Krzyż na górze czarownic

Marcin Jakimowicz

publikacja 17.04.2008 17:33

Na Łysej Górze spotykały się czarownice – słyszeliśmy od dziecka. Tysiąc lat temu wśród kamieni i świętokrzyskich puszcz na miejscu pogańskiego kultu stanął ogromny klasztor. Przez wieki największe polskie sanktuarium.

Krzyż na górze czarownic

Film „Potop”. Szwedzkie działa demolują mury Jasnej Góry. Widz ma wrażenie, że to atak na największe polskie sanktuarium. Tymczasem w XVII wieku Jasna Góra leżała w cieniu innej góry: Świętego Krzyża. To tu pielgrzymowali królowie. To tu Władysław Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem wdrapywał się, by przez dwa poranki modlić się i rozdawać jałmużnę. Tu pochowany został kresowy magnat Jeremi Wiśniowiecki.
Przed tysiącem lat na Łyścu, zwanym również Łysą Górą, drugim co do wielkości masywie Gór Świętokrzyskich, stanął klasztor. Przez wieki opiekowali się nim benedyktyni, przez ostatnie kilkadziesiąt lat oblaci. Dziś robią wszystko, by przywrócić mu dawną świetność.

Cud na polowaniu

Z nieba leje się żar. Ani jednej chmurki. Na szczęście jesteśmy na wysokości 595 m n.p.m, a nasze twarze muska wiatr. Ale i tak jest niesamowicie gorąco. Chronimy się w chłodnych, zacienionych krużgankach klasztoru Świętego Krzyża. Zaskoczeni słyszymy, że o sklepienie odbija się gromki śpiew pieśni „Krzyżu święty, nade wszystko”. Pieśń wielkopostna w czasie upalnego lata? – To jeszcze nic. Tu nawet w czasie Wielkanocy pielgrzymi śpiewają „Ludu, mój ludu” – śmieje się ojciec Bernard Briks, nasz przewodnik. Dlaczego? Bo w klasztornej kaplicy oblaci przechowują najcenniejszą relikwię: kawałek drzewa krzyża, na którym umierał Jezus.

Złoty futerał zawierający relikwie ma 20 cm wysokości. Jest zapieczętowany, a przez prześwity w kształcie krzyża, widać brązowe drzewo. „...Słodkie gwoździe, rozkoszny owoc nosiło”– śpiewa grupa niepełnosprawnych. Ojcowie oblaci z namaszczeniem podają im do pocałowania relikwie. Ludzie ze wzruszeniem klękają. W krużgankach czeka już następna grupa: wycieczka z Warszawy. Relikwiarz był magnesem, który przez tysiąc lat przyciągał wiernych z całej Polski. Cześć oddawana relikwiom była ogromna, skoro nawet Rusini towarzyszący w 1287 roku Tatarom w wyprawie wojennej radzili, by nie niszczyli tego miejsca.

Jak ta cenna pamiątka trafiła w świętokrzyskie lasy? Legenda opowiada, że syn króla Węgier, młodziutki książę Emeryk, w czasie wizyty u swego wuja, Bolesława Chrobrego, zabłądził na polowaniu. Długo krążył po gęstej jodłowej puszczy. Nagle ujrzał dorodnego jelenia, a między jego rogami wielki krzyż benedyktyński o niespotykanym blasku. Oślepiony padł na kolana, a wówczas miał usłyszeć głos anioła, który nakazał mu podarowanie miejscowemu kościołowi relikwii krzyża. Emeryk poniósł dar na klęczkach. Gdy usłyszał klasztorne dzwony powiedział: dzwonią ze względu na moją świętość! Za swą pychę został ukarany: zamienił się w głaz. Kamienny pielgrzym posuwa się każdego roku o ziarnko piasku. Gdy dotrze na szczyt, nastąpi koniec świata. Figurę rzeczywiście można zobaczyć w pobliskiej Nowej Słupi.

Tę legendę z wielką ostrożnością przytaczał Jan Długosz. Odwiedziny Polski przez Emeryka w 1006 r. należy jednak odrzucić, gdyż urodził się on dopiero... rok później.. Królewicz węgierski mógł jednak odwiedzić Święty Krzyż w późniejszym terminie. Zdaniem niektórych historyków relikwie krzyża ofiarował zakonnikom Władysław Łokietek, który przywiózł je z Węgier. Na pewno miało to miejsce przed 1311 r., kiedy to zarejestrowano pierwszy cud.

Alicja od ucha do ucha

Wchodzimy do wysokiej kaplicy Oleśnickich. Czy relikwie są autentyczne? Trudno o jednoznaczne naukowe potwierdzenie. Ale nie to jest najważniejsze. Ludzie, którzy coraz tłumniej walą na Łysiec, gorliwie modlą się pod wielkim krucyfiksem. I zostają wysłuchani.

Oblaci pokazują nam zdjęcie malutkiej Alicji. Urodziła się po żarliwej modlitwie małżonków, którzy długo nie mogli doczekać się narodzin dziecka. Lucyna z Piotrem w sierpniu przed czterema laty padli na kolana i modlili się przy relikwiach. W lutym 2004 roku urodziła się dziewczynka. To cud – pisze w liście rodzina.
Cudem jest już samo sanktuarium. Bo Łysa Góra była znanym miejscem pogańskiego kultu.

