Bóg to jest porządek

Marcin Jakimowicz

publikacja 30.04.2008 16:42

W kraju bocianów i pachnącego bzu, bezkresnych plaż i nowoczesnych zadbanych miast oszczędny, zaczytany w Biblii luteranizm spotyka się z pełnym świateł, obrazów i zapachów prawosławiem.

Estonia przywitała nas niebywałym porządkiem i znakiem „Uwaga! Łosie”. Gdy po idealnie przygotowanej szosie wjechaliśmy do zadbanego uniwersyteckiego miasta Tartu, zaskoczył nas niecodzienny widok. Tłumy młodych kolorowo ubranych dziewczyn biegały z wiadrami i polewały się obficie wodą. Spóźniony śmigus-dyngus? Nie, zakończenie roku szkolnego! – śmiały się Estonki.

Estonia się bawi. Wydobyła się z gospodarczego marazmu byłej republiki radzieckiej, została jednym z najbardziej skomputeryzowanych krajów Europy, odwiedza ją mnóstwo turystów. Estończycy, którzy stanowią ponad 70 proc. mieszkańców republiki (reszta to mieszkający przede wszystkim na wschodzie Rosjanie), tuż po odzyskaniu niepodległości w 1991 r. zrezygnowali z rolnictwa: ich gospodarka oparta jest na usługach (69 proc. PKB) i przemyśle (28 proc. PKB). Nie widać wszechobecnego tuż za granicą rozkładu. Nie straszą wraki rozwalających się kołchozów, roztrzaskane pordzewiałe wiaty przystanków autobusowych. Na każdym kroku zaskakuje niespotykany gdzie indziej porządek. Wszystko zapięte na ostatni guzik.

Pracowici jak mrówki

Mówiąc o nadbałtyckim kraju, już na wstępie popełniamy kardynalny błąd: nieświadomie, za wieloma przewodnikami, na jednym oddechu wymieniamy Litwę, Łotwę i Estonię. Tymczasem te kraje niesamowicie się różnią. – Estoński jest dla nas jak chiński – uśmiechał się łotewski paulin o. Janis. – O, przepraszam, raczej jak fiński. Rzeczywiście, te języki należą do tej samej grupy. To niezwykle trudny język. Przykład? Sięgam po książeczkę do nabożeństwa z Litanią Loretańską: „Ülistusväärne Neitsi” to „Panna wsławiona”, a „Usukannatajate Kuninganna” to „Królowa wyznawców”.

Już przed wiekami kronikarz notował, że mieszka tu lud bardziej pracowity niż Germanie. – To prawda. Pracowitość i umiłowanie porządku leży w naturze tego półtoramilionowego narodu – opowiada o. Augustyn Loska, polski franciszkanin, który w Estonii mieszka od 14 lat. Kiedyś podszedł do niego sąsiad zza płotu, rodowity Estończyk, i powiedział: – Wie ojciec, Bóg to jest porządek! To zdanie jest kwintesencją wiary Estończyków. Tu nawet schowane w leśnej głuszy drewniane „fińskie” domki otoczone są zadbanymi kolorowymi kwietnikami.

Mniszki karmią bociana

Pędzimy po równiutkich drogach północno-wschodniej Estonii. Płasko. Najwyższe wzniesienie kraju Suur Munamägi ma zaledwie 318 metrów. Za oknami znikają lśniące polodowcowe jeziora. Jest ich tu ponad tysiąc. Mijamy ogromny akwen Pejpus, naturalną granicę Unii Europejskiej. Za nią inny świat: Rosja. Gdy wchodzimy do żeńskiego monasteru Zaśnięcia Matki Bożej na Żurawinowym Wzgórzu w Kuremae, tuż nad głowami przelatuje wielki bocian. Zadziwieni spostrzegamy, że bez obawy człapie do schowanych za cerkwią opatulonych w chusty prawosławnych mniszek, które zaczynają go karmić sporymi rybami. Obok ptaka ziewa znudzony kot. Czas zatrzymał się w miejscu.

Na pobliskim zielonym polu w XVI w. miała objawić się pastuszkowi sama Matka Boża. Obok miejsca, gdzie stała, na ogromnym dębie odnalazł ikonę Zaśnięcia Matki Bożej. Na miejscu objawienia pod koniec XIX wieku wyrósł piękny monastyr. Tuż przy nim w ogródku krząta się właśnie kilkanaście mniszek. Zrywają sałatę, pielą grządki, podlewają kwiaty. Alergicznie reagują na nasze aparaty fotograficzne. W monasterze mieszka ich około stu pięćdziesięciu.

