Abp Ryś: Zajmijcie Wasze miejsca

KAI |

publikacja 05.11.2017 12:40

Chcę powiedzieć każdemu z Was - Wam wszystkim, którzy tworzycie Kościół Jezusa Chrystusa w Łodzi: zajmijcie swoje miejsca przy tym stole. Zajmijcie je naprawdę! To znaczy poddając się przynagleniu Ducha Świętego - Jego Mocy i Twórczości!

Abp Ryś: Zajmijcie Wasze miejsca Magdalena Gorożankin /Foto Gość Z miejsca, na które mnie dzisiaj zaprosił Pan chcę powiedzieć każdemu z Was - Wam wszystkim, którzy tworzycie Kościół Jezusa Chrystusa w Łodzi: zajmijcie swoje miejsca przy tym stole. Zajmijcie je naprawdę! To znaczy poddając się przynagleniu Ducha Świętego - Jego Mocy i Twórczości! Zajmijcie nie jakiekolwiek miejsca, ale te przyznane każdemu z Was przez Pana! Zobaczcie złożone w sobie dary łaski, I ucieszcie się nimi!

Usłyszane dopiero co Słowo Boże - jak zawsze - objaśnia nam doskonale przeżywaną przez nas chwilę - moment (KAIROS) zbawczy: Oto jesteśmy na uczcie. Zostaliśmy zaproszeni do stołu. Nawet do dwóch stołów. Właśnie posilamy się przy stole Słowa; za chwilę zostanie obficie zastawiony stół Pańskiego Ciała i Krwi - stół ofiary.

Pierwszym kluczem, jakiego potrzebujemy, by się odnaleźć w tym wydarzeniu, jest uchwycenie charakteru tej uczty. Co to za uczta? W greckim tekście Ewangelii pada tu określenie gámos, co św. Hieronim oddał łacińskim słowem nuptiae - to znaczy „wesele”, „uczta weselna”. Nie zostaliśmy zaproszeni na jakąkolwiek ucztę. Oto jesteśmy na uczcie weselnej! Przedłużającej celebrację zawarcia małżeństwa!

Wtedy też od razu zrozumiałe staje się pouczenie Jezusa: nie zajmuj pierwszego miejsca! To oczywiste! Na uczcie weselnej pierwsze miejsca należą się młodej parze! Nikt z gości nie pcha się na te miejsca - zarezerwowane młodym. Nikt przecież nie przychodzi na wesele, by celebrować siebie samego. Na ucztę weselną idziemy wyłącznie po to, by się ucieszyć szczęściem Nowożeńców - by ich uszanować, by uczcić ich miłość! Tak jest i dzisiaj-tutaj: celebrujemy zaślubiny - nasza uwaga skupiona jest na Oblubieńcu i na jego Oblubienicy. To znaczy na kim?

Odpowiedź ukryta jest w tekście naszej Ewangelii. W jej pierwszym zdaniu nasza uczta opisana jest jeszcze prostym słowem: „posiłek” - oryginalny tekst mówi nawet jeszcze prościej: aby spożywać chleb… Dopiero wejście Jezusa zmieniło charakter uczty. To Jego obecność zmienia zwykłe „spożywanie chleba” w ucztę weselną. Bo to On jest Oblubieńcem! A Oblubienicą jest zasiadająca z Nim do stołu wspólnota - Kościół! Jesteśmy tu i teraz na uczcie weselnej Chrystusa i Kościoła. To ich dwoje chcemy uczcić. Z racji na nich tu jesteśmy. Chrystus i Kościół - chcemy potwierdzić ich pierwszeństwo w naszym życiu. Oto są gody Baranka. I Jego Małżonka się przystroiła.

Gody Baranka: to odkrycie prowadzi naszą refleksję dalej, i nadaje naszej weselnej radości szczególną wrażliwość - wiemy bowiem dobrze, jak i gdzie dokonały się zaślubiny Baranka z Kościołem. Wiemy, że na Golgocie! Wiemy, że Oblubienica Jezusa narodziła się z Jego przebitego na Krzyżu boku. I że wybieliła swoje piękne szaty we krwi Baranka. Wiemy, że każda z „potraw” naszej uczty czerpie swój sens z Krzyża: bierzcie i jedzcie… Ciało moje za Was wydane; bierzcie i pijcie! To jest Krew moja za Was wylana.

