Mnie się wydaje, że to jest jednak trochę fałszywie postawiona alternatywa. To nie tyle świeccy się powinni wypowiadac ZAMIAST biskupów (oni jednak mają pewne prawa i powinności wynikające ze święceń...), co biskupi powinni możliwie najszerzej korzystac z konsultacji świeckich - czego, jek się wydaje, nie czynią. Ot, chocby formułując listy episkopatu, które od wielu lat są komunikatem mało językowo strawnym dla przeciętnego słuchacza, a nadto pisanym z perspektywy tak męskomyślącej, że czasem zęby same zgrzytają.
Ja biskupom nie bronię się wypowiadać :-) Tyle, że czasem nie ma takiej potrzeby. Nie muszą (choć mogą oczywiście) mówić o wszystkim. Nie zawsze ich głos jest konieczny. Zresztą, permanentnie to powtarzają...
I tu leży sedno problemu... jednomyślność duszpasterzy i wiernych. Wiara jest dla wszystkich: od pastuszków aż po królów - jakże musi być "wszechstronna", prosta i niezgłębiona, tradycyjna i nowoczesna, zwyczajna i zapierająca dech w piersi, ludzka wiara... Miliony ludzi, miliony dróg do Boga... i częsta pokusa by wiarę sprowadzić do samodoskonalenia się, wyszukiwania co już może być grzechem, a co jeszcze nie, wypełnianie przepisów, przepisików... Jakie to pokrzepiające, że Pan Jezus w Ewangelii otaczał się najczęściej ludźmi, którym mógł zaoferować swe przebaczenie, swą darmową Miłość, którą zapalał ich serca i uzdalniał do życia dla Niego. Bo kiedy człowiek "spotka" Pana Jezusa w swym sercu zaczyna żyć miłością, która uzdrawia, z grzechu też... "Kochaj i czyń co chcesz!" (św. Augustyn)- oto prawo i przepis :-) A tu taki wiersz ksiedza Twardowskiego "o wierze": jak często trzeba tracić wiarę urzędową nadętą zadzierającą nosa do góry asekurującą głoszoną stąd dotąd żeby odnaleźć tę jedyną wciąż jak wegiel jeszcze zielony tę która jest po prostu spotkaniem po ciemku kiedy niepewność staje się pewnoscią prawdziwą wiarą bo całkiem nie do wiary
Aby dobrze ewangelizować - co jest głównym zadaniem Kościoła - to należy pamietać słowa kard. Josepha Ratzingera, który w 2001 r. stwierdził, iż nie można samymi słowami doprowadzić człowieka do poznania Boga. Nie możemy poznać człowieka, jeśli mamy o nim tylko wiadomości z drugiej ręki. Należy zacząć patrzeć na własne życie oczyma Boga, a zatem szukać dobra, nawet jeśli jest to niewygodne. Nie opierać się na osądzie wielu, na osądzie ludzkim, ale na osądzie Bożym. To wszystko nie ma oznaczać moralizmu. Gdyż sprowadzając chrześcijaństwo do moralności, tracimy z oczu istotę orędzia Chrystusa. Głoszenie Chrystusa i Królestwa Bożego wymaga słuchania Jego głosu w głosie Kościoła.
Jakie to pokrzepiające, że Pan Jezus w Ewangelii otaczał się najczęściej ludźmi, którym mógł zaoferować swe przebaczenie, swą darmową Miłość, którą zapalał ich serca i uzdalniał do życia dla Niego. Bo kiedy człowiek "spotka" Pana Jezusa w swym sercu zaczyna żyć miłością, która uzdrawia, z grzechu też... "Kochaj i czyń co chcesz!" (św. Augustyn)- oto prawo i przepis :-)
A tu taki wiersz ksiedza Twardowskiego "o wierze":
jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak wegiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnoscią
prawdziwą wiarą bo całkiem nie do wiary
zacząć patrzeć na własne życie oczyma Boga, a zatem szukać dobra, nawet jeśli jest to niewygodne. Nie opierać się na osądzie wielu, na osądzie ludzkim, ale na osądzie Bożym. To wszystko nie ma oznaczać moralizmu. Gdyż sprowadzając chrześcijaństwo do moralności, tracimy z oczu istotę orędzia Chrystusa. Głoszenie Chrystusa i Królestwa Bożego wymaga słuchania Jego głosu w głosie Kościoła.