Świecki w Kościele

Największa trudność? Że zaangażowanie świeckich jest niekończącym się eksperymentem.

Świecki w Kościele

W Świdnicy obradowała Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich. Jak wynika ze zdjęcia – dużo w niej ludzi bez koloratek :) I bardzo dobrze. Źle by było, gdyby o apostołowaniu świeckich rozmawiali sami duchowni. Jako świecki, praktycznie od ponad czterdziestu lat dość mocno angażujący się w życie Kościoła, ciekaw byłem o czym konkretnie mówiono. Niestety, tego się nie dowiedziałem. Zagadnienie to jest bardzo szerokie – wyjaśniał dziennikarzowi członek tejże Rady, ks. Zbigniew Kucharski. Tak, wiem. Niejeden napisano już na ten temat elaborat i pewnie doktorat też niejeden. No ale w praktyce? Jak pobudzić świeckich do apostołowania? Jak sprawić, by mocniej angażowali się w życie Kościoła?

Jak nie pytają, to nie powinien się człowiek wyrychlać – uczono mnie niegdyś. Starałem się stosować te zasadę gdy odezwaniem się mógłbym komuś zaszkodzić. W sensie – o proszę tu taki prymus (czyli ja), a ty nic nie wiesz. Ale że nie widzę by ktokolwiek inny zgłaszał się do odpowiedzi, to może trochę powiem? Mogę? ;-)

No więc (wiem wiem, tak nie powinno zaczynać się zdania) gdybym miał ze swojego długoletniego doświadczenia wskazać parę rzeczy, to zacząłbym od przypomnienia znanej zasady, że „zadaniem ludzi świeckich w Kościele jest zajmować się sprawami świeckimi i kierować nimi po myśli Bożej”.

Ta teza niesie ze sobą wiele ważnych konsekwencji. Ot, każe zastanowić się, co jest w Kościele świeckie, a co duchowne. Mówi się czasem, że niektórzy świeccy próbują wyręczać księży w ich zadaniach. Z powodzeniem można by jednak wskazać i te miejsca, w których kapłan (niepotrzebnie) zajmuje się sprawami w zasadzie świeckimi. Znaczne ważniejsze jednak, że teza ta przypomina, iż te świeckie zadania świeckich to ich zadania podstawowe. Konkretnie?

Angażujący się w życie Kościoła świecki nie może robić to kosztem swojej rodziny. Bo miłość małżeńska, wychowanie dzieci, to jego podstawowy obowiązek, z którego nic go nie zwalnia. Podobnie jak później zajęcie się chorymi czy niedołężnymi rodzicami. Truizm? Oczywiście. Proszę tylko pod tym kątem przyjrzeć się różnym wymaganiom, jakie czasem stawia się świeckim angażującym się w życie Kościoła. Zawodowo czy niezawodowo. Problem robi się jeszcze większy, gdy taki świecki angażuje się nie tylko na jednym polu...

Angażujący się w życie Kościoła świecki nie może też robić tego kosztem swojej pracy zawodowej. Pomijając już nawet kwestię potrzeby rzetelnego wypełniania powierzonych mu obowiązków, to właśnie praca zawodowa jest źródłem jego i jego rodziny utrzymania. Nie może jej zaniedbywać, a zajmować się swoją apostolską misją. Problemu może nie widać tak bardzo, gdy ktoś pracuje od – do. Gorzej, gdy ma „czas pracy rozliczany zadaniowo” i naprawdę w danym dniu nie może go poświęcić na działanie w Kościele. Niestety, czasem i o tym się zapomina...

To sprawy podstawowe, ale powodów, które zniechęcają świeckich do angażowania się jest dużo więcej. Ot, choćby zderzenie ich zaangażowania z dość powszechnie praktykowaną w polskim kościele zasadą częstych zmian wikariuszy. Szukamy świeckich liderów – słychać czasami. No ba. Sęk w tym, że świecki liderem może być jedynie w bardzo ograniczonym zakresie. W takim, na jaki pozwoli mu opiekujący się wspólnotą kapłan. Angażuje się człowiek, zna swoje miejsce, wyrabia sobie jakąś pozycję. Zmienia się opiekujący się wspólnotą kapłan. Nie zawsze potrafi i chce wejść w buty swojego poprzednika. Księdzu wszystko jedno: ma zadanie, to je wykona. Świecki lider...No, w praktyce często musi zacząć wszystko „da capo al fine”. On, a wraz z nim cała wspólnota... Nie wiem, im dłużej żyję, tym bardziej nie podoba mi się to duszpasterstwo polegające na ciągłym wyrywaniu i przesadzaniu dzieł poprzedników. Mówi się, że Boże dzieło takie zabiegi przetrwa, a zbudowane na człowieku upadnie. Mam co do tego poważne wątpliwości. Jestem przekonany, że wiele naprawdę Bożych dzieł nie ostało się przez to ciągłe przesadzanie...

Można by wymienić jeszcze parę takich spraw blokujących chęć świeckich do angażowania się. Ot, łatwe podważanie ich kompetencji. Zwłaszcza przez innych świeckich. Wiadomo, ksiądz skończył teologię, jest specjalistą. I jest wyświęcony. A świecki? Kościół go prosił, by zanosił Komunię chorym, ale przecież „nie ma święceń i brudnymi łapami nie powinien dotykać Ciała Chrystusa!” Albo w innych wypadkach – „jemu potrzeba jest formacja”. Bez różnicy, czy to ktoś od lat żyjący wiarą,  po skończonych teologicznych studiach i po ośmiu różnych formacjach, czy świeżo nawrócony. Albo łatwość, z jaką można się pozbyć świeckiego, gdy z jakiegoś względu do jakiegoś zadania nie pasuje: ot, jak paznokcie do przycięcia. A jak się będzie stawiał to będzie to dodatkowy dowód, że tak naprawdę nie był człowiekiem Kościoła, ale farbowanym lisem. Albo to traktowanie zaangażowanych świeckich jako statystów różnych kościelnych uroczystości...

Dużo tego można wymieniać. Nie piszę tego, by się skarżyć. Po prostu przez tych czterdzieści parę lat mojego zaangażowania niejedno już widziałem i słyszałem. I wydaje mi się, że próby większego aktywizowania świeckich bez dostrzeżenia tych problemów spełzną na niczym. Owszem, może gdzieś pojawi się płomień, ale szybko zgaśnie.  Bo każdy człowiek, także świecki, chciałby, by jego misję w Kościele, jego zaangażowanie traktować poważnie. A nie eksperyment, z którego w razie problemów można się łatwo wycofać.