Ta wiedza, i pamięć o tym, dyscyplinuje i powściąga nasze ambicje - w naszych przepychankach do władzy i w naszym biegu do pierwszego miejsca stajemy zawstydzeni - jakby wryci w ziemię widokiem Ukrzyżowanego Pana. Trudno się nam dobijać o najwyższe stołki, kiedy stajemy wobec Chrystusa-Sługi: Tego, który uniżył samego siebie aż do śmierci krzyżowej - rzeczywiście On jeden przyszedł i zajął ostatnie miejsce - więc Ojciec - na oczach całego stworzenia - wywyższył Go ponad wszystko, i z ostatniego miejsca poprowadził Go na miejsce pierwsze! Tę samą logikę życia i owocowania zadając Jego Oblubienicy - Kościołowi: Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.

Jaki Kościół może być w pełnej-moralnej prawdzie nazwany Oblubienicą Baranka? Jaki Kościół ma moralne prawo usiąść z Nim na pierwszym miejscu? Przecież nie ten, który się wywyższa. Który skupia się na sobie. Odnosi się tylko do samego siebie, i dba o swoje wyłącznie interesy. Nie ten, który szuka potwierdzenia własnej pozycji materialnej, politycznej czy prawnej. Z całą pewnością raczej ten, który służy - zapomina o sobie, wychodzi ku innym. Szuka innych - sam nawracając się ku ciągłej ewangelizacji! Nie chodzi mu o samego siebie, lecz - jak mówi Sobór - o cały rodzaj ludzki, dla którego chce być „skutecznym narzędziem jedności”. 

Kościół, który zna wolność i autorytet płynące z ubóstwa, a nie z układów. Kościół, który zużywa się w miłosierdziu, a nie zabezpiecza się ciasno i doraźnie skrojoną sprawiedliwością. Kościół, który - świadom swojej niezwykłej roli w dziejach konkretnych ludzi i ich wspólnot (w Polsce, w Europie, w świecie) - nie obnosi się swoimi zasługami. Jak jego Pan wybiera ostatnie miejsce, i mówi: słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy tylko to, co powinniśmy byli wykonać. Taki Kościół Pan wywyższa. Czyni to również w naszych sercach. Bo taki właśnie Kościół do nas przemawia, i nas porywa - fascynuje. Do takiego Kościoła chcemy należeć. I taki Kościół chcemy współtworzyć. Nawet jeśli nasz grzech, nasza pycha i chciwość, raz po raz zniekształca taką jego postać… Dziś świętujemy, wywyższamy tu Chrystusa - i Kościół w oblubieńczej relacji z Nim.

Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca… - Jesteśmy na uczcie, na której miejsca wyznacza Pan! On zna miejsce przygotowane dla każdego z nas. I - jak można wyczytać w jednym ze współczesnych komentarzy do tej przypowieści - „nie da się ogłupić niczyją auto-promocją”! Żadnego miejsca w Kościele nikt nie bierze sobie sam.

Ktoś może powie w tym momencie: „Czyżby?!” Czy nie za prosto? Czy nie brakuje w Kościele przykładów „auto-promocji”? Albo „promocji z układu”? Choćby sam przykład dzisiejszego Patrona! Św. Karol Boromeusz! Jakże się znalazł na kościelnych urzędach?! Mając dwanaście lat był już duchownym - z woli nie swojej, rzecz jasna, lecz decyzją bogatej rodziny - i opatem wielkiego benedyktyńskiego opactwa (w Aronie); dziesięć lat później był już administratorem Arcybiskupstwa w Mediolanie, Kardynałem i faktycznie Sekretarzem Stanu czyli drugą osobą w Rzymie po papieżu. A wszystko po prostu dlatego, że ten był jego wujem…

Czy tak ma wyglądać ewangeliczna droga awansu w Kościele? Czy to historia zapowiadająca świętego? I jednego z największych reformatorów Kościoła? A jednak!

Głębokie nawrócenie Karol przeżył w 25 roku życia, po śmierci swojego brata. Przyjął święcenia: prezbiterat i biskupstwo. Dwa lata później ostatecznie zostawił Rzym i przeniósł się do swojej diecezji. W Mediolanie poprowadził 13 synodów diecezjalnych (oraz 5 prowincjalnych) - a akta tych synodów stały się niemal matrycą reformy Kościoła w wielu krajach Europy; kilkakrotnie zwizytował całą diecezję (włącznie z jej szwajcarskimi kantonami), założył seminarium duchowne. Stał się jednym z najważniejszych ojców Soboru Trydenckiego. Historia zapamiętała go również jako wielkiego jałmużnika - tak w Rzymie, jak w Mediolanie. Umarł mając 46 lat. W powszechnej opinii świętości. Nie znaczy to, że zawsze był przez wszystkich popierany - w Mediolanie przeciwnicy reformy próbowali go nawet zastrzelić.