Trwałym jego śladem jest tajemniczy kamienny wał. Długi na dwa kilometry krąg ukryty jest w lesie obok świątyni. O miejscu tym krążą legendy. Sabaty czarownic, magiczne obrzędy. W tych opowieściach jest sporo prawdy. Do dziś polskie środowiska gnostyckie i okultystyczne darzą tę górę specjalnym nabożeństwem.

Niewielu wie, że specjalistyczne warsztaty tarota odbywają się właśnie na Łysicy – opowiada dyrektor warszawskiego muzeum Etnograficznego Jan Wiktor Suliga. Tysiąc lat temu w samym centrum tych praktyk stanął krzyż. „Znak, któremu sprzeciwiać się będą” – podkreślają oblaci. Historia klasztoru pokazuje, że mają rację.

Po kasacie klasztoru w 1819 r. większość z tego, co ocalało wywieźli Rosjanie. Klasztor był sukcesywnie rujnowany, a nawet zamieniony w XIX wieku na więzienie. Skazańcy wchodzili przez bramę z wielkim napisem: „Święty Krzyż. Ciężkie Więzienie”. Wychodząc, czytali inną dewizę „Idź z Bogiem i nie wracaj”. Do dziś do niektórych sal dla oblackich nowicjuszy wchodzi się przez solidne, więzienne drzwi. Jeszcze w ostatnich miesiącach przed II wojną przebywało tu ponad tysiąc skazańców.

„Na zakręcie ślicznej drogi zaskoczył nas widok jakby żywcem wyjęty z amerykańskiego filmu – pisał o tym miejscu Paweł Jasienica. – Kilkudziesięciu nagich do pasa mężczyzn było zatrudnionych przy naprawie nawierzchni drogi.

Jednakie na nich aresztanckie mycki, jednakie kajdany nożne, sczepione długim łańcuchem przytwierdzonym do pasa. Wokół zielone mundury straży i psy”. Na szczęście dziś nie natkniemy się na więźniów, a jedyni strażnicy, jakich możemy spotkać, to funkcjonariusze Parku Narodowego. Na Święty Krzyż znów ściągają pielgrzymki. Wielu wdrapuje się starym kamienistym szlakiem, zwanym drogą królewską. Szczególnie uroczysta jest procesja w Wielki Piątek. Pątnicy wyruszają o 12.00 z kościoła w Nowej Słupi. Na ich czele biskup sandomierski. Ponad tysiąc osób maszeruje na Święty Krzyż po jednej z najstarszych polskich kalwarii. O 15.00 wszyscy modlą się już przy drogocennych relikwiach.

Jarema i cappuccino

Wracamy do kaplicy. Jedna grupa modli się na kolanach, inna znika pod kamienną posadzką. Wchodzą po stromych schodkach do maleńkiej krypty. Na środku trumna w kształcie sarkofagu. Za szybą leżą szczątki Jeremiego Wiśniowieckiego. Ojciec Michała Korybuta, króla polskiego, wojewoda ruski, który wsławił się w wojnie z Kozakami, zmarł w czasie wyprawy na Ukrainę, w 1651 roku na skutek zarazy, która grasowała w jego wojsku. Choć po wielu historycznych zawirowaniach niektórzy sądzili, że ciała podmieniono, analiza radiowęglowa wykonana w Politechnice Śląskiej wykazała, iż w trumience leży mężczyzna, którego aktywność życiowa przypadała na czas życia Jaremy.

– W przyszłości chcemy przenieść tę trumnę do krypty w pobliskim kościele, by ludzie mogli w skupieniu adorować relikwie krzyża – tłumaczy ojciec Karol Lipieński – ekonom klasztoru. W kaplicy rzeczywiście panuje wielki ruch. W czasie, gdy jedni w skupieniu adorują szczątki krzyża, inni sznureczkiem wychodzą z podziemi i maszerują do klasztornej... kawiarenki. To znakomity pomysł ojca Lipieńskiego. Pątnicy piją cappuccino, liżą lody, kupują zakonne zioła i kosztują sekretu klasztoru: świętokrzyskiej nalewki. Wychodzimy na popołudniowy skwar i rozpalone kamienne gołoborza. Na naszych oczach Święty Krzyż odżywa. Zapomniany przez lata klasztor znów tętni życiem. Pod kościołem Jan Ryń, rzeźbiarz ludowy, sprzedaje drewniane figurki czarownic. Kiedyś ta góra kojarzyła się z sabatami wiedźm. Dziś mocny dźwięk dzwonów na nowo przypomina o tym najstarszym polskim sanktuarium.

Dojazd:
Z Kielc autobusem PKS bezpośrednio na Święty Krzyż lub autobusem do Nowej Słupi (kierunek na Ostrowiec Świętokrzyski), a stamtąd piechotą ok. 4 kilometrów. By wjechać za darmo pod klasztor, strażnikom Parku Narodowego należy powiedzieć, że jedziemy odwiedzić miejsce kultu.

lipiec 2006