Diamenty są wieczne

Janusz Adamski

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 20.05.2011 15:05

Opuszczając gościnne progi plantacji Bosango zastanawiam się nad tym co usłyszeliśmy. Zastanawiam się nad historią Afryki, Kongo i nad wszystkim co zapowiadał Nowak – „…ten kto bagatelizuje siły organizacyjne tubylców, jest bardzo krótkowzrocznym. Afryka czarna żyje – organizuje się i czeka… czeka na chwilę odpowiednią, tak jak czyni to myśliwy…”

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Kopalnia diamentów Historia zatoczyła jednak koło i po raz drugi Kongijczycy zmuszeni są oddać urodzajną ziemię, tym razem z własnej woli.

Brak zainteresowania lokalnego kapitału, brak know-how, czy doświadczenia w prowadzeniu wielkoobszarowych gospodarstw, zmusił ich do szukania pomocy.

Ktoś kiedyś napisał, że „każdy zawsze sięgnie po wolność bez zastanowienia” i tak właśnie było w przypadku Afryki, bo tu także nikt się nie zastanawiał, jak to będzie kiedy Biali zostaną przepędzeni. Kto będzie pilnował porządku, sprawiedliwie dzielił pozostawiony majątek, obsługiwał infrastrukturę, organizował służbę zdrowia i szkolnictwo.

 I choć upadek kolonializmu w ówczesnej postaci był nieunikniony, to przywódcy „afrykańskiej wiosny” skupili się zbyt mocno na natychmiastowym przejęciu władzy i postkolonialnego majątku, nie zastanawiając się zupełnie co zrobić dalej, jak zorganizować młode państwo, zapewnić ludziom bezpieczeństwo i spokojny byt. Pokojowe, sukcesywne przejmowanie rządów pozbawiłoby ich przecież wielkiego bogactwa.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Kasai Rewolucja i zamieszanie zawsze sprzyjają nadużyciom. W jej cieniu można się szybko bogacić, mordować przeciwników politycznych i „kształtować” na własne potrzeby rodzącą się demokrację. Dlatego większością krajów afrykańskich zaczęli rządzić zwykli bandyci, potrafiący brutalnymi metodami zdobyć i utrzymać zagarniętą władzę. Pozorna demokracja, którą się powoli wprowadza, także nie rozwiązuje problemów. Jeżeli nawet opozycyjny kandydat jakimś cudem wygra wybory, to jest to tylko powód do wzniecenia kolejnego konfliktu. Żaden, absolutnie żaden panujący Prezydent, nie odda dobrowolnie władzy przed zabezpieczeniem swoich interesów oraz zagwarantowaniem „komfortu” prowadzenia biznesu dla powiązanych z nim lokalnych kacyków oraz międzynarodowych kompanii. Druga wojna kongijska, która rozpoczęła się w 1997 roku, a w którą zaangażowane było aż pięć ościennych państw, miała dokładnie takie podłoże.

W listopadzie odbędą się drugie w historii Kongo wybory i jeżeli Kabila przegra, najprawdopodobniej dojdzie do kolejnego konfliktu. W 2006 roku, zaraz po ogłoszeniu wyników, na ulicach Kinszasy rozgorzała zaciekła walka pomiędzy armią rządową, a prywatnym wojskiem przegranego Jean-Pierre’a Bemby, który oskarżył Kabilę o sfałszowanie wyborów. Dopiero wezwane na pomoc wojska angolskie zaprowadziły porządek i umocniły pozycję prezydenta.

Myślę przekornie, że może lepiej byłoby wprowadzić nowe rozwiązanie. Pierwsza tura, a potem dwie Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Podmokły lat armie, dwóch kandydatów, duży poligon i… po kilku dniach naród usłyszy wynik. Bez zamieszania, bez narażania bogu ducha winnych obywateli, bez kosztów i zniszczeń. Czy nie warto usankcjonować tego, co i tak nieuchronnie nastąpi… (?)

Każdy z kolejnych dwudziestu dni, chociaż z pozoru podobny do poprzedniego, jest zawsze inny. Niesie z sobą nowych przyjaciół, nowe przygody i doświadczenia. Z ciekawością, ale i z niepokojem czekamy na opisywane przez Nowaka niezliczone „rozlewiska, mielizny, wirowate leje, płytko leżące progi wodne, rwący dopływ rzeki Sankuru, Rapides Swinborn, czy rejon Lebida, gdzie toną nawet statki!”