Odwiedza je codziennie sporo pielgrzymów, przede wszystkim Rosjan. Do Sankt Petersburga już niedaleko – zaledwie 120 kilometrów. W kryształowej wodzie cudownego źródełka u stóp Żurawinowego Wzgórza nogi moczą jednak i protestanci, i katolicy. Wszyscy liczą na cud. Estonia to świat, w którym pełen obrazów, ikon, zapachu kadzidła i świec Wschód zderza się z oszczędnym w symbole, zaczytanym w Biblii luteranizmem.

Na palcach jednej ręki

Rozmawiają Estończycy: – Lato minęło, a tyś się wcale nie opalił. – A, bo ja akurat tego dnia pracowałem – uśmiecha się drugi. Kilka dni, które spędziliśmy w tym kraju, obaliło ukrytą prawdę tej anegdoty. Z nieba lał się żar, codziennie ochładzany tylko gwałtowną wieczorną burzą. Przed jedną z nich schroniliśmy się w kościółku w Kohtla-Järve. Zbudował go przed laty o. Augustyn Loska. Osiedle, na którym mieszka, bardzo różni się od tego, co widzieliśmy dotychczas. Widać rozkład: ludzie siedzą przy odrapanych szarych blokach na osiedlu otoczonym ogromnymi hałdami kopalni łupka bitumicznego. Większość z nich to Rosjanie. Jesteśmy na wschodzie kraju. – Komunizm padł w najbardziej odpowiedniej chwili – opowiada franciszkanin. – W 1991 r. żyło jeszcze wielu starszych ludzi, którzy mogli podzielić się wiarą z dziećmi i wnukami. Kilka lat później trzeba byłoby ewangelizować od podstaw.

W budowie kościoła w Ahtme pomogła kiedyś jedna z przełożonych monasteru w Kuremae, matuszka Barbara. Podarowała cztery ogromne bele drewna, nie chciała ani grosza. – To przecież na kościół – przekonywała. – Katolików w Estonii jest zaledwie 5 proc. Jesteśmy jak malutka wyspa w oceanie luteranizmu i na pojezierzu prawosławia – opowiada o. Loska. Przed nami na stole ciemny chleb i kwas chlebowy. – Ilu księży katolickich pracuje w Estonii? – pytamy, a franciszkanin zaczyna wyliczać na palcach: zaraz, zaraz, Grzegorz, to jeden, dwóch, trzech. W sumie – kilkunastu.

Co oni myślą?

– Czasami się zastanawiam, co ci Estończycy tak naprawdę myślą – gładzi swą siwą brodę franciszkanin. – Ten nadbałtycki kraj zawsze był łakomym kąskiem dla sąsiadów. Przez wieki rozdzierany między wpływy Niemiec, Danii, Rosji, a nawet Polski. To zostawiło w mentalności ludzi trwały ślad. Chrześcijaństwo przyjęli od zakonów rycerskich, a wiecie, jak oni nawracali. Katolicyzm krzewili tu Polacy, luteranizm Niemcy, a prawosławie carowie rosyjscy – opowiada franciszkanin.

Estończycy gwałtownie szukają swej kulturowej i religijnej tożsamości. W tych poszukiwaniach często odwołują się do głębokiego średniowiecza, a nawet czasów pogańskich. Do kościółka w Kohtla-Järve zaglądają przede wszystkim Polacy. Wielu z nich przybyło tu do pracy w kopalniach łupka bitumicznego. Rzadko przyjeżdżali znad Wisły, częściej z Białorusi, Ukrainy. Zostali. Jest siódma rano, środek tygodnia. Dwadzieścia osób wypełnia kościółek na porannej Mszy. Ojciec Loska odprawia ją w trzech językach: liturgia jest estońska, ale kazanie po rosyjsku i polsku.

Maryja wśród bzu

Wśród ogródków działkowych pełnych pachnącego bzu ukryły się ruiny najstarszej kaplicy maryjnej Estonii Viru-Nigula. To tu w pierwszą sobotę lipca pielgrzymują estońscy katolicy. Ich maryjne pieśni wiatr niesie po rozległych zielonych łąkach. Schronienie znajdują w pobliskim kościele luterańskim. O. Augustyn Loska od lat marzy, by w niedalekim miasteczku Kivoli powstał klasztor sióstr kontemplacyjnych, które dniem i nocą modliłyby się za Estonię. Bardzo proszę czytelników „Gościa” o modlitwę! – żegna się z nami franciszkanin.

