Polskie tradycje wigilijne

PAP |

publikacja 24.12.2009 10:47

Tradycyjna warmińska wigilia nie była postna, ale mięsna, a dzieci i dorośli niecierpliwie wyczekiwali kolędników z Szemlem. Na Podkarpaciu wilk, czosnek i jutka. Górale śląscy przed wieczerzą pogodzą się "gorzołką", a żywieccy przystroją połaźnicę.

Polskie tradycje wigilijne Henryk Przendziono/ Agencja GN Kolędnicy

Wigilia warmińska z Szemlem

Tradycyjna warmińska wigilia nie była postna, ale mięsna; nie zwracano także uwagi na liczbę dań wigilijnych. Dzieci i dorośli niecierpliwie wyczekiwali kolędników z Szemlem czyli białym jeźdźcem osadzonym na drewnianym koniu.

Jak pisze w książce pt. "Doroczne zwyczaje i obrzędy na Warmii" historyk, Warmiak z urodzenia Jan Chłosta, wigilia Bożego Narodzenia na Warmii rozpoczynała okres zwany godami. Wigilia była dniem poprzedzający tak zwane dwunastki; to było dwanaście dni do święta Trzech króli, wypełnionych wieloma praktykami magicznymi splecionymi z tradycjami chrześcijańskimi.

Czynnością rytualną na Warmii był zwyczaj opróżniania pieca z popiołu, który następnie, dodawany do pokarmu, miał usuwać robactwo u bydła.

Na wigilię czekały nie tylko dzieci. Na wsi z rana gospodarz wybierał się do lasu po choinkę. Potem domownicy przystrajali drzewko. Zwyczaj stawiania choinki na tych ziemiach pojawił się około 1820 roku. Wcześniej stawiono snopek zboża, niekiedy nawet cztery snopki, w każdym rogu izby po jednym. Potem na stole pojawił się stroik, złożony nawet z kilku gałązek świerku, wetkniętych do jabłek.

Jeszcze przed zapadnięciem zmroku gospodarz kropił wodą święconą dom i zagrodę. Czynił też znak krzyża w oborze, na progu i w żłobie. Potem spożywano kolację, która nie była wigilijna ale zwyczajna. Nie zwracano też uwagi na liczbę spożywanych dań. Dzieci czekały niecierpliwie na przybycie Szemla ze sługami. Biały szemel swoją konstrukcją przypominał nieco lajkonika krakowskiego. Był obwieszony dzwoneczkami, tańczył i podskakiwał przez ławy i stołki. Szemel miał łeb konia wykonany z drewna i obszyty skórą, a z tyłu kadłub osadzony na kiju. Jego orszak składał się z niedźwiedzia, bociana, kominiarza z drabiną, żebraczki, Żyda, szmaciarza, muzykantów i policjanta.

Po wykonaniu przyśpiewek i otrzymaniu datków cały orszak z hałasem odchodził do następnej chaty. Na dawnej Warmii nie znano pasterki. W miastach została ona wprowadzona w okresie I wojny światowej.

Wilk, czosnek i jutka na wigilii na Podkarpaciu

Zapraszanie wilka na wigilię, uroczyste jedzenie jabłka i czosnku, przystrajanie jutki cebulą i owocami oraz wspólne wieczerze z sąsiadami - to niektóre zwyczaje wigilijne w tradycji ludowej Podkarpacia.

Według kierownika Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie Damiana Drąga, czas wigilii - zwanej także pośnikiem - był w wierzeniu ówczesnych ludzi magiczny i związany z nadchodzącym rokiem. Obfitował w zwyczaje i obrzędy, które miały zapewnić w nadchodzącym roku pomyślność, zdrowie, urodzaj. Wśród tych zwyczajów, które dziś mogą budzić zdumienie, było zapraszanie na wieczerzę wilka z lasu. Drapieżniki z okolic Łańcuta, zapraszano np. na groch.

"Najczęściej przy spożywaniu grochu gospodarz albo stawiał na oknie w miseczce trochę grochu i wołał wilka na wieczerzę, albo pukano w okno i wołano: 'wilku, wilku z Kosiny przychodź na wiliję, jeśli nie przyjdziesz teraz, nie przychodź do roku'" - mówił Drąg.