Jak co dzień wstajemy kierowani zegarem równikowej Afryki, gdzie każdy dzień trwa dwanaście godzin. Od 6.30 wybudza nas powoli mglisty i cudownie rześki poranek, niebo zasnute chmurami, zza których jak co dzień i tak w końcu wyjrzy słońce. Rozpalamy ognisko, filtrujemy wodę i składamy biwak. Po tygodniu każda czynność i każda rzecz, ma swoją kolejność i miejsce. Często porozumiewamy się bez słów, bo każdy dokładnie wie co robić.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Zapomniana plantacja Rzeka niesie 4-6km/h, a dokładając wiosłowanie, osiągamy średnio 9km/h. Dziennie przepływamy około 40-50km. Wydaje się nie dużo, jednak kiedy Kasai rozlewa na 5km szerokości, mozolnie nawigujemy wśród dziesiątek odnóg. Staramy się płynąć możliwie optymalnym kursem, omijać mielizny i zachować nurt. Gdyby nie szczegółowe mapy satelitarne, kompas i GPS, pewno kluczylibyśmy po bezkresnych rozlewiskach do dzisiaj : )

Czasami wpływamy do bocznych kanałów, aby dotrzeć do dzikich wiosek, jednak błądzimy po omacku i przygodę kończymy najdalej po kilkudziesięciu metrach. Jednak pewnego upalnego dnia, szczęście w końcu nam dopisuje i dostrzegamy dwóch rybaków znikających w gąszczu. Nie możemy stracić takiej okazji, więc płyniemy ile sił, aby nie stracić ich z oczu.

K Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Ciesla iedy wpływamy za mini w las, zamieramy z zachwytu. Kanał szybko przechodzi w duże rozlewisko, a szlak prowadzi pomiędzy ogromnymi drzewami, wyrastającymi wprost z wody. Ich potężne pnie płynnie przechodzą w rozłożyste korzenie, którymi mocno trzymają się grząskiego dna. Szlak bardzo kluczy i czasami ledwo dostrzegamy znikające za zakrętem pirogi. Gdybyśmy spóźnili się choćby kilka sekund, na pewno nie odnaleźlibyśmy właściwej drogi. Wiosłujemy ile sił, aby nie stracić z oczu naszych przewodników, bo las zamknął się już dokładnie nad naszymi głowami i płyniemy kompletnie dziką dżunglą. Przepływamy pod konarami potężnych drzew, przeciskamy przez kujące pnącza, staramy się zapamiętać każdy charakterystyczny punkt, choć nie mamy złudzeń, że gdyby postanowili nas zgubić, na pewno nie odnaleźlibyśmy powrotnej drogi. Rozglądamy się dokoła wypatrując zagrożeń, bo słońce zostało gdzieś wysoko nad koronami drzew, pozostawiając nas na łaskę moskitów, węży i całej niebezpiecznej przyrody.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Mała Kasia W końcu nas dostrzegają, ale ku naszemu zdziwieniu, spokojnie płyną dalej, zatrzymując się nawet przed zakrętami, aby wyraźniej wskazywać nam drogę. Płyniemy przez kilka kilometrów, chłonąc zapachy i odgłosy dżungli, kiedy nagle las znika i rozlewisko przechodzi w wąski kanał wciśnięty pomiędzy bezkresne mokradła.

Choć jesteśmy pewni, że wody te roją się od kajmanów i węży, ani na chwilę nie mamy wątpliwości, że chcemy płynąć dalej. Kiedy w końcu bagna wypuszczają nas ze swojego uścisku, wpływamy do nieznanej, wijącej wśród zieleni malutkiej rzeki. W jej zakolu dostrzegamy dużą drewnianą barkę, kilka zdezelowanych maszyn, parę budynków. Wszystko wygląda jakby czas się tu zatrzymał, jakby wszystko stanęło w pół kroku. Kiedy dopływamy do błotnistego brzegu, wita nas serdecznie cała osada. Co się okazuje, dotarliśmy do starej plantacji kauczuku, porzuconej w pośpiechu przez białych właścicieli.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Kongo Kiedy Andy, otoczony przez kilkudziesięciu osobowy tłum dzieli się informacjami o wyprawie i rozdaje dzieciakom balony, gumki do włosów i ołówki, udaje mi się „wymknąć” i spenetrować najbliższy teren.

Mijam żółty spychacz, kompletnie zardzewiałą ciężarówkę i zdezelowanego amerykańskiego pick-up’a. Wszyscy są nad rzeką, więc jest cicho i spokojnie. Idę dalej i docieram do budynków fabrycznych. Pod gołym niebem stoi wielka maszyna parowa. Wystarczy zamknąć oczy, by miejsce to ożyło.

