I to jest właśnie piękne u Benedykta XVI, że naucza wiary czystej, nieskażonej, wypływającej z powagi Pisma świętego i całej Tradycji chrześcijańskiej. Robi to w sposób przekonujący, choć może dla słabo znających myśl chrześcijańską, dosyć trudny. Unika wszystkiego tego, co mogłoby katolicyzm narazić na pseudoreligijne wpływy typu New Age. Głosi chrześcijaństwo poważne, trudne, odpowiedzialne, pełne i wymagające wysiłku, unika frazesów i pustosłowia. Podobnie jak Jan Paweł II nie głosi tandetnej, łatwej miłości, polegającej na spełnianiu egoistycznych zachcianek. Idzie pod prąd narażając się na niewybredne krytyki i wulgarne epitety. Ale może właśnie to jest najlepszym świadectwem, że nie jest z tego świata. Jakże różni się tych duchownych protestanckich, którzy wychodząc naprzeciw swoim wiernym i dążą do zmiany dogmatów w swoim kościele (przypadek grupy skandynawskich duchownych). To cudowny człowiek, dar Ducha Świętego. Niezbyt rozumiany, bo mówi i pisze trudnym językiem i ma za sobą ogromną wiedzę, której obecne telewizyjno-internetowe czasy nie trawią (stąd może to dziwne milczenie po ogłoszeniu Encykliki "Spe salvi" - różni spece od Kościoła zamilkli). Jest prawdziwą latarnią morską w tych głupkowatych i płaskich czasach, wypełnianych przez różnych błaznów i geszefciarzy. Benedykt XVI jest wspaniałym następcą Jana Pawła II, którego doskonale kontynuuje i dopełnia. Oby Bóg dał Mu jeszcze wiele lat życia i siły ducha, bo jeszcze niejeden kamień poszybuje w Jego kierunku.