Ostatnia z kręgu Alka

Tomasz Gołąb

publikacja 03.04.2018 04:45

Harcerki, które odwiedzają Danutę Zdanowicz-Rossman, z namaszczeniem gładzą duży rozkładany stół. To przy nim siedzieli Alek, Zośka i Rudy, bohaterowie „Kamieni na szaniec”.

– Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.   Tomasz Gołąb /Foto Gość – Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.
W jej mieszkaniu na Bielanach, przy ulicy Zgrupowania „Żmija” (w powstaniu wchodziło w skład Obwodu Armii Krajowej „Żywiciel”), siedzi grupa młodzieży z pobliskiej parafii św. Krzysztofa. Komendantka Wojskowej Służby Kobiet Batalionu „Ostoja”, adiutantka harcmistrza Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, bohatera „Kamieni na szaniec”, i kapitana Tadeusza Klimowskiego, dowódcy Batalionu „Ostoja”, regularnie spotyka się z młodzieżą i harcerzami spragnionymi jej opowieści o II wojnie światowej.

95-letnia Danuta Zdanowicz-Rossman z radością opowiada im więc o młodzieńczych ideałach swoich przyjaciół, Macieja Dawidowskiego „Alka”, Jana Bytnara „Rudego” i Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”. „Było upalne lato, przyszła dziwna jesień z majowymi dniami, nadchodzi biała, pełna zagadek zima, a potem, potem... będzie wiosna, zielona wiosna, pełna realizujących się marzeń” – zapisała Danusia w drugą rocznicę kapitulacji Warszawy i powołania Szarych Szeregów, 27 września 1941 r. Marzyli o wolności od pierwszych dni wojny.

Pierwszy brzozowy krzyż

– Właściwie to cieszyliśmy się na wojnę i przygotowywaliśmy się do niej. Wierzyliśmy, że damy sobie z Niemcami radę. Uwierzyliśmy, że nawet guzika nie oddamy, choć musieliśmy oddać znacznie więcej – mówi gorzko Danuta Zdanowicz. Obok stoi stół, przy którym spotykali się Alek, Zośka i Rudy, bohaterowie „Kamieni na szaniec”, zresztą razem z autorem Aleksandrem Kamińskim. To Jan Rossman, mąż Danuty, wymyślił tytuł książki, która już w 1943 r. stała się niemal harcerską biblią. Po akcji pod Arsenałem miała zagrzewać do walki nastolatków z Szarych Szeregów. Ale nawet nie musiała.

– Takich jak ja było mnóstwo. To byli ludzie w waszym wieku. Każdy z nas chciał coś dać z siebie innym. Dziś czasem słyszymy: „Należy mi się to i to”. A my naprawdę myśleliśmy, co możemy zrobić dla ojczyzny i dla innych. I to nie były „wielkie słowa”. Wojna wyzwoliła w ludziach wiele dobra – mówi młodym, którzy usiedli wokół jej fotela.

Przyjaźnie z tych czasów były bardzo silne. Danuta Zdanowicz-Rossman patrzy w kierunku niedalekich Powązek Wojskowych, gdzie w kwaterze Batalionu „Zośka” spoczywają trzej: Alek, Rudy i Zośka. To ona, wraz z Halą Glińską, postawiła na ich mogile pierwszy brzozowy krzyż. – Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Dużo śpiewaliśmy. Działaliśmy w harcerstwie. Drużynową Danuty Zdanowicz była Hanka Zawadzka – siostra Tadeusza Zawadzkiego, przezywanego z powodu urody „Zośka”. Harcerki z „Błękitnej Czternastki”, działającej przy X Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi, przyjaźniły się z „Pomarańczowymi”. Miały wspólny chór, studniówki, a latem 1938 r. – bliskie obozy na Wołyniu.

– Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.   Tomasz Gołąb /Foto Gość – Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.
Nie będzie Niemiec…

To harcerstwo przygotowało ich na wrzesień 1939 r. Harcerki natychmiast podjęły służbę: Danusia troszczyła się o rannych w Szpitalu Ujazdowskim, we włosach roznosiła meldunki, towarzyszyła Tadeuszowi Zawadzkiemu „Zośce”, przynosząc na zbiórki patefon i płytę z hymnem Polski oraz biało-czerwoną flagę, na którą harcerze składali przyrzeczenie. Roznosiła propagandowe ulotki w języku niemieckim do budek wartowników przy Belwederze. Należała też do organizacji Małego Sabotażu „Wawer”, kierowanej przez Aleksandra Kamińskiego. To w ramach akcji wawerskich 19 lutego 1942 r. Maciej Dawidowski usunął niemiecką tablicę z cokołu pomnika Mikołaja Kopernika. Zakopana w ogrodzie Rossmanów przy ul. Sułkowskiego przetrwała wojnę i od 1948 r. znajduje się w Muzeum Historycznym Warszawy. Za tę akcję Alek otrzymał od Kamińskiego zaszczytne miano „Copemickiego”, ale za samowolne działanie – areszt w Olesinku, gospodarstwie, które ojciec Danuty kupił w 1930 r. pod Górą Kalwarią. 20 ha ziemi nie dawało zysków, ale dla dzieci Zdanowiczów i ich przyjaciół stanowiło wspaniałe miejsce do odpoczynku, a w czasie wojny – źródło żywności i bezpieczną przystań.

To w Olesinku zastał Dankę wybuch wojny. Wspomina Alka: dwa metry wzrostu, ładny, zdolny, wysportowany. Miał kiedyś wyprowadzić krowy z obory. Ale zwierzę zaparło się i nijak nie chciało iść na pastwisko. Zdenerwował się, chwycił za widły i straszył ją: „Jak nie pójdziesz, to popamiętasz”. Wtedy ktoś zwrócił mu dla żartu uwagę: „Alek, a czy ty zastanowiłeś się, że krowa to kobieta?”. Odwrócił się do krowy, zdjął cylinder, który skądś wytrzasnął, i kłaniając się, wypalił: „Czy pani krowa będzie uprzejma wyjść na pastwisko?”.

Syrena we fladze

Gdy zaczęła się okupacja, kontynuowała naukę na tajnych kompletach, biegając na wykłady z filozofii, literatury, historii. – Nigdy nie wiedziało się, czy dojdzie się w jednym kawałku tam, gdzie się szło – wspomina. Do obowiązków Danusi należało m.in. dostarczanie towarzyszom broni wyżywienia. Któregoś dnia siedziała w piwnicznym składzie węgla na Kruczej i obsługiwała telefony. – Rąbnęła bomba, omotała mnie czerń węglowego pyłu. Nigdy już potem nie zeszłam do żadnej piwnicy. Byłam ranna. Dostałam odłamkiem granatnika po żebrach, wyjęli mi go w szpitalu.

Potem był drugi raz, gdy przenosiła rozkazy pod silnym artyleryjskim ogniem. Dlatego we wniosku z 17 września 1944 r. do odznaczenia Danuty Zdanowicz Krzyżem Walecznych uzasadniano: „Wybitny żołnierz, duża inicjatywa na poziomie wyrobionego oficera. Zimna, opanowana, cicha, lecz bezwzględna odwaga osobista. Kierując służbą łączności baonu łączyła funkcje dowódcy z intensywną pracą wykonawczą w wypadkach ważnych lub grożących szczególnym niebezpieczeństwem”.

W 1941 r. Danka zdała egzamin maturalny. 3 maja 1942 r. postanowiły z Marylką Dawidowską, czyli siostrą Alka, oraz z Irką Kowalską ubrać w biało-czerwone barwy szereg pomników warszawskich. Oczywiście w nocy. Na wszelki wypadek, gdyby w czasie godziny policyjnej zostały złapane przez policyjny niemiecki patrol, miały w kieszeniach przygotowane bilety kolejowe. W razie czego to właśnie przyjechały pociągiem i wracają do domu.

