiety i są zadania, z którymi lepiej poradzą sobie mężczyźni. Różnimy się jako kobiety i mężczyźni po to, byśmy byli sobie nawzajem potrzebni. Takimi nas, ludzi, stworzył Pan Bóg.
Równość nie polega na przyznawaniu komukolwiek przywilejów, a do tego tak naprawdę sprowadzają się parytety, ale na jednakowym traktowaniu kobiet i mężczyzn. Tylko sfrustrowane, zakompleksione, i w sumie nieszczęśliwe, feministki mogły wymyślić taki sposób na równouprawnienie. Kobietom szczęśliwym, kochanym, docenianym żadne przywileje nie są potrzebne. Jestem kobietą i chcę być traktowana jak kobieta. Oczekuję, że w mojej pracy docenione zostaną (zarówno przez kolegów, jak i koleżanki) moje specyficzne kobiece cechy i kobiece spojrzenie na świat. Bez parytetu!