publikacja 22.04.2021 00:00
Samozwańczy progresywni cenzorzy ze szczególną zawziętością rzucili się na literaturę dziecięcą.
wikimedia
Huck Finn (na ilustracji z pierwszego wydania „Przygód Hucka Finna” z 1884 r.) dziś uznany został za rasitę.
Chociaż tak krytykowany kościelny „Indeks ksiąg zakazanych” należy do przeszłości, a państwowa cenzura praktycznie nie istnieje, pojawiają się jej nowe, bardziej wyrafinowane formy. Nie mniej dotkliwe dla twórców i czytelników. Wiąże się to z galopującą epidemią „kultury wykluczenia”, polegającą m.in. na piętnowaniu w internecie czy wzywaniu do bojkotu dzieł i ich autorów, zerwaniu z nimi kontaktów, a nawet uniemożliwieniu publikacji książek napiętnowanych literatów. W tej dziedzinie kulturowa lewica odnosi sukcesy, szczególnie w USA i Europie Zachodniej. W Polsce zjawisko nie jest jeszcze powszechne, ale i u nas początki tej fali są już widoczne. Charakterystyczne, że napływ literackiego rewizjonizmu uderza przede wszystkim w twórczość przeznaczoną dla dzieci. Okazuje się, że wierszyk Tuwima „Murzynek Bambo” czy „Przygody Koziołka Matołka” Makuszyńskiego są apoteozą kolonializmu i rasizmu, podobnie jak „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza. Najlepiej je usunąć z powszechnego obiegu, bo po przeczytaniu „Murzynka Bambo” można zostać rasistą. Takie nieformalne próby rozpoczęły się już dawno.
Zwodniczy argument
W Stanach Zjednoczonych, gdzie kwestie rasizmu i równouprawnienia w każdej dziedzinie stały się dzisiaj najważniejszymi tematami debaty politycznej, przybrało to formę najpierw potępienia, a później usuwania z kanonu lektur czy ze szkolnych bibliotek dzieł uznawanych dawniej za klasykę. Dzisiaj nieżyjący już autorzy nie mogą składać samokrytyki i korygować swoich książek w duchu poprawności politycznej, więc robią to za nich spadkobiercy czy wydawnictwa. Ostatecznie można nie wydawać uznanych za szkodliwe książek, co spotkało już kilku współczesnych autorów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.