(Roz)sądnie o Białogardzie?

Błażej Kmieciak

publikacja 19.09.2017 14:32

Przyszła do mnie mama i zażądała wypisania syna. Powiedziałem jej, że może to doprowadzić do jego śmierci. Powtórzyła swoje stanowisko. Szpital zawiadomił sąd.

(Roz)sądnie o Białogardzie? Roman Koszowski /Foto Gość Błażej Kmieciak

Pracując jako rzecznik praw pacjenta na oddziałach psychiatrii dziecięco-młodzieżowej kilkakrotnie spotkałem się z sytuacją, w której lekarze byli zmuszeni do zawiadomienia sądu opiekuńczego o konieczności wkroczenia w sferę władzy rodzicielskiej. Z pewnością nie powinno to być praktyką powszechną. Przywołana przeze mnie we wstępie krótka sytuacja dotyczyła pewnej mamy, która zażądała ode mnie interwencji w sprawie jej syna. Miał on myśli samobójcze i chciał zostać w szpitalu: czuł się tam bezpiecznie. Jego mama stwierdziła, że „nie będzie leżał z wariatami” i zażądała jego wypisania. Władze oddziału oraz ja powiadomiliśmy wspomnianą Panią, iż sprawa ta musi trafić do sądu, gdyż wypisanie chłopca doprowadzi do obiektywnego niebezpieczeństwa dla jego życia. Zdarzenie to przypomniało mi się przy okazji białogardzkiej sprawy - sprawy, o której wiemy z całą pewności jedno: jest bardzo skomplikowana.

Jest akcja

W mediach pojawiła się informacja: rodzice uprowadzili dziecko. Tutaj pierwsza uwaga: rodzice nie mogą być przedstawiani jako wrogowie i zagrożenie dla dziecka. Sąd ograniczył im prawa, a nie pozbawił ich zupełnie. Słowo „uprowadzenie” albo „porwanie” jest tutaj ewidentnie nietrafione.

Z drugiej jednak strony, ich postępowanie trudno uznać za w pełni racjonalne. Lekarze opiekujący się młodą mamą zwracali uwagę, że nie spodziewali się z jej strony takiej reakcji. Dojść zatem można do wniosku, że w okresie ciąży akceptowała ona proponowane jej badania oraz medyczne interwencje. Jak się okazuje, po porodzie wraz z mężem nie wyraziła zgody na działania podejmowane przez lekarzy i położne.Sytuacja ta doprowadziła do decyzji szpitala o powiadomieniu sądu. Podobny rozwój wypadków rysuje nam się, gdy słuchamy nagrania ojca, wypowiedzi prokuratury oraz przedstawicieli szpitala.

Na marginesie warto jednak przypomnieć lekarzom o koniecznej powściągliwości w ujawnianiu informacji mediom w tym temacie. Niezrozumienie działań rodziców nie znosi zasady poszanowania tajemnicy lekarskiej.

Słowo „niezrozumienie” doskonale pasuje do całej sprawy. Czemu? Z jednej strony, jak wspomniałem, trudno pojąć intencje, jakie kierowały rodzicami. Podjęli oni dyskusję z wszelkimi propozycjami kierowanymi przez personel medyczny, propozycjami, które w opiece nad noworodkiem są standardem. Z drugiej jednak perspektywy, postępowanie medyków także trudne jest do zrozumienia. Konsultant krajowy w dziedzinie neonatologii prof. Ewa Helwich wprost stwierdziła, iż jej zdaniem nie było podstaw do powiadomienia sądu.

Fakty, nie mity

Wypowiedź prof. Helwich jest bezcenna. Stwierdziła ona w rozmowie z PAP, że „w przypadku noworodka z białogardzkiego szpitala nie było podstaw do zgłaszania sprawy sądowi rodzinnemu. Zabrakło cierpliwości i spokojnej rozmowy personelu z rodzicami”. Wydaje się, iż zabrakło także refleksji prawnej. Ustawa o zawodzie lekarza i lekarza dentysty przewiduje możliwość zawiadomienia sądu opiekuńczego. Działanie to podejmowane jest jednak w kilku przypadkach. Mowa np. o zdarzeniach, gdy dziecko, które ukończyło 16 lat lub osoba ubezwłasnowolniona, ma inne zdanie niż rodzic lub prawny opiekun. W sytuacji z Białogardu prawdopodobnie lekarze powołali się na art. 34 ust. 6 wspomnianej ustawy. Zgodnie z jego treścią, „jeżeli przedstawiciel ustawowy pacjenta małoletniego, ubezwłasnowolnionego bądź niezdolnego do świadomego wyrażenia zgody nie zgadza się na wykonanie przez lekarza czynności wymienionych w ust. 1, a niezbędnych dla usunięcia niebezpieczeństwa utraty przez pacjenta życia lub ciężkiego uszkodzenia ciała bądź ciężkiego rozstroju zdrowia, lekarz może wykonać takie czynności po uzyskaniu zgody sądu opiekuńczego.” Zapoznając się z uwagami przedstawicieli szpitala, rodziców dziecka oraz prof. Ewy Helwich, trudno dojść do wniosku, by w całej sytuacji mowa była o niebezpieczeństwie utraty życia dziecka lub jego ciężkiego rozstroju zdrowia. Dziecko nie znajdowało się w takim stanie, było tzw. późnym wcześniakiem. Lekarze nie chcieli wdrożyć wobec niego terapii, lecz dążyli do realizacji przewidzianych w standardach działań profilaktycznych.

Bądź tu mądry

Reakcja rodziców z Białogardu wydawać się może, jak wspomniałem, niezrozumiała. Pytanie jednak, czy w całej sytuacji mieli oni możliwość obrony swoich racji przed sądem. Ustawa o zawodzie lekarza (w przeciwieństwie do np. ustawy o ochronie zdrowia psychicznego) nie przewiduje możliwości spotkania się sędziego sądu opiekuńczego z rodzicami, którzy nie wyrażają zgody na działania medyczne. Sąd uzyskuje wyłącznie opinię szpitala, co stawia rodziców na straconej pozycji. Myśląc w tym miejscu o lekarzach, dojść można do wniosku, iż pospieszyli się, zwracając się do sędziego. Tym samym działali apodyktycznie, łamiąc prawa rodziców. Z drugiej jednak perspektywy, negowanie wszelkich interwencji o charakterze medycznym wzbudzać może w nich naturalną obawę, związaną ze zdrowiem dziecka i potencjalną odpowiedzialnością karną. Rodzice z racji pełnionej roli posiadają kompetencje prawne, związane z sytuacją dziecka. Władza rodzicielska musi być jednak sprawowana zgodnie z jego obiektywnym dobrem. Rodzice twierdzą, iż w taki właśnie sposób chcieli działać. Negowanie przez nich konieczności zaszczepienia dziecka wcale nie przeczy temu zdaniu. W całej sprawie nie wiemy jednak, jaką przyjęli oni postawę. Nie wiemy również, czy lekarze chcieli ich słychać. Może zatem faktycznie zabrakło tylko i wyłącznie rozmowy. Pytanie jednak, czy teraz będzie jeszcze na nią szansa?

Autor jest doktorem socjologii, pedagogiem specjalnym i bioetykiem, prowadzi blog na stronie gosc.pl.

TAGI: