Nie pytam, dlaczego tu jesteś

Krzysztof Błażyca

GN 50/2017 |

publikacja 14.12.2017 00:15

Piotr mieszka w Polsce od trzech lat. – Życie tu dobre, lepsze niż w Wietnamie – stwierdza. To lepsze życie kosztowało go... 13 tys. dolarów.

Kinh, z wioski w środkowym Wietnamie, jest zadowolony z życia w Polsce, bo „to kraj Jana Pawła II”. Jego żona i dziecko zostali w Wietnamie. Kinh ma nadzieję, że kiedyś i oni przyjadą do Polski. roman koszowski /foto gość Kinh, z wioski w środkowym Wietnamie, jest zadowolony z życia w Polsce, bo „to kraj Jana Pawła II”. Jego żona i dziecko zostali w Wietnamie. Kinh ma nadzieję, że kiedyś i oni przyjadą do Polski.

Piotr (imię zmienione) dostał się do Polski nielegalnie. Jemu się udało. Kilku jego znajomym – nie. Wszyscy zaciągnęli długi, by opłacić przejazd. Tamci wpadli. Teraz już nie są w stanie spłacić należności. Piotr zdaje sobie sprawę, że też stąpa po grząskim gruncie. Chciałby mieszkać tu legalnie. Czeka na abolicję (legalizacja pobytu cudzoziemców). Słyszał o tej z 2012 r. Ma nadzieję na kolejną. Na razie sprzedaje. Różne rzeczy. W Wietnamie był nauczycielem matematyki i angielskiego. Lubił tę pracę, ale szukał lepszej. Wcześniej chciał być księdzem. – Nie udało się. Było 400 kandydatów do seminarium, a przyjmowali tylko 30.

Ma 40 lat. Opowiada o wiosce, z której pochodzi. O wczesnych (o 4 nad ranem) pobudkach na Mszę i południowych modlitwach przy figurze Maryi. Jak odnajduje się w Polsce? – Zawierzam wszystko Bogu. On działa – odpowiada. Do Polski dostał się na dziko. Najpierw poleciał do Rosji. By tam się dostać, zapłacił Wietnamczykom. Potem razem z 12 innymi osobami został przetransportowany samochodem do granicy z Estonią. – Nie wiem, skąd byli ci, którzy zorganizowali ten transport, ale byli to Europejczycy – wspomina. Ta podróż kosztowała go 13 tys. dolarów. Pieniądze pożyczył z banku. – Jeszcze nie wszystko spłaciłem. Ale wolę żyć tu niż w Wietnamie. Tu więcej swobody – uśmiecha się.

Twarze

Z ponad 90-milionowej populacji ok. 10 mln Wietnamczyków żyje poza swoim krajem. Szacuje się, że w Polsce jest ich ok. 30 tys., najwięcej w Warszawie, ale mieszkają też w innych dużych miastach. Zaczęli przyjeżdżać w latach 90. Zajmowali się handlem na Stadionie Dziesięciolecia. To tam zwrócili uwagę werbistów. – Najpierw zaczął z nimi pracować o. Edward Osiecki. Zorganizował na Pradze biuro pomocy prawnej dla nielegalnych imigrantów. Po pomoc w uzyskaniu zgody na pobyt tolerowany przyjeżdżali tu Wietnamczycy z całej Polski – mówi o. Jacek Gniadek SVD, dyrektor werbistowskiego Centrum Migranta Fu Shenfu. – Wietnamczycy przychodzili wieczorami na lekcje polskiego. Do dziś cieszą się one popularnością. Kursy prowadzą wolontariusze – dodaje. Warszawscy werbiści prowadzą duszpasterstwo dla Wietnamczyków w Wólce Kosowskiej i przy Centrum Handlowym „Marywilska”. Od niedawna mają do dyspozycji kościół św. Jadwigi, przekazany przez abp. Henryka Hosera.

Katolików z Wietnamu jest w Warszawie blisko 600. Wsród nich – s. Anna Tham ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi, która katechizuje, tłumaczy i prowadzi lekcje języka polskiego dla swoich rodaków, oraz o. Józef Nguyen Huy Them, werbista. – Około 60 proc. Wietnamczyków przebywających w Polsce ma dokumenty pobytowe, pozostali są tu nielegalnie. My pomagamy wszystkim – mówi o. Józef. – Odwiedzam chorych, udzielam sakramentów. Mieliśmy kilka ślubów.

Duszpasterstwo Wietnamczyków w Polsce założył o. Joachim Vo Thanh Khanh SVD. Na początku wspólnota spotykała się w kościele na placu Zbawiciela i przy parafii na Ostrobramskiej. Z czasem powstały kaplice w Wólce Kosowskiej i przy Marywilskiej. Tam spotykamy Kinha. Ma 34 lata, od 11 lat jest Polsce. Pochodzi z prowincji Nghe An w środkowym Wietnamie. W jego wiosce mieszka ok. 600 osób. – Nie wiedziałem, co robić w życiu, a znajomi tu byli. Polska to kraj Jana Pawła II, większość mieszkańców to katolicy, więc pomyślałem, że życie tu lepsze, łatwiejsze – śmieje się, parząc zieloną herbatę. – A ja chciałem lepiej żyć – odpowiada szczerze. Do Polski dotarł przez Rosję. – Poczułem się tak, jakbym do raju przyjechał – mówi.

Pracował w barach, potem zaczął sprzedawać odzież. – Bo jest takie wietnamskie powiedzenie, które mówi, że aby stać się bogatym, trzeba sprzedawać – mówi. Więc sprzedaje, mając nadzieję, że on też się wzbogaci. Przychodzi też na spotkania wspólnoty wietnamskich katolików. Jego żona i dziecko zostali w Wietnamie. – Chciałbym, aby tu przyjechali – wyznaje. Na razie wysyła im pieniądze.

Emigrant, uchodźca

– Tyle mówi się o wielokulturowości... A ja nie dlatego pomagam, że jestem zwolennikiem wymieszania się wszystkich ludzi, ale dlatego, że oni mają problem – mówi o. Jacek Gniadek. Zanim zajął się migrantami w Warszawie, zetknął się z przesiedleńcami w Liberii. Potem przyszedł czas na warszawski ośrodek – Czeczeńcy, Ukraińcy, Chińczycy i Wietnamczycy. – To były spore grupy ludzi, którzy byli tu nielegalnie. Naszym pierwszym projektem było pomaganie przy załatwianiu pobytu tolerowanego. Wtedy łatwiej było go uzyskać, ale to się skończyło.

Dlaczego Wietnamczycy? – Nie tylko oni! Oczywiście interesuje mnie, co dzieje się w świecie, ale teraz jestem na Pradze w Warszawie, więc zajmuję się tymi, których tu spotykam. Ktoś powie, że Wietnamczycy nie są uchodźcami, że to migranci ekonomiczni. To prawda, ale oni też szukają szczęścia, lepszego życia – uważa.

– Oprócz Wietnamczyków mamy w Polsce ponad milion Ukraińców! Dlaczego tu przyjechali? Bo tu jest lepiej, a u nich trwa wojna lub sytuacja ekonomiczna jest zła... Były też u nas osoby z Argentyny i Brazylii. Ja nie pytam, dlaczego przychodzą.

W werbistowskim Centrum Migranta powstała ikona – Święta Rodzina uciekająca do Egiptu. – Zrodził się pomysł modlitwy za uchodźców i migrantów – mówi o. Gniadek. Odwołuje się do słów papieża Franciszka: „Jeśli chcecie rozwiązać problem migracyjny, to módlcie się za nich w parafiach jedną godzinę tygodniowo”. – Od nowego roku z ikoną Świętej Rodziny będziemy zapraszać inne parafie. Na świecie jest 25 mln uchodźców, migrantów. Większość poza Europą. To problem globalny. My mamy tylko odłam tego zjawiska.

Uczyć się żyć po polsku

Phero żyje w Warszawie od 2005 r. Był kucharzem w Hanoi, kiedy dowiedział się o rekrutacji do wietnamskiej restauracji w Polsce. Mówi szybko, emocjonalnie, łamaną polszczyzną. – Ja muszę po nocach uczyć się, jak żyć po polsku. To bardzo trudne. A potem tylko praca. Mam żonę i ona handlować. A czas nie pasuje (pisownia oryginalna). Porzucił pracę kucharza i razem z żoną zaczęli sprzedawać ubrania. Mają dwoje dzieci, które urodziły się w Polsce. Córka ma 5 lat, syn – 15 miesięcy. – Żona trochę handluje i trochę jest w domu. A ja cały czas handluję – Phero wskazuje na swoje stoisko, gdzie ma wiele obrazków świętych. Między innymi – Jana Pawła II. – Jest patronem naszej wspólnoty katolików – mówi z dumą. Uważa, że kto chce mieszkać w Polsce, musi się uczyć żyć po polsku. I musi być pracowity. Bardzo chciałby pozostać w Polsce. – Ze względu na dzieci. Tu będą miały dobre życie – mówi z przekonaniem. •

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.