Ikona i burdel

Radosław Malinowski - korespondencja z RPA

publikacja 03.09.2009 11:50

Hillbrow nie zawsze miał ponurą sławę. Usytuowany tuż przy centrum Johanesburga miał być pierwotnie eksluzywną dzielnicą dla białych mieszkańców RPA. Dziś jest nikłym cieniem tego, czym był jeszcze 15 lat temu. Za to dla handlarzy ludźmi stał się rajem.

Ikona i burdel Paul Andrews/wikimedia commons (CC 2.5) Hillbrow nocą

Zaprojektowany  co do detalu z rozmachem, fantazją i pomysłem w czasie swojej świetności musiał zachwycać. Potem już było źle. Bardzo źle. Jeszcze za czasów apartheidu bogaci biali mieszkańcy zaczęli emigrować na obrzeża miasta. Na ich miejsce zaczęła napływać ludność murzyńska. Ta tendencja nasiliła się po upadku reżimu. Nowi mieszkańcy byli zbyt biedni by utrzymać w odpowiednim stanie 15 piętrowe wieżowce. Hillbrow zaczął chylić się ku upadkowi. Dzielnicę dobiła fala emigrantów, gangi, przestępczość, narkotyki i bezradność policji. Dziś Hillbrow jest nikłym cieniem tego, czym był jeszcze 15 lat temu.

Za to dla handlarzy ludźmi stał się rajem. Wyobraźcie sobie dzielnicę kilkunastopiętrowych bloków, gdzie na każdym piętrze, w każdym mieszkaniu można zbudować gniazdo przemytu. Stłoczyć piętnastu ludzi w jednym pokoju. Jak ich znaleźć? Jak policja ma ich szukać w tym labiryncie wieżowców? Handel ludźmi to w zasadzie interes który jest w ciągłym ruchu. Jeżeli się zatrzymasz to zginiesz, wyłapią cię, wypadniesz z interesu! Przemieszczaj się albo zginiesz!

Nocne tourne

Dzięki kontaktom z policji odwiedzamy miejsca, gdzie są, lub chociaż powinni być ci, którzy coś wiedzą o handlu ludźmi. W byłym hotelu, dziś domu publicznym spotykamy przesympatycznego właściciela. Człowiek musi być pobożny, bo w centralnym miejscu swojego biura powiesił ikonę Jezusa Zbawiciela. Zawsze mnie to zastanawiało jak ci ludzie godzą sacrum i profanum. Nigdy nie spotkałem w życiu prostytutki, która nie byłaby osobą głęboko wierzącą. A teraz ta ikona i burdel...

Losowo wybieramy pięć dziewczyn, z którymi chcę porozmawiać. Trzy spośród tej losowej piątki mają doświadczenie z niewolnictwem. Annet została prawie sprzedana. Jane sprzedał własny stryj. Trzecia dziewczyna miała koleżankę, którą zabrali Nigeryjczycy. Jeszcze przez dwa dni dzwoniła skądś z Hilbrow i błagała o pomoc. Potem telefon zamilkł. Na zawsze. Dziewczyna była zbyt przerażona, a może zbyt rozsądna by szukać pomocy. To losowa piątka z jednego domu publicznego.

Zachęcony „sukcesem” zmieniam lokal. Tym razem jesteśmy w ekskluzywnym klubie, pełnym dziewczyn z Azji, Europy i Afryki. Tu jednak klapa. Każda na dźwięk słowa: „handel ludźmi” milknie. Nikt nie chce rozmawiać. W powietrzu czuć strach.

Prawdziwą zdobyczą tej nocy jest jednak ów właściciel od ikony. Chce mi pokazać prawdziwe miasto – już bez policji, bez podejrzliwości. Stosy papierów zostawiam w bagażniku. Już nie będą potrzebne.

Jest słoneczne popołudnie. Siedzimy w jednym z barów. Rozmawiam z młodą dziewczyną. Opowiada mi o tym jak była sprzedana. Lekkim tonem, bez zbędnej dramaturgii opisuje to, co jej zrobiono. Straszne i fascynujące! Nigdy nie potrafię zrozumieć, jak ci ludzie tak potrafią. Opowiadać jak o jakieś lekkiej przygodzie. Ot, sprzedali mnie, ot trzymali przez miesiąc w piwnicy, bili, gwałcili i narkotyzowali. Wow!

W barze ktoś opowiada o tym jak mafia trzyma nieletnie dziewczyny. Pokazują na jeden z wieżowców – Jak chcesz – mówią – zobaczyć prawdziwy handel ludźmi, to idź tam. Udawaj klienta, który chce kupić dziewczynę, a wtedy zorganizują dla ciebie aukcję.

Mój przewodnik jednak nie chce. W Hillbrow są miejsca, których nawet miejscowi się boją.

Golonka w garażu

Kolejnym przystankiem naszej podróży jest... garaż. Przynajmniej tak wygląda z zewnątrz. Muszę mieć głupi wyraz twarzy, bo mój przewodnik od ikony wybucha śmiechem. Mówi, że czasami to co najlepsze, jest niewidoczne dla oczu. I rzeczywiście. To co z zewnątrz wygląda jak obskurny garaż, albo najwyżej zakład samochodowy, jest tak naprawdę ekskluzywnym domem publicznym.

Dla wybranych, białych, i to tylko tych z Europy. Rodowitych Afrykanerów się nie wpuszcza. Zresztą skądby wiedzieli że taki istnieje – najwyżej próbowaliby naprawić tam samochód. Tymczasem przechodzimy przez coś co jest brudne, zaniedbane, schodkami na górę, by tam znaleźć się w ekskluzywnej restauracji. Sheraton by się takiej nie powstydził! Jako że właściciel jest Niemcem, pozycje w karcie dań są w porządku. Niemieckim! Zamawiam golonkę, kolega bierze żeberka i kapustę. Na tej szerokości geograficznej arcydzieło!

Niestety mam przykazane o nic się nie pytać, żadnych wywiadów, w zasadzie najlepiej jakbym się wogóle nie odzywał. Nie mogę się dowiedzieć zbyt wiele. Dopiero kiedy wyjeżdrzamy z „garażu”, jest mi objaśniona natura lokalu. „Garaż” jest ekskluzywnym domem publicznym prowadzonym dla najbogatszych mieszkańców RPA. Z zasady wpuszcza się tam tylko osoby „pewne”. I tylko Europejczyków.

Kolejnym przystankiem jest lokal podobny do naszego garażu. Parkujemy między mercedesami i BMW.  W środku jest ta sama historia – pełno Europejczyków, w większości w średnim wieku, otoczonych przez młode dziewczyny. Tym razem udaje mi się porozmawiać z jedną – z Zambii. Pytam się o dziewczynę z RPA – ale tego towaru tu nie uświadczysz. Wszystkie call girls są spoza kraju! To jak dzwonek ostrzegawczy dla handlu ludźmi. Aż mnie skręca by się dowiedzieć więcej, ale mój przewodnik dobrze mnie pilnuje – zresztą pamiętam że mam siedzieć cicho, „bo wykończą nas obu”. Wychodzimy.

Logika zawodzi

Kolejne miejsce to już legalny dom publiczny, prowadzony przez kolegę. Duży lokal z dyskoteką, rurami i dyskretnymi pokojami dla chętnych. Właściciel wita mnie wylewnie. Jestem już jego dobrym przyjacielem, z darmowym wstępem i w ogóle. Szkoda że tu nie ma golonki! Za to polecają mi porozmawiać z dziewczyną z Malawi. Bierzemy więc ten pokoik dla chętnych i tam jej tłumaczę co i po co. Mówi że nie rozumie! Więc ja jej tłumaczę cierpliwie w Chiciewa – lokalnym języku z Malawi. Tym razem jest cisza. Po jakimś czasie dziewczyna mówi, że nie może o tym mówić tutaj. Umówmy się w innym miejscu. Biorę telefon.

Kolejna dziewczyna jest z Zimbabwe. Ta przynajmniej jest na tyle odważna (albo głupia), że opowiada o tym jak sprzedała własną siostrę. Pytam się czy nie miała wyrzutów, ale nie. Po prostu „good business”. Zresztą siostra ciągle płakała, więc opchnęli ją dalej. W moim wywiadzie docieram do miejsca, gdzie mam się pytać o to jak przeciwdziałać handlowi ludźmi, ale widzę że to przecież nie ma sensu...

 Wracamy do domu. W drodze powrotnej mój towarzysz tłumaczy mi, że dziewczyna z Malawi działa w grupie, która organizuje młode dziewczyny do domów uciech w RPA. Po rozmowie ze mną pytała się, po co mnie tu przyprowadzono. Była przerażona. Mówię, że zostawiła mi telefon i chce się ze mną umówić w innym miejscu. W odpowiedzi słyszę, że będę głupi jak się z nią umówię, a jak już bardzo chcę, to żebym chociaż oddał mój telefon – jest drogi i w modzie, a mi po spotkaniu już prawdopodobnie nie będzie potrzebny.

To owoc jednego dnia w Hillbrow. Wieczorem jeszcze spotkamy „bardzo sympatycznego Albańczyka”, który trudni się posiadaniem. Czterdziestu młodych kobiet. Jak to mówią – najlepiej zrobić żeby inni pracowali dla ciebie! Ale tego typu spotkanie już mi spowszedniało po całym dniu emocji. Jestem po ludzku zmęczony.

Wieczorem jestem już w domu. W telewizji viceminister sprawiedliwości tłumaczy że problem handlu ludźmi nie dotyczy Republiki Południowej Afryki, a wszystko jest pod kontrolą policji... Widać facet ewidentnie nie jadł golonki w garażu.