To prawda

Diagnoza, którą postawił Tomasz Terlikowski na spotkaniu w Bielsku-Białej jest słuszna. Teraz potrzebna jest terapia.

To prawda

Trudno nie zgodzić się z tezą, że wierzący w Polsce nie mają jakiejś spójnej wizji społecznej. Skupieni jesteśmy na duszpasterstwie. I trudno mieć o to pretensje, bo to przecież podstawowe zadanie Kościoła. Udaje nam się lepiej czy gorzej utrzymać pełne kościoły, mamy sporo ludzi świetnie uformowanych przez różnorakie ruchy. Ale to nie my nadajemy ton społecznym debatom. My najwyżej wyrażamy swoja opinię. Traktowana jest ona  zresztą trochę jak głos Indian w sprawie ochrony puszczy Amazońskiej: nikt się specjalnie nią nie przejmuje. Więcej, czasami dając się wciągnąć w prowokacje tylko nagłaśniamy pomysły innych. To niedobrze.

Niedobrze też, że zamiast żądać spełnienia swoich postulatów od razu szukamy rozwiązań kompromisowych. Czym to się kończy widać w sprawie głośno dyskutowanego swego czasu projektu rozwiązań dotyczących in vitro, które swoim nazwiskiem firmował Jarosław Gowin. Pewnie miało tu znaczenie także to, że ów projekt – słusznie zresztą - nie zyskał pełnego poparcia także w środowiskach kościelnych. W każdym razie dziś wydaje się, że sejm gotów jest przyjąć rozwiązania, które z nauczaniem moralnym Kościoła nie mają nic wspólnego. Zanosi się na to, że znów poniesiemy spektakularną klęskę.

A najgorsze jest w tym wszystkim to, że się nam wydaje. Wydaje się nam, że wybraliśmy posłów – katolików. Wydaje nam się, że ten czy inny polityk zapewni realizację naszych postulatów. Wspieramy ich więc, namawiamy innych do ich wsparcia. Gdy przychodzi czas głosowania nad konkretną ustawą, nasi kandydaci w najlepszym razie wstrzymują się od głosu. Kierując się zresztą zupełnie racjonalnymi przesłankami. Po co mają się narażać szefom swoich partii, po co niezdecydowanej części elektoratu, skoro nasze głosy mają już zapewnione?

Wątpić należy, czy pomogą nam modlitewne krucjaty, choćby do samego Michała Archanioła. Pomijam tu nawet bardzo istotny fakt, że takie działania wyraźnie godzą w drugie przykazanie (mieszanie świętego Archanioła w polityczne rozgrywki). Stawiając na czarno-biały obraz świata z góry tracimy możliwość poszukania wsparcia u tych, którzy w niejednej sprawie nasze postulaty wesprzeć by mogli. Ale do tego trzeba cierpliwości ewangelicznej natrętnej wdowy, nie pryncypialnego stawiania spraw na ostrzu noża.

Niestety, choć brakuje nam „nieskazitelności gołębicy”, nawet nie staramy się być „roztropni jak węże”. Szkoda. Wielka szkoda.