To jest życiorys świętego! To jest prawdziwie ewangeliczna historia biskupa!

To prawda, został duchownym z wątpliwych motywów, a metropolitą Mediolanu przez układy i nepotyzm. Nie zasługiwał na miejsce, które otrzymał. A ktoś z nas - tutaj obecnych - zasłużył sobie na miejsce, które dzisiaj zajmuje? Ktoś z nas jest bez grzechu?! Czy ktokolwiek z nas może podjąć swoją misję w Kościele bez nawrócenia? Czy nie jest regułą, że każde miejsce przyznane nam w Kościele, jest nam ofiarowane przez Pana z miłosierdzia? A nie po sprawiedliwości? Raczej „mimo wszystko”, niż na mocy naszych wątpliwych zasług.

Pan nie dał się „ogłupić” ekspresową „karierą” Karola w Kościele! Pan ścigał go swoją łaską, miłością wyposażającą w charyzmaty, uzdolnienie do posług i determinację do działań. Boże wezwanie/powołanie nie sprowadza się bowiem do samej nominacji - do aktu prawnego. Ono przychodzi - właśnie - jako łaska nawracająca. I uzdalniająca, przemieniająca, dysponująca.

Życie w Kościele nie sprowadza się do samych tylko aktów prawnych. One są ważne! Przychodzą jednak zawsze nie jako tylko zlecenie „roboty”, ale jako obietnica Bożej asystencji. Jako zapowiedź osobistej Pięćdziesiątnicy! Tak naprawdę, to dopiero Duch Święty wprowadza człowieka na przeznaczone mu w Kościele miejsce. Tylko w poddaniu się Duchowi można je zająć. I tylko w mocy Ducha przynieść na nim pożytek całej wspólnocie!

Tak właśnie chcę! A Wy?

Z miejsca, na które mnie dzisiaj zaprosił Pan chcę powiedzieć każdemu z Was - Wam wszystkim, którzy tworzycie Kościół Jezusa Chrystusa w Łodzi: zajmijcie swoje miejsca przy tym stole. Zajmijcie je naprawdę! To znaczy poddając się przynagleniu Ducha Świętego - Jego Mocy i Twórczości! Zajmijcie nie jakiekolwiek miejsca, ale te przyznane każdemu z Was przez Pana! Zobaczcie złożone w sobie dary łaski, I ucieszcie się nimi! Zdobądźcie się na trud rozeznania: co mogę i co powinienem w moim Kościele podjąć. W jaki sposób mogę Go współtworzyć! Nie tylko do Kościoła „chodzić”, ale Go w konkretny sposób budować! Wziąć odpowiedzialność. Tę, którą już mam. Tę, do której aspiruję. Tę, której się może sprzeniewierzyłem?

W tej łasce, w tym uposażeniu, w tym zakresie i możliwościach, jakie mi wyznaczył Pan. Każdy jest potrzebny! I każdy ma swoje miejsce „ ucznia-misjonarza” (jak mówi papież Franciszek). Potrzebne są także realne więzi między nami - wzajemna za siebie odpowiedzialność. Kościół jest wspólnotą. Jest Ciałem, w którym konieczny jest każdy z członków. Kościół jest ucztą weselną - wspólnotą stołu, a nie potajemnym zajadaniem się własną kanapką - osobno, na boku - tak, by nikt nie widział, i nie przeszkodził. 

Proszę Was: nie ulegajmy pokusie sprywatyzowanej wiary. Nie uciekajmy w odosobnienie - także wtedy, gdy wygania nas tam jakieś zło doznane w Kościele. Nie poddajmy się także jeszcze groźniejszej pokusie - pokusie samowystarczalności w Kościele: przekonaniu, że poradzę sobie w ewangelizacji sam. I że sam wszystko zrobię najlepiej! Ewangelizuje zawsze Kosciół! Wspólnota zaangażowanych uczniów - duchownych i świeckich: wzajemnie na siebie otwartych, uzupełniających się w twórczy sposób, każdy na swoim miejscu - indywidualnie zleconym mu przez Pana!