Słuchamy ciszy

Naszym przewodnikiem po kraju jest muzyka Arvo Pärta, jednego z najlepszych współczesnych kompozytorów. Od lat zachwyca harmonią, oddechem, skromnością. To chyba właśnie skromność jest cechą, którą estoński kompozytor zdobył serca melomanów na Zachodzie. Jego płyty sprzedają się jak świeże bułeczki. – Trzeba się uczyć słuchać ciszy – opowiada. – Estończycy są tacy jak jego muzyka: stonowani, oszczędni, bardzo wyciszeni – opowiada dominikanin o. Artur Modzelewski.

Zastajemy go, gdy w swoim klasztorze w Tallinie ogląda estońską telewizję. Mieszka przy ślicznej malutkiej uliczce stolicy kraju. Dom braci kaznodziejów wyrósł na ruinach ogromnego dominikańskiego klasztoru. – Estończycy są ogromnymi indywidualistami. Lubią gregoriankę, dla nich Msza z gitarą to kulturalny skandal – opowiada dominikanin. – Tradycje Kościoła katolickiego są związane z początkami Estonii, katolicyzm dobrze się tu zapisał, związany był z nim rozkwit szkół, m.in. słynnego uniwersytetu w Tartu. Estończycy bardzo pozytywnie reagują na hasło „Jan Paweł II”. Papież odwiedził ich we wrześniu 1993 r. Potop fiński

W Tallinie mnóstwo kolorowych knajpek, sklepy kuszą regionalnymi wyrobami: wełnianymi swetrami w estońskie wzory (morskie fale, łosie), miniaturowymi latarniami morskimi, biżuterią. Trwa nieustanna zabawa. Na ślicznych brukowanych uliczkach sporo wycieczek z Finlandii. Nic dziwnego: do Helsinek co chwilę odpływają promy. Za kilkadziesiąt złotych w półtorej godziny dotrzemy do stolicy Finlandii.

Za burtą znikać będą wysepki. W skład Estonii wchodzi ich ponad 1500, stanowią prawie jedną dziesiątą powierzchni kraju. Co ciekawe, sąsiadująca z krajem Łotwa nie ma ani jednej wyspy. Tanie piwo i mnóstwo pubów zwabiają Finów w każdy weekend.

Gdy wchodzę do pustych luterańskich kościołów, przypominają mi się mocne słowa założyciela francuskich Wspólnot Jerozolimskich – o. Pierre-Marie Delfieux: „Gdy sól straci smak, nadaje się do wyrzucenia. Historia pokazuje jasno: jeśli chrześcijaństwo nie promienieje, to nie dlatego, że napotyka w świecie opór, ale dlatego, że zabrakło mu gorliwości i świętości”. Dlaczego estońskie kościoły świecą pustkami?

Jesteśmy w kraju, który został brutalnie okaleczony przez komunizm. Wielu pastorów i katechetów prześladowano, a nawet wywieziono w głąb Rosji. Estonia cieszy się niepodległością dopiero od szesnastu lat. Czasy prześladowań pozostawiły jednak trwałą rysę: spory procent ateistów i ludzi religijnie obojętnych. Widać to szczególnie w miastach. To kraj, który niezwykle szybko podniósł się z komunizmu: kulturowo, gospodarczo, mentalnie. Ceny w Tallinie rosną w piorunującym tempie. Trwa pogoń za pieniędzmi, pracą, karierą. Scenariusz podobny do wielu krajów Europy Zachodniej. Panu Bogu na razie dziękujemy.

Gdy o. Artur Modzelewski wychodzi na gwarne, kolorowe uliczki Tallina w swym białym dominikańskim habicie, ludzie ciekawie pytają go: Gdzie będzie ten teatr uliczny? Jaka to sztuka? Wielu z nich habit kojarzy się jedynie z teatralnym przebraniem – smutno uśmiecha się dominikanin. Na rynku Tallina orkiestra symfoniczna gra zanurzone w Biblii kompozycje Arvo Pärta. To muzyczna opowieść o Estonii. Przypominam sobie momentalnie tytuły albumów artysty: Błogosławieństwa, Psalmy, Litania, Pasja św. Jana. Wyciszenie, oddech, harmonia. Bóg to jest porządek – jak powiedział Estończyk, pracujący w ogródku w Kohtla-Järve.