Nasz stosunek do eksperymentów medycznych, genetycznych, do związku między nauką, a etyką, moim zdaniem objawia coś więcej niż tylko bunt, niezgodę, wątpliwości, co do konkretnych, takich czy innych "dokonań" na polu naukowych.
Myślę, że w takich dyskusjach odsłania się nasza relacja do świata i tego, co w tym świecie jest, niewątpliwie często moralnie niegodziwe, niedopuszczalne czy po prostu złe, która polega na jakimś fundamentalnym braku zaufania, na głębokim lęku czy strachu przed rzeczywistością,jak jest i jak jeszcze może być.
Taka postawa więcej mówi o naszych pragnieniach, naszym stanie wiary, stosunku do Boga i innych ludzi niż na pierwszy rzut oka sami możemy dostrzec.
Nie jest zapewne tak, że na wszystko muszę, a nawet mogę się godzić. Nie jest zapewne tak, że wszystko muszę zaakceptować. Ze wszystko mogę cierpliwie znosić i milcząco sie przyglądać temu co dziej się ns moich oczach z naszym światem.
Musze jednakże zdać sobie sprawę, że nie wszystko może być i będzie tak, jak ja chcę żeby było. Ze wiele rzeczy może być i będzie zupełnie inaczej.
Muszę nabrać większego zaufania do świata i tego z czym się w tym świecie stykam. Muszę zdać sobie sprawę, jak wiele z tego co kocham, z tego z czym się identyfikuję ( wiara religijna, przekonanie, zasady etyczne) może ulec przewartościowaniu, bezpowrotnie zginąć...
Muszę umieć pogodzić się z faktem, że moja miedza, nie do końca jest moja własnością, że może ktoś inny mieć do niej prawo albo po prostu ją zagarnąć. Że może z czasem okaże się, że ktoś inny ma do niej prawo...
Nie wiem czy wyraziłem jasno i precyzyjnie to, o czym chciałem tu powiedzieć,a raczej zasygnalizować... Chodzi o taka postawę życiową, która bez lęku i obaw będzie mi kazała patrzeć w przyszłość, wiedząc, że wszystko, a przyszłość w szczególności jest w ręku Boga...
Myślę, że w takich dyskusjach odsłania się nasza relacja do świata i tego, co w tym świecie jest, niewątpliwie często moralnie niegodziwe, niedopuszczalne czy po prostu złe, która polega na jakimś fundamentalnym braku zaufania, na głębokim lęku czy strachu przed rzeczywistością,jak jest i jak jeszcze może być.
Taka postawa więcej mówi o naszych pragnieniach, naszym stanie wiary, stosunku do Boga i innych ludzi niż na pierwszy rzut oka sami możemy dostrzec.
Nie jest zapewne tak, że na wszystko muszę, a nawet mogę się godzić. Nie jest zapewne tak, że wszystko muszę zaakceptować. Ze wszystko mogę cierpliwie znosić i milcząco sie przyglądać temu co dziej się ns moich oczach z naszym światem.
Musze jednakże zdać sobie sprawę, że nie wszystko może być i będzie tak, jak ja chcę żeby było. Ze wiele rzeczy może być i będzie zupełnie inaczej.
Muszę nabrać większego zaufania do świata i tego z czym się w tym świecie stykam. Muszę zdać sobie sprawę, jak wiele z tego co kocham, z tego z czym się identyfikuję ( wiara religijna, przekonanie, zasady etyczne) może ulec przewartościowaniu, bezpowrotnie zginąć...
Muszę umieć pogodzić się z faktem, że moja miedza, nie do końca jest moja własnością, że może ktoś inny mieć do niej prawo albo po prostu ją zagarnąć. Że może z czasem okaże się, że ktoś inny ma do niej prawo...
Nie wiem czy wyraziłem jasno i precyzyjnie to, o czym chciałem tu powiedzieć,a raczej zasygnalizować...
Chodzi o taka postawę życiową, która bez lęku i obaw będzie mi kazała patrzeć w przyszłość, wiedząc, że wszystko, a przyszłość w szczególności jest w ręku Boga...