Słyszę gwar przystani i górujący na wszystkim odgłos stękającej ciężko maszyny parowej, z której rozżarzone drewno i upalne słońce, wyciskają ostatnie poty. Widać robotników ładujących na barki, kontrastujące z ich hebanową skórą, bele sprasowanego kauczuku i białych ekonomów w korkowych kolonialnych hełmach, liczących wszystko skrupulatnie. Widać posadzone w równych rzędach drzewa kauczukowe i długie, zacienione aleje prowadzące, aż do skraju najdzikszej dżungli…

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Biwak nad Kongo Z zamyślenia wyrywa mnie stary hindus – „gud morning ser”. Wyraźnie schorowany mężczyzna, z wysiłkiem cedzi każde słowo. Zapadnięta twarz i przekrwione oczy, automatycznie cofają mnie o pół kroku. Z grzeczności wypowiadam kilka słów, ale staram się oddalić jak najszybciej, bo Kongo to matecznik cholernie wielu niebezpiecznych chorób.

Kiedy wracam, Andy pochłonięty jest rozmową ze mężczyzną ściskającym w dłoni stary hebel. Z dumą pokazuje stojącą przy brzegu połataną barkę, którą remontuje samodzielnie od wielu lat. Po raz kolejny stajemy w obliczu niewyobrażalnie ciężkiej i żmudnej pracy, jaką „jednostkowo” potrafią podejmować Afrykańczycy.

Żegnamy się ze wszystkimi serdecznie i ruszamy w dół „Małej Kasai”, bo tak nazywa się rzeka, do której dotarliśmy. Przez następnie kilometry „Petit Kasai” prowadzi nas swoim leniwym, kompletnie zakręconym nurtem, by w końcu, prawie niezauważona, zniknąć w wodach potężnej siostry.

To była prawdziwa Przygoda, taka o jakiej marzy w dzieciństwie, czytając do poduszki podróżnicze książki. Mam także nadzieję, że udało nam się dopisać, naszą własną, maleńką kartkę do Afryki Kazika…

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Afrykańskie niebo Za wioską Kizia rozbijamy biwak na maleńkiej wyspie. Na pewno w obliczu nadciągającej burzy, nie jest to najlepsze miejsce, ale zmęczenie nie pozostawia wyboru. Wciągamy jak najdalej kajaki, zrzucamy na biały piasek zebrane po drodze drewno i szybko rozkładamy namiot. Ledwie kończymy, kiedy zjawia się samotna piroga z dwoma małomównym rybakami. Pytamy o cenę węgorzy, które mają w łodzi. Pada uczciwa cena i za kilka minut oprawione mięso piecze się już na ogniu, skwiercząc i podsycając płomień. Wieść o dwóch mundele roznosi się szybko, więc po pewnym czasie nadpływają kolejne dwie łodzie. Z pierwszej kupujemy grejfruty, pomarańcze i kokosa, natomiast druga oferuje zwierze przypominające nutrię oraz kolejnego upierdliwego policjanta. Zdecydowanie rezygnujemy z obu produktów.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Zachód słońca nad Kasai Kiedy nocleg jest już przygotowany, a brzuchy pełne, siadamy oparci o kajaki i patrzymy na kłębiące się rdzawo-szare chmury, które jak zawsze przyniosą wieczorną burzę. Burzę, które zdarzają się tylko tutaj, kiedy to ciężkie niebo zdaje się sięgać do samej ziemi, a oślepiające błyskawice przebiegają przez cały horyzont, rozświetlając dżunglę. Słyszymy jak żywioł pcha przed sobą ścianę wyjącego wiatru, która nadchodzi niczym demon, łamiąc drzewa i pędząc spienione fale.

Stoimy w świetle błyskawic w oczekiwaniu na uderzenie wiatru, czując jak adrenalina pulsuje w żyłach…

Po dwóch tygodniach, kiedy mamy za sobą już 600km wiosłowania, docieramy do osławionego Swinborn’u. Przed nami jeszcze Kongo, ale według Nowaka to właśnie Swinborn jest najtrudniejszym odcinkiem żeglugi, gdyż rzeka wpływa do wąskiego koryta i pędzi nim jak oszalała przez kilkadziesiąt kilometrów.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Kongo - żegna nas burza Faktycznie wpływamy na wąski odcinek rzeki, ale „Staruszek” z „Ryśkiem” radzą sobie nadzwyczaj dobrze, więc możemy skoncentrować się na obserwowaniu rzecznych kopalń diamentów. Mijamy dziesiątki ustawionych równolegle piróg, na których zainstalowano, podające powietrze kompresory. Dziesiątki nurków wydobywa z dna rzeki bogaty w diamenty piasek, bo bardzo szybki nurt wypłukuje z brzegów drogocenne kryształy.

