Żebrak, który spowiadał kardynałów

Tomasz Gołąb

publikacja 20.03.2018 12:19

W kieszeni habitu mieścił 10 kilo owoców, chleba i słodyczy. Wszystko dla najbiedniejszych. Mija 100 lat od przybycia o. Aniceta Koplińskiego do Warszawy.

Żebrak, który spowiadał kardynałów Mógł bez problemu być zwolnionym z Pawiaka, czy KL Auschwitz. Ale urodzony w rodzinie zgermanizowanych Mazurów, o. Anicet mówił gestapowcom wprost: "Wstydzę się, że jestem Niemcem".

Za pokutę kard. Aleksandrowi Kakowskiemu kazał dostarczyć wózek węgla, a gdy było trzeba, pił wódkę z żołnierzami, by zyskać jałmużnę dla najuboższych.

100 lat temu do Warszawy przybył o. Anicet Kopliński, nasz św. Franciszek. Jedną z najbarwniejszych postaci międzywojnia można było rozpoznać po drobnej sylwetce, przygiętej zwykle ciężarem dużego worka, w którym niósł wyżebrane dla swoich podopiecznych dary.

Nikogo nie pozostawiał bez wsparcia duchowego albo materialnego. Mówiono, że interesują go tylko ci, którym może coś rozdać i ci, od których może coś dla nich pozyskać.

Bł. Anicet Kopliński, tropiący nędzę ukrywającą się wstydliwie w zaułkach Nowego i Starego Miasta, slumsach Koła, Powązek, Żoliborza i Annopola był jednocześnie podejmowany na salonach.

Ale jeśli uczestniczył w rautach ówczesnych elit, to tylko po to, by zdejmować z głowy brunatną piuskę i zbierać w nią, dzięki osobistemu urokowi i determinacji ofiary dla najuboższych.

W przepastnych kieszeniach habitu mogło się zmieścić ponoć 10 kilogramów wiktuałów: chleba, kiełbas, słodyczy, owoców. Kochały go dzieci, które obdarowywał cukierkami. Czekały więc na niego gromadami i tuliły się do pocerowanego habitu, nędznego nawet jak na kapucyna. I te jego sandały, noszone nawet zimą…

Żebrak, który spowiadał kardynałów   Archiwum Kapucynów Nazywano go jałmużnikiem, ojcem ubogich i św. Franciszkiem z Warszawy. Bruki Warszawy przemierzał w nasuniętym głęboko kapucyńskim, połatanym kapturze, spod którego wystawała jedynie niezadbana gęsta broda. Dopiero gdy unosił głowę, widać było niebieskie, radosne oczy.

Nie zważał na przykrości i upokorzenia, nawet gdy żołnierze uzależniali pomoc od wypicia z nimi wysokoprocentowych trunków. Musiał zrobić na nich wrażenie, skoro dosadnie podsumowali, że jałmużnik Warszawy ma „nie głowę, ale łeb”.

Siła ducha nie ustępowała sile mięśni. W celi na pierwszym piętrze klasztoru po wieczornej Komplecie dźwigał ciężary i rozciągał sprężyny. Większość czasu spędzał jednak poza klasztornymi murami. Po wczesnych modlitwach porannych udawał się na codzienną kwestę. Dzieciom i młodzieży pomagał w nauce, bezrobotnym szukał pracy.

- Ten niepozorny, niemłody, brzydki zewnętrznie, dla niektórych ludzi trochę śmieszny szary zakonnik, był najbardziej świetlaną postacią, jaką dane mi było w życiu poznać - mówiła o nim Alina Rościszewska.

Pisarz Stanisław Podlewski wspominał, że kapucyn posiadał wyjątkowy dar obcowania z ludźmi. Zatrzymywał się co kilkanaście kroków, spotykając na ulicy tych, którzy chcieli pomóc jemu lub wymagali pomocy. 

Zaskarbił sobie życzliwość właścicieli barów i kawiarń, restauratorów, hotelarzy, sklepikarzy, piekarzy i rzemieślników, którzy wspierali kapucyńskie dzieło pomocy, nie tylko dowożąc zamówione przez niego towary, ale dorzucając do nich sporo z własnej inicjatywy.

O. Anicetowi udało się zbudować na Annopolu kuchnię, która wydawała 8 tysięcy posiłków. Ale słyszano też, gdy ganił: „Siostro, wzięłabyś się do pracy, umyła dzieci, wyszorowała podłogę. Bieda nie musi śmierdzieć brudem!”.

Dobrze znali go tramwajarze, którzy na podniesienie ręki zakonnika zatrzymywali pojazd w dowolnym miejscu. To samo robili szoferzy i dorożkarze, bo wiedzieli, że podąża do ubogich. Do szpitala kładł się sam na wolne łóżko, i - ku zdziwieniu personelu - tak samo go opuszczał.

Żebrak, który spowiadał kardynałów   Archiwum Kapucynów Nazywano go jałmużnikiem, ojcem ubogich i św. Franciszkiem z Warszawy. Tak naprawdę nie spieszył się jedynie, gdy odprawiał Mszę św. Celebrował ją z ogromnym nabożeństwem, zapominając o całym świecie podczas Przeistoczenia. Podobnie zatapiał się w modlitwie prowadząc pogrzeb. Bywało, ze oddany medytacji mijał bezwiednie bramę cmentarza.

Aby pomagać najuboższym, wykorzystywał też swój poetycki i aktorski talent. Układał okolicznościowe wiersze po łacinie i deklamował je wpływowym osobistościom. Mówił niestarannie, ale sceniczna gestykulacja wystarczała za tysiąc słów.

Zasłynął jako charyzmatyczny spowiednik. Przy jego konfesjonale klękał późniejszy papież Pius XI, kolejni nuncjusze i kard. Aleksander Kakowski. Ten ostatni otrzymał ponoć za pokutę dostarczenie najbiedniejszym wózka węgla. W kolejce do jego kratek stawała elita i najubożsi.

Przybył do Warszawy 20 marca 1918 r. i zachwycił się nią od pierwszego wejrzenia. Pozostał w niej, gdy wybuchła wojna. Czuł się Polakiem, choć przyszedł na świat 30 lipca 1875 r. w wielodzietnej rodzinie zgermanizowanych Mazurów.

Aresztowany w czerwcu 1941 r. przez gestapo w grupie 22 zakonników, mógł łatwo uwolnić się z brutalnych przesłuchań na Pawiaku, a później opuścić obóz KL Auschwitz, przyznając się do pochodzenia niemieckiego.

Ale zamiast tego mówił, że wstydzi się za rodaków, którzy wywołali demony II wojny światowej. Po latach wspominał, że do Polski ciągnęła go jakaś siła. Nie wiedział wówczas jeszcze, że zostanie tu do końca swoich dni. Prawdopodobnie na początku lat 30. przyjął polskie obywatelstwo, a nazwisko spolszczył na Kopliński.

Przekraczając obozową bramę otrzymał numer 20376 P. Zmarł 16 października 1941 r., w 66. roku życia. Wierny i niezłomny ojciec ubogich zginął tak, jak ginęły jego dzieci.

Wobec zbliżającej się śmierci mówił do obozowych współbraci: „Musimy do końca wypić ten kielich goryczy”. Jeszcze przez kilka lat jego zdarty przez Niemców na Pawiaku habit, przechowywany był jak relikwia.

Anicet, z greki - niezwyciężony, beatyfikowany został 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża Jana Pawła II, w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Jego liturgiczne wspomnienie przypada na 16 czerwca.