Bogactwo

Franciszek odwiedził wczoraj „matecznik” ruchu Focolare, Loppiano i wspólnotę Nomadelfia.

Bogactwo

Jak wcielać w życie Ewangelię? To pytanie zadaje sobie wielu próbujących konsekwentnie iść za Chrystusem. Uciec z tego brudnego świata w idealną wspólnotę? Tkwić w tym świecie mimo wszystko narażając się na utytłanie jego brudem? Skoncentrować się na adoracji? A może na pięknie sprawowanej liturgii? Albo może położyć nacisk na miłosierną służbę bliźnim? W szpitalu? W szkole? Odpowiedzi możne być wiele. I wiele ich w historii udzielono.

W Ruchu Światło-Życie, w którym wzrastałem, było coś takiego jak rekolekcyjny III stopień. Jak pierwszy poświęcony był osobistej relacji z Bogiem, drugi wspólnocie i wspólnotowo sprawowanej liturgii, tak trzeci był odkrywaniem Kościoła, wielkiej wspólnoty różnorakich wspólnot: starych zakonów, statecznych zgromadzeń, nowych ruchów, różnych duchowości i jeszcze bardziej różnych świętych. Uczestnicząc w tym „trzecim stopniu” (i to kilka razy) odkryłem, że inny nie znaczy gorszy. Że ten, kto mówi „jestem z oazy” nie  jest lepszy od tego, który deklaruje „jestem z pustyni” (duchowość Małych Braci Karola de Foucauld). Że życiowa filozofia cystersów, franciszkanów, dominikanów, jezuitów, wizytek czy karmelitanek choć różna, przecież zawsze prowadzi do Boga. Że Duch Święty działać może zarówno w Odnowie w Duchu Świętym, jak i w neokatechumenacie czy wspólnotach Taizé. Przestałem wtedy na wielość możliwości patrzyć jak na coś podejrzanego. Zrozumiałem, że to bogactwo.

Podobne jest chyba przesłanie, jakie niesie Kościołowi ostatnia papieska pielgrzymka. Czy katolik powinien stać się Focolarinem? Albo koniecznie powinien zacząć budować wspólnoty na wzór Nomadelfi? (Nota bene – nazwa ta znaczy z grecka „prawo braterskie). Nie. Nawet jeśli związany jest z Kościołem „tylko” przez swoją parafię, w której życiu mniej czy bardziej uczestniczy, idzie ku Bogu. Możemy bardzo się różnić i różnie rozkładać akcenty. Byle łączyło nas jedno: pragnienie życia Ewangelią.

Pojawia się czasem w Kościele, wśród wierzących, nieufność wobec wszystkiego, co nie jest realizacją „mojego stylu”. Czyli nie jest zgodne z tym, jak ja sam wyobrażam sobie funkcjonowanie w świecie jako chrześcijanin. Wydaje mi się, że zamiast węszyć ciągle za nowymi zagrożeniami dla wiary i oskarżać innych o niewierności warto wielkodusznie uznać, że Duch Święty jest niezwykle pomysłowy i hojny; że prowadzi ludzi ku niebu różnymi drogami. Taki zawsze był, jest i pewnie będzie  katolicki Kościół. Trzeba porzucić owe charakterystyczne raczej dla protestantów „tylko” (różne „sole” – Christus, fides, scriptura) i potraktować tę mnogość jako bogactwo, z którego trzeba się cieszyć.