Tak jak robotnicy na barkach witają nas serdecznie, tak obsługa „lądowa” daje mam wyraźnie do zrozumienia, że nasza obecność jest bardzo niemile widziana, a wręcz… niefrasobliwa. Wydobycie diamentów to setki milionów dolarów rocznie, więc jestem pewien, że dwóch tylko odrobinę zbyt ciekawskich podróżników, zaginęłoby bez śladu.

Kiedy wieczorem rozkładamy biwak, podpływa piroga z dwoma tajemniczymi mężczyznami. Jeden z dużą skórzaną torbą, drugi z kalkulatorem na szyi. Egzotyczny duet wygląda na tyle podejrzanie, że wzmagamy czujność. Ten z torbą wychodzi z łodzi i pyta czy nie chcemy kupić… diamentów! Po czym wyciąga małe zawiniątko.

Nie wierzymy własnym oczom, bo na pomiętym papierze dostrzegamy kilkanaście malutkich jasnych kamieni. Przez głowę przelatuje nam już wizja wielkiego bogactwa, jednak w porę zdrowy rozsądek sprowadza nas na ziemię. W razie prowokacji, za handel lub przemyt diamentów, grozi nam kara śmierci, a w najlepszym razie kilka lat sprawiania radości czarnym współwięźniom. Jesteśmy emocjonalnie związani ze swoimi białymi dupskami, więc uprzejmie rezygnujemy z zakupu.

Diamenty są wieczne   AfrykaNowaka.pl Kinszasa - koniec wielkiej przygody Wydobywaniem diamentów zajmują się na ogół międzynarodowe korporacje, wspierane na miejscu przez białych awanturników, najemne wojska i rebeliantów, którzy praktycznie opanowali północno-wschodnie tereny Kongo. Poza diamentami, małe awionetki wywożą tony złota, platyny, czy bezcennego koltanu. Większość trafia do Antwerpii, a diamenty swój blask i prawdziwą wartość odnajdują w rękach żydowskich lub rosyjskich szlifierzy.

Po trzech tygodniach w końcu wpływamy do Kongo. Trudno opisać co dzieję się kiedy te dwie potężne rzeki łączą swoje wody. Kilkudziesięciometrowe wiry potrafią rzucać dużymi barkami jak papierowymi stateczkami. Przewrotnie nasze lekkie kajaki sprawują się bardzo dzielnie, nie dają się ponieść kipieli, tylko przeskakują dzielnie z jednej fali na drugą, z jednego groźnie zasysającego wiru na drugi.

Kongo wita nas kilkoma malowniczymi zakrętami, a potem serwuje dwa dni mozolnego wiosłowania pod silny wiatr i fale. „Rysio” jako, że dłuższy i cięższy, radzi sobie całkiem nieźle, jednak mniejszy „Staruszek” brnie opornie, ginąc momentami prawie zupełnie pomiędzy bałwanami.

Kilka dni przed dotarciem do Kinszasy praktycznie kończy się jedzenie i zmuszeni jesteśmy do ograniczenia diety tylko do małego śniadania, uzupełnianego kilkoma kupionymi po drodze owocami lub rybami. Wbrew pozorom zakup owoców nie jest łatwy, bo aby uzyskać owoce najpierw ktoś musi posadzić drzewa.

Niestety przeciętny Afrykańczyk koncentruje się głównie na korzyściach doraźnych, namacalnych i jest to wielki problem tego kontynentu. Wszystko tkwi w mentalności, bo ziemia tu żyzna i bogata w minerały. Czarny brat, nie sadzi drzew, bo pierwsze owoce będą dopiero za parę lat i wtedy, o zgrozo, może zjeść je ktoś inny.

W wielu afrykańskich językach nie ma czasu przyszłego i ktoś kto się bacznie przygląda Afryce widzi to na każdej ulicy, na każdym podwórku. To są bardzo pracowici ludzie, pracujący dużo ciężej niż byłby w stanie pracować jakikolwiek Biały. To wszystko jest jednak doraźne, brakuje innowacyjności, organizacji, chęci planowania i rozwoju.

To oczywiście opinia z punktu widzenia naszego „zorganizowanego” świata i być może nie są to wartości nadrzędne. Jednak nie sposób pozostać obojętnym. Można Afrykę zaakceptować z jej ułomnościami, ale można także próbować jej pomóc.

Pomóc zmieniać wszystko co niesie nieszczęście i łzy. Próbować tak zmieniać świat, by wszystkie dzieci chodziły do szkoły, by wojny nie pustoszyły ich ziemi, by w końcu zaczęli żyć przyszłością…