Wróćmy jeszcze na moment - już ostatni - do motywu uczty. Jesteśmy na uczcie. To piękne, ale jednocześnie równie bolesne doświadczenie Kościoła! Piękne - bo jesteśmy razem. Bolesne - bo nic mocniej niż Eucharystia nie uświadamia nam podziałów między chrześcijanami. Modlimy się razem, ale ciągle nie „łamiemy” razem „Chleba”. W tej mierze Eucharystia jest nie tylko ucztą - jest też eucharystycznym postem - jest tęsknotą! I oczekiwaniem na moment wspólnej Komunii. 

Jak dobrze, że jesteśmy tu razem: Katolicy i Prawosławni, Luteranie i Kalwini, Mariawici i Metodyści, i członkowie Kościoła Polsko-Katolickiego. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim obecnym tu przedstawicielom Kościołów, na czele z księżmi biskupami: Atanazym, Janem, Markiem i Włodzimierzem, oraz z Przewodniczącym Łódzkiego Oddziału Polskiej Rady Ekumenicznej, Ks. Semko Korozą. Dziękuję za jedność w modlitwie, ale także za jedność w bólu i oczekiwaniu pełnej wspólnoty. Nie spożywamy razem Eucharystii. Ale spożywamy razem Słowo! Możemy razem to Słowo - przyjęte w tym samym Duchu, również w jednym Duchu przekazywać dalej - we wspólnym przepowiadaniu! We wspólnym urzeczywistnianiu - wcielaniu słowa w konkretnych formach i dziełach miłości i miłosierdzia w naszej „małej Ojczyźnie”. 

Ekumenizm, będący wymianą darów Ducha pomiędzy nami, to nie jest w Kościele wybór opcjonalny - zależny od czyjejś większej czy mniejszej otwartości. To jeden z najważniejszych sprawdzianów naszego posłuszeństwa Duchowi Świętemu. Temu, który jest suwerenem w Kościele, i który właśnie z tej pozycji - i w tym Autorytecie! - definiuje z mocą nasze trzy zadania: miłosierdzie-misja-jednosć! One są ściśle ze sobą związane. Tak dalece, że albo będziemy realizować wszystkie trzy, albo żadnego z nich!

Jak dobrze również, że nasze pierwsze czytanie z Listu do Rzymian zamyka dziś zdanie: dary i wezwanie Boże są nieodwołalne! Najważniejsze ze zdań św. Pawła, przywoływane w po-soborowej refleksji Kościoła w odniesieniu do Żydów! Dary i wezwanie Boże są nieodwołalne! Zdanie, które tchnieniem i ogniem Ducha Świętego przepędza z naszego myślenia resztki tzw. „teologii zastępstwa”. Które każe nam szanować pierwsze i nieodwołalne wybranie Izraela - szanować i potwierdzać nie tylko w wymiarze naszego historycznego zakorzenienia, ale w dzisiejszej wspólnocie wiary i modlitwy. Zapewniam, że wiem, jak to zdanie brzmi w Łodzi. Sam wypowiadam je z wielkim wzruszeniem. I z jeszcze większą nadzieją.

Jak bardzo z tą Liturgią i z tym Słowem koresponduje opis przedwojennej Łodzi dokonany piórem współczesnego historyka: „Na ulicach mijali się luteranie i baptyści, Żydzi ortodoksyjni i postępowi. Mariawici pracowali w fabryce luteranina, a ten ostatni fundował ołtarze w kościele katolickim. Łacinnik projektował cerkiew prawosławną, a Żyd finansował wzniesienie świątyni katolickiej dla pracowników zatrudnionych w jego fabryce. Z kolei luteranie byli leczeni w szpitalu prowadzonym przez baptystów, a kalwiniści i mariawici rozdawali darmowe posiłki głodnym katolikom”. To nie tylko historia Łodzi; to także nasza o niej pamięć! To opis naszej tożsamości i dziedzictwa, które możemy i chcemy pomnożyć!

Siostry i Bracia,
otwórzmy się na dzisiejsze Słowo Jezusa, skierowane do każdego z nas, zaproszonych na tę ucztę: Przyjacielu, posiądź się wyżej! Zajmij swoje miejsce! Nie pierwsze. SWOJE! To, do którego się przewidziałem i wybrałem. To, do którego Cię uzdolniłem i wyposażyłem. I stale wyposażam i uzdalniam. Zajmij je wreszcie. Odważ się, nawróć się i zajmij! Potrzebuję tego Ja - Twój Pan i Zbawiciel. Potrzebuje tego Kościół - Twoja Matka i Mistrzyni. Potrzebują tego Twoi Siostry i Bracia. Potrzebuje tego świat, do którego jesteśmy razem posłani. Amen.

TAGI: