Calineczka się nie poddawała

Monika Łącka

publikacja 12.10.2016 11:16

Gdy Ania była w 6. tygodniu ciąży, zaczęła krwawić. W szpitalu usłyszała, że poroniła. Dostała też zalecenie pozostania na obserwację i "wyczyszczenie pozostałości po dziecku". Ona jednak zaufała kobiecej intuicji i dzięki temu przytula dziś córeczkę.

Calineczka się nie poddawała Monika Łącka /Foto Gość - Madzia to nasz mały wielki cud - mówią Ania i Marcin Szostakowie

W sercu miała też nadzieję na cud. Pierwszy wydarzył się już za dwa dni, kiedy inna lekarka po zrobieniu USG powiedziała, że... dziecko jest! To był jednak dopiero początek walki o nowe życie, które na razie było małą kruszynką, ledwo widoczną na specjalistycznej aparaturze. Na szczęście Ania i jej mąż Marcin ani przez chwilę nie zwątpili i z całych sił zaufali Panu Bogu. Uchwycili się też mocno różańca, odmawiając jedną Nowennę Pompejańską za drugą. A Matka dobrze rozumiała matkę drżącą o swoje dziecko i bardzo pomagała.

Dziś Ania i Marcin mówią zgodnie, że choć przyszło się im zmierzyć z całą lawiną dramatycznych sytuacji, to w Roku Miłosierdzia przynajmniej 7 razy doświadczyli działania Bożego miłosierdzia. Życzą też każdemu, aby także doświadczył działania takiej łaski, która pomaga pokonać wszelkie trudności.

To nie wszystko - mała Magda okazała się małą wojowniczką, która z całych sił chciała żyć i zaskakiwała lekarzy na każdym kroku. Najpierw, jeszcze przed urodzeniem, razem z mamą, która przez kilka tygodni mogła tylko leżeć i modlić się, walczyła o każdą kolejną dobę w brzuchu. Później, gdy dużo za wcześnie (w 26. tygodniu ciąży) pojawiła się na świecie, ważąc zaledwie 825 gramów, też nie zamierzała się poddać. Długo była reanimowana, przeszła wylew do mózgu drugiego stopnia, miała problem z oddychaniem, nadciśnienie płucne, dysplazję oskrzelowo-płucną, niedokrwistość, niedomknięty przewód tętniczy Botalla i cały zestaw schorzeń przypisanych wcześniakom, a na OIOM-ie była podpięta do 10 pomp, wśród których ledwo było ją widać. Dziś jest jednak szansa, że za kilka lat po tym wszystkim nie będzie już śladu, a wcześniactwo będzie tylko złym wspomnieniem jej rodziców.

Choć czy tak do końca złym? Ania i Marcin znów są zgodni: - Nigdy nie wiadomo, czy to, co wydaje się być nieszczęściem, rzeczywiście nim jest. Może jest szczęściem, choć początkowo po ludzku nie umiemy go dostrzec - mówią.

Jedno jest pewne. Magda spełniła wszystkie warunki do tego, by się nie urodzić, bo nie tylko z nią było źle, ale i życie jej mamy dwa razy było poważnie zagrożone. Ania najpierw miała jednego krwiaka. Potem drugiego. W międzyczasie prawie całkowicie straciła wody płodowe i prawie nieustannie krwawiła. W końcu odkleiło się łożysko i zaczął się krwotok...

Medycyna bywa jednak bezradna wobec planów Pana Boga i dlatego nie należy Mu w nich przeszkadzać. Potwierdza to mała Calineczka (jak Ania nazywa swoją córeczkę), która mądrze patrzy na świat i nieśmiało próbuje się już uśmiechać.

I jeszcze jedno. W tej historii nie bez znaczenia jest fakt, że nieustannie trwał modlitewny szturm do nieba, a w intencji Ani, Marcina i nowego życia wstawiało się tak dużo osób, że ciężko wszystkich policzyć.

Całe świadectwo Ani i Marcina będzie można przeczytać w „Gościu Krakowskim” nr 42 /2016 (z datą 16 października).