Jak wyjaśnił, to zapraszanie zwierzęcia miało uchronić przez cały nadchodzący rok gospodarza i jego dom od szkód wyrządzonych przez dzikie zwierzęta.

Zapomnianym już dziś zwyczajem było obserwowanie w czasie wieczerzy wigilijnej cienia, jaki rzucał płomień świecy. Wróżono z niego, że kto nie widział swojego cienia lub był on niewyraźny, nie doczeka następnej wigilii.

Etnograf zauważył też, że w wielu domach nawet mimo pojawienia się już lamp naftowych, a później elektryczności, wigilie zawsze były spożywane w świetle ogniska czy paleniska. Wierzono bowiem, że kto będzie świecił lampą na Boże Narodzenie, to mu się zepsuje zboże i nie będzie miał urodzajnych zbiorów. Jego zdaniem, jest to nawiązanie do przedchrześcijańskich tradycji, związanych z kultem ognia.

Przed wieczerzą nie wypatrywano wówczas - tak popularnej dzisiaj - pierwszej gwiazdki. Wigilia zaczynała się od wejścia gospodarza, który wnosił jeden lub cztery snopy zboża różnych gatunków i ustawiał je w kątach izby. Dopiero gdy gospodarz zaprosił na wieczerzę, dzielono się opłatkiem maczanym w miodzie i jedzono równocześnie czosnek, często nawet w koszulce, czyli nie obrany. Zdaniem Drąga, tradycja ta żyje nadal w niektórych okolicach.

Ponadto na wigilii trzeba było zjeść także jabłko, które w niektórych domach zjadano bardzo uroczyście. Kojarzone było bowiem z symboliką stworzenia świata. Jak zauważył Drąg, jest taka teoria, że w czasach przed upowszechnieniem się opłatka, dzielono się właśnie jabłkiem.

Według najstarszej tradycji, sięgającej jeszcze średniowiecza kolacja wigilijna nie była podawana na stole, ale jedzono ją na stojąco, nabierając jedną łyżką ze wspólnej misy, ustawionej na środku izby na dzieży (naczyniu do przygotowywania ciasta). Gdy upowszechniły się wieczerze przy stole, w XIX stuleciu, zasiadano do niego boso. Uważano bowiem, że jest to tak ważna uroczystość, że buty mogłyby zszargać jej świętość. Aby zapewnić w przyszłym roku "żelazne zdrowie" swoim nogom, trzymano je na ułożonej pod stołem siekierze lub lemieszu.

Wśród potraw obecnych na kolacji wigilijnej powinno być wszystko to, co się rodzi w lesie, sadzie i na polu, czyli orzechy laskowe, miód, grzyby, warzywa, płody rolne. Był natomiast całkowity zakaz picia wody i podawania potraw pochodzących z wody, nie jadano zatem obowiązkowych dzisiaj ryb. Wierzono, że woda jest siedliskiem złych mocy, demonów, które mogą zagrażać człowiekowi.

Rolę popularnej dzisiaj choinki pełniła jutka lub podłaźniczka. Były to symbolizujące życie zielone gałązki jodły, świerku lub sosny, albo wierzchołki tych drzew, które wieszano u powały. Ozdabiano je cebulą, czosnkiem oraz owocami, orzechami i słodyczami. Kulisty kształt ówczesnych ozdób został - zdaniem etnografa - przeniesiony na dzisiejsze bombki, które wieszamy na choinkach.

W wielu miejscowościach Podkarpacia była także tradycja wzajemnego chodzenia do siebie na wigilie. Zapraszano sąsiadów, z którymi wspólnie jedzono potrawy wigilijne, a później wspólnie szło się do kolejnego domu, gdzie znowu spożywało się wieczerzę. Każdy niósł ze sobą własną łyżkę, której nie można było odłożyć ani upuścić, aby się krowy nie rozbiegały po pastwisku.

"I tak od domu do domu można było w ciągu jednego wieczoru zaliczyć trzy, cztery albo nawet pięć wieczerzy wigilijnych" - dodał etnograf.

