To bardzo ważny głos w sprawie uczestnictwa dzieci w Eucharystii. Od lat zmagam się z tym problemem, choć nie muszę się borykać z niepołnosprawnością dziecka, a moje dzieci już wyrosły. Chodzi jednak o większą troskę i uwagę, jaką powinniśmy okazać dzieciom - my, dorośli - świeccy i kapłani. Dziecko powinno się czuć w Kościele jak w przyjaznym środowisku. Z drugiej strony rozumiem, że nadmierny hałas i zabawy przed ołtarzem mogą rozpraszać. Co więc robić?
W mojej rodzimej parafii była kiedyś wydzielona salka dla matek z dziećmi - tam były głośniki i tam bardziej pobudliwe dzieci mogły swobodnie się zachowywać, bez obawy rodziców, że zostaną skarcone. Dobrą praktyką, któą pamiętam jeszcze z własnej młodości na Śląsku, było wychodzenie księdza do dzieci - choćby po to, żeby zamienić kilka zdań podczas mszy, nawiązując np. do Ewangelii, a przekładając jej treść na język dziecka...
Może więc warto pomyśleć, o szczególnym potraktowaniu dziecka? O wydzieleniu w kościele jakiejś specjalnej przestrzeni -niech to będzie jakaś boczna nawa, gdzie dałoby się zagospodarować odrębną niszę. A jeśli się nie da, może jednak iść w stronę specjalnych mszy dla dzieci? Takie pamiętam ze Śląska, a brakuje mi ich na Podkarpaciu, gdzie obecnie mieszkam.
W Lublinie u kapucynów na Poczekajce w tzw. "małym kościele" w niedzielę o godz. 11.30 jest sprawowana Msza św. dla rodziców z małymi dziećmi. To po prostu raj dla dzieci. Wiedzą, że to ich miejsce! Czują się dobrze i "u siebie". O. Michał, który ostatnimi czasy odprawia te Msze i głosi kazania do dzieci i z dziećmi (tak! w kazaniach są scenki biblijne, w których biorą udział najmłodsi) potrafi tak zainteresować dzieci i ich rodziców, że przybywają do nas dzieci nie tylko z naszej parafii. To jest naprawdę super sprawa. Pozdrowienia dla Poczekajki i o. Michała!!!
Racja. Każdego trzeba szanować. Również tych, którzy przychodzą do kościoła by w SPOKOJU się pomodlić i skupić na liturgii. Też mam dzieci i nie pozwalam by przez całą mszę spacerowały po kościele. Rozprasza to i księdza i modlących się. Bo kościół to rzeczywiście nie plac zabaw. Warto nauczyć dziecko, że jest to miejsce szczególne, wyjątkowe i przez tę godzinę muszą zachowywać się właśnie tak szczególnie i wyjątkowo.
Monia, rozumiem Cię, ale zwróć uwagę, że w artykule mowa o dzieciach AUTYSTYCZNYCH i innych, które z racji różnych przypadłości nie potrafią wytrwać w bezruchu. Czy mają przez to siedzieć pozamykane w domach?...
Mowa o dzieciach autystycznych, owszem. Jednak nie wiem, o czym myślą rodzice dzieci zdrowych, zabierając dzieciom na mszę samochodziki, misie, kanapki, picie itd. Nie chodzi mi tu o rozpraszanie, ale o dostosowanie zachowania do konkretnej sytuacji. Dzieci się tego muszą nauczyć. Mam czwórkę dzieci, więc wiem, że można. Dla mnie najlepszą metodą w takich sytuacjach jest wyjście z dzieckiem poza miejsce zainteresowania, czyli np. przed kościół. Tam może się wypłakać jeśli koniecznie chce. Po którymś razie wystarczy już tylko ostrzeżenie.
Bardzo się cieszę, że ukazał sie taki tekst. Też jestem mamą autystycznego dziecka, 9 - letniego Mateusza, któremu trudno wytrzymać na mszy świętej. Doświadczyliśmy podobnych sytuacji jak ta opisana w tekście - zarówno ze strony księży, jak i starszych pań, choć Mateusz tylko spceruje, uśmiechając się pod nosem. Od księdza usłyszeliśmy, że dyscyplina w wychowaniu to bardzo ważna rzecz, a on zna się na pedagogice. Starsze panie grożą palcem, pouczają (najczęściej dziecko!). Czasami jest mi bardzo przykro i nie wiem czy powinnam napisać: moje dziecko jest autystyczne, czy każdemu tłumaczyć, że Mateusz nie rozwija się prawidłowo. Na szczęście księża w naszej parafii patrzą na nasze dziecko ze zrozumieniem, co dodaje nam sił i zachęca do zabierania Mateusza do kościoła. Przecież Jezus powiedział:"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".
Chyba rzeczywiście najlepiej chodzić na msze w znanych sobie miejscach - przyzwyczaić nie tylko dziecko ale i otoczenie. Niestety, jak się czasem patrzy w kościele na zachowanie dzieci, będących często pod nosem rodziców, to trudno się dziwić takim reakcjom. Ale to wynika również z kryzysu rodziny i wychowania. Co do księży, to osobiście nie rozumiem postawy typu "dzieci mnie rozpraszają, nie mogę się skupić". Jeśli tak jest to kazaniom prawdopodobnie brakuje Ducha. Pamiętam za to jezuitę, który kiedyś podczas kazania odniósł się do obecnego na mszy chorego dziecka, które podczas śpiewów próbowało śpiewać na swój trochę krzykliwy sposób. Porównał ten śpiew do modlitwy językami. Życzę Ci Aga nadziei i wytrwałości.
W mojej rodzimej parafii była kiedyś wydzielona salka dla matek z dziećmi - tam były głośniki i tam bardziej pobudliwe dzieci mogły swobodnie się zachowywać, bez obawy rodziców, że zostaną skarcone. Dobrą praktyką, któą pamiętam jeszcze z własnej młodości na Śląsku, było wychodzenie księdza do dzieci - choćby po to, żeby zamienić kilka zdań podczas mszy, nawiązując np. do Ewangelii, a przekładając jej treść na język dziecka...
Może więc warto pomyśleć, o szczególnym potraktowaniu dziecka? O wydzieleniu w kościele jakiejś specjalnej przestrzeni -niech to będzie jakaś boczna nawa, gdzie dałoby się zagospodarować odrębną niszę. A jeśli się nie da, może jednak iść w stronę specjalnych mszy dla dzieci? Takie pamiętam ze Śląska, a brakuje mi ich na Podkarpaciu, gdzie obecnie mieszkam.