– Miałyśmy takie wstęgi biało-czerwone, które trzeba było poprzyczepiać do tych pomników. Zaczęłyśmy od Powiśla, od pomnika Sapera. A potem pamiętam dokładnie, jak wspięłam się na Syrenę, która w tej chwili stoi nad Wisłą. Trzyma w ręku ten miecz, więc przy rękojeści przewiązałyśmy biało-czerwoną wstęgę – wspomina.

– Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.   Tomasz Gołąb /Foto Gość – Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.
Nie pierwsza miłość

Nie nosiła broni, choć chłopcy w lesie uczyli, jak się z nią obchodzić. Rzucała za to bomby łzawiące w Palladium, do którego chodzili Niemcy. Zimą na przełomie lat 1942/1943 Danka założyła drużynę 14 WŻDH – Zieloną, którą prowadziła do wybuchu powstania. Ułożyły hymn: „14 nasza/ Smutek rozprasza/ Idziemy w nogę/ W daleką drogę/ By przynieść wszędzie/Radość i śmiech”. I rozmyślała, co będzie robić po wojnie. Już wtedy poznała przyszłego męża, harcmistrza Jana Rossmana, komendanta Chorągwi Warszawskiej „Wacka”, syna majora Wojska Polskiego, który podczas wojny w 1920 r. kierował budową umocnień pod Radzyminem. Choć to nie on był jej pierwszą miłością, a Jędrek Makólski, dowódca plutonu „Alek” kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka”, który zginął wieczorem 23 sierpnia 1944 r., walcząc na Starym Mieście z Niemcami, nacierającymi na placówki powstańcze z miotaczami ognia i czołgami.

Śmierć zbierała wielkie żniwo, choć rodzinę Danuty Zdanowicz oszczędziła. Mimo że niemal cała była zaangażowana w konspirację. Przemek działał w Szarych Szeregach, Helena należała do AK w Olesinku, a Witold był od początku w ZWZ/AK. Danutę jednak osaczała śmierć.

22-letni bohaterowie

Tragicznie zakończyła się akcja pod Arsenałem, 26 marca 1943 r. Akcję Grup Szturmowych Szarych Szeregów o kryptonimie „Meksyk II”, w której Alek postanowił odbić aresztowanego trzy dni wcześniej przyjaciela, obydwaj przypłacili życiem. Wprawdzie harcmistrza Jana Bytnara „Rudego” oraz 20 innych więźniów przewożonych po przesłuchaniach z siedziby gestapo w alei Szucha 25 do więzienia Pawiak uwolniono, Rudy zmarł krótko po przewiezieniu do Szpitala Wolskiego, 30 marca 1943 r. Tego samego dnia, pomimo operacji przeprowadzonej przez Andrzeja Trojanowskiego, w Szpitalu Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej, z powodu ran odniesionych w czasie akcji zmarł także Alek. W ataku koło Wyszkowa w lipcu 1943 r. poległ Zośka.

Jako oficer AK Danuta Zdanowicz znalazła się w obozie jenieckim Stalag X-B Sandbostel. „Nikt, kto ich nie znał, nie może zrozumieć, ile zginęło razem z chłopcami” – napisała w obozowym pamiętniku. Oswobodzona przez wojska kanadyjskie 12 kwietnia 1945 r., odnaleziona została przez Jana Rossmana. Pięknie się jej oświadczył. Ślub odbył się 12 lipca.

Zamieszkali w Maczkowie, w Dolnej Saksonii. W marcu 1946 r. wrócili do Polski. Byli razem 57 lat. Z zapałem włączyli się w odbudowywanie struktur harcerskich po czasach stalinizmu, gdy do więzienia wtrącono m.in. uczestnika akcji pod Arsenałem, żołnierza Batalionu „Zośka” – Janka Rodowicza „Anodę”, zamęczonego w czasie śledztwa.

Po wojnie Rossmanowie nadal dalej prowadzili otwarty dom. Do dziś spotykają się w nim kolejne pokolenia harcerzy.