Bardzo wysoka oglądalność premiery "Korony królów", ale...

Wojciech Teister

publikacja 02.01.2018 08:52

Jakie są mocne i słabe strony serialu o Kazimierzu Wielkim i jego dworze? I ile osób zasiadło przed telewizorami w poniedziałkowy wieczór, by przenieść się do XIV-wiecznej Polski?

Bardzo wysoka oglądalność premiery "Korony królów", ale...

Pierwsze dwa odcinki nowego serialu TVP zostały wyemitowane 1 stycznia od 18.30. Premiera okazała się dużym sukcesem - według danych udostępnionych przez Telewizje Polską portalowi wirtualnemedia.pl "Korona królów" zgromadziła przed telewizorami średnio 4,16 mln widzów. To bardzo udany debiut. Pytanie na dziś brzmi - ilu z tej rzeszy serial spodobał się na tyle, że zostaną z bohaterami na dłużej?

Czy "Korona królów" ma szansę stać się polskim odpowiednikiem słynnych seriali "Gra o tron" czy "Wikingowie"? W dosłownym porównaniu oczywiście nie. W jednej z wypowiedzi medialnych prezes TVP Jacek Kurski podkreślił, że budżet "Korony" to zaledwie 1/250 budżetu "Gry o tron". I świadomość tego zestawienia środków jest właściwym punktem wyjścia do recenzowania efektów pracy ekipy tworzącej serial.

Oczywiście serial, na który przeznaczono środki, które w produkcjach HBO idą na kręcenie jednego odcinka, nie ma szans na konkurowanie ze światowymi hitami. Gołym okiem widać, że  scenografia jest raczej niskobudżetowa, efektów specjalnych w dwóch pierwszych odcinkach brak, a i na zatrudnienie większej liczby statystów dukatów nie wystarczyło. Na początku drugiego odcinka Łokietek z Kazimierzem wracają z dwuletniej wyprawy wojennej na Śląsk, ale scen bitewnych widz nie dostaje wcale. Może to i lepiej, bo jeszcze mogłyby przypominać te z filmowej "Bitwy pod Wiedniem", czego bym nie zniósł. 

O ile jednak śladowym budżetem można tłumaczyć braki w efektach specjalnych i rozmachu produkcji, o tyle trudno usprawiedliwić zwyczajne słabości scenariusza. Słabością "Korony" jest pobieżne traktowanie rozpoczętych wątków - z nieodgadnionych dotąd przyczyn nastawienie księżnej litewskiej Aldony Giedyminówny do ślubu z chrześcijańskim księciem zmienia się z minuty na minutę bez wyraźnej przyczyny, zasygnalizowany w pierwszym odcinku wątek jej romansu z litewskim kochankiem znika gdzieś bez śladu, a w kolejnym odcinku widzowie nagle zostają przeniesieni w przyszłość o 7 lat. O tym, co działo się w międzyczasie, dowiadujemy się z pobieżnej notatki historycznej przeczytanej przez narratora na otwarciu odcinka. Można by rzecz, że akcja galopuje do przodu, ale sama nie bardzo wie, w jakim kierunku. Ot, jak oszalały koń. Tego typu niedociągnięć nie można wyjaśnić niskim budżetem produkcji.

Z pozytywów na pewno warto wymienić grę Haliny Łabonarskiej, która wcieliła się w rolę królowej Jadwigi kaliskiej, czy Krzysztofa Wrony jako rycerza Pełki. Oraz sam pomysł zabrania widza w podróż w czasie do średniowiecznego Królestwa Polskiego. Bo na taką podróż polski widz musiał czekać naprawdę długo.

Jeśli dostosujemy oczekiwania wobec serialu do śladowego budżetu, jakim dysponowali twórcy, wtedy "Korona" okazuje się całkiem sympatyczną telenowelą historyczną, szczególnie jeśli ktoś lubi opowieści sprzed wieków. I chociaż daleko jej do rozmachu "Wikingów", serial ogląda się całkiem przyjemnie. Oczywiście jeśli pamiętamy, że to nie film historyczny, a telenowela, i zestawimy produkcję z konkurencyjnymi polskimi telenowelami lub innymi paradokumentalnymi mizeriami. Bo chociaż "Korona" wybitnym dziełem nie jest, to jeśli spojrzymy na ogólny poziom tego, co produkują dla nas polskie stacje telewizyjne, wszystko wskazuje na to, że "Korona" to i tak krok we właściwym kierunku.