Górale śląscy pogodzą się "gorzołką", a żywieccy przystroją połaźnicę

Skłóceni górale z Beskidu Śląskiego zanim zasiądą do wieczerzy wigilijnej muszą pogodzić się ze sobą. Uczynią to przy "wilijówce", specjalnej "gorzołce" na spirytusie, przepalanej na cukrze, doprawionej cynamonem i goździkami. Z kolei górale żywieccy tego dnia stroją połaźnicę, czyli czubek jodły przyniesiony z lasu do domu.

Góralki przygotowują "wilijówkę" odpowiednio wcześniej, aby mogła się "przetrawić". "Chopów oczywiście kusi, żeby ją wcześniej spróbować, ale baby ją dzierżą pod kluczem. One też będą ją wydzielały, aby zażegnywać sąsiedzkie swary. Każdy ze skłóconych otrzyma mały kieliszeczek, tak zwaną półeckę" - opowiada znawczyni góralskiej tradycji, kustosz Muzeum Beskidzkiego w Wiśle Małgorzata Kiereś.

Pogodzeni górale zasiądą do wieczerzy. Na ich stołach znajdzie się chleb oraz surowe ziemniaki, jabłka, orzechy, owies, pieniądze i zdjęcia zmarłych. "Górale wierzą, że na wieczerzę przybędą wszystkie dusycki i bydą podziwować se, jaką to wiliję jedzą" - powiedziała kustosz wiślańskiego muzeum.

Wieczerzę rozpocznie długa modlitwa. W dawnej tradycji górale nie łamali się opłatkiem. Był tylko kołacz z posypką. Obecnie w domach w Beskidzie Śląskim jest także opłatek; zdarza się, że górale dzielą się nim na zakończenie wieczerzy wigilijnej.

Tradycyjny wigilijny posiłek to "bryja", czyli zupa z suszonych owoców, oraz ziemniaki z kapustą. Od stołu odejść może jedynie gospodyni. Dopiero po wieczerzy najmłodsi pójdą spojrzeć cóż im to "Jezusek" przyniósł pod choinkę. W dawnych czasach prezentem najczęściej była "skibeczka chleba i szulka masła".

Po wieczerzy górale śląscy śpiewać będą kolędy, które wypełnią im czas w oczekiwaniu na pasterkę, wieńczącą uroczystość. Nakryty stół pozostawią do rana, aby umarli mogli w nocy zasiąść do swojej wieczerzy.

W Beskidzie Żywieckim w wigilijny poranek gospodyni budziła domowników, składała im życzenia i udawała się po wodę do źródełka. Wkrótce potem gazda wychodził do lasu po połaźnicę, czyli czubek jodełki, który później ozdabiano główkami cebuli, czosnku, orzechami, domowymi ciastkami i łańcuchami ze słomy. Połaźnicę wieszano u powały, tuż nad stołem.

Przed wieczerzą gazdowie oporządzali bydło. Przygotowywali także dla niego pokarm na czas od Wigilii do Trzech Króli. Tradycja zakazywała bowiem w tym czasie ciężkich prac.

Stół, przy którym zasiadali do wieczerzy wigilijnej górale w Beskidzie Żywieckim, opasywany był żelaznym łańcuchem, na którym domownicy stawiali nogi. Górale wierzyli, że dzięki temu będą twardzi niczym żelazo. Przy stole kładli siekierę, aby rodzina przez cały rok była zdrowa.

Stół przykrywano białym prześcieradłem, pod którym górale rozkładali grubą warstwę siana i monety. Wierzyli, że dzięki temu na polach obficie obrodzi zboże i nie będą narzekać na brak pieniędzy.

Wieczerzę rozpoczynano, gdy wzeszła pierwsza gwiazda. Honorowe miejsce zajmował nestor rodziny. Jako pierwszy brał ze stołu opłatek i dzielił się z pozostałymi domownikami. Odkrawał też piętkę z bochenka chleba, wykrawał z niej miękki środek. Wkładał tam kawałek opłatka. Po wieczerzy chował "okraik" za święty obraz. Wierzono, że przyniesie to urodzaj na polach.

Na wigilijnym stole pojawiała się m.in. zupa z suszonych śliwek podsypywana kaszą, ryba słodkowodna, żur z ziemniakami i grzybami oraz kapusta z fasolą lub grochem.

W trakcie kolacji nikt nie mógł odejść od stołu pod groźbą śmierci w nadchodzącym roku. Wieczerzę kończyła wspólna modlitwa.