Upominek pani Adeli

Agata Puścikowska

GN 3/2017 |

publikacja 19.01.2017 00:00

Na powrót do ojczyzny czekali blisko... sto lat. W zamku zaczynają nowe życie.

Pani Adela Popławska (z córką Tatianą i prawnuczkiem Andrzejkiem): – Szkoda, że mój tatko naszego szczęścia nie widzi... JAKUB SZYMCZUK /FOTO GOŚĆ Pani Adela Popławska (z córką Tatianą i prawnuczkiem Andrzejkiem): – Szkoda, że mój tatko naszego szczęścia nie widzi...

Pani Adela Popławska, lat 73, przy łóżku ma obrazek Jana Pawła, różaniec i parę drobiazgów. Bo co tu więcej trzeba? Jest w Polsce. To wystarczy za wszystkie materialne dobra. Ubrana w niebieską, elegancką sukienkę, piękną archaiczną polszczyzną, z namaszczeniem, choć prosto, opowiada historię swojej rodziny. A tak naprawdę historię dziesiątków tysięcy polskich rodzin, które w 1936 r. zostały zesłane z Ukrainy na dzikie stepy Kazachstanu.

Adela wróciła

– Po 1921 r. tam już u nas ZSRR był. A my, Polacy, zostali... – mówi śpiewnie pani Adela. – Żytomierz, Kamieniec Podolski – tam nas najwięcej. I stamtąd zaczęły się wywózki. Mój tatko miał 16 lat, mama miała 13 i była półsierota.

Gdy przyjechali, ze skromniutkim dobytkiem, był październik. Wyrzucili ich z wagonów. Na gromadę ludzi były jakieś trzy baraki do zamieszkania. Kilka tygodni później spadł pierwszy śnieg. A temperatura spadła do minus 40. – Po pięć rodzin w jednym małym baraku mieszkało. Głód był i gdyby nie niektórzy Kazachowie, co trochę pomagali, jeszcze więcej ludzi by pomarło z głodu. Ja urodziłam się w 1943 i pamiętam, jak ciężko było. Do szkoły chodzić nie mogłam zimą, bo butów nie miałam. Dopiero po kilku latach tatko buty kupił. A szkoła – tylko po rosyjsku. Ze mnie dzieci śmiali się, że po polsku rozmawiałam. Bo u nas w domu wszystkie rozmawialiśmy po polsku. I modliliśmy się